Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy głowa robi się za mała

Redakcja
To takie momenty w życiu, o których aż strach myśleć. Momenty, w których wszystko zaczyna nam się walić, choć tak było wspaniale.

Niby mamy dopracowany każdy szczególik, niby mamy plan na najbliższą dekadę, a jeden mały błąd uruchamia lawinę. I już po chwili nad niczym nie panujemy, zaczyna się panika i sami wpędzamy się w coraz większe kłopoty. A głowa wydaje nam się za mała na tę górę problemów.

"Locke" to opowieść o facecie, który przeżywa właśnie swoją najważniejszą noc. Na początku nie wiemy nawet, czy mamy go lubić, czy nie. Kibicować mu, czy wręcz przeciwnie, potępiać go za to, że pobłądził. Potem z każdą minutą coraz lepiej rozumiemy, dlaczego jest taki. I lubimy go coraz bardziej, kiedy desperacko walczy o to, żeby być wiernym sobie, kiedy ryzykuje wszystkim, co dla niego ważne. I nie chodzi tu o pięknoduchowskie wzloty, ale o odpowiedzialność, rodzinę, etos pracy, bycie ojcem - sprawy kardynalne, ale bardzo codzienne jednocześnie. Czujemy też, że mężczyzna wszystkiego nie ocali, że nie będzie tu mocnego happy endu z hollywoodzkim zadęciem. Zastanawiamy się tylko, co uda mu się ocalić.

"Locke" to jednak przede wszystkim zaskakujący film pod względem formalnym. Cała akcja rozgrywa się w pędzącym autostradą samochodzie, a my cały czas oglądamy zbliżenie twarzy jednego aktora, prowadzącego rozmowy telefoniczne - z żoną, dawną kochanką, szefem i podwładnym - oraz wygłaszającego monologi, skierowane do nieżyjącego ojca. Żadnych filmowych błyskotek i ozdobników! Trudno nawet wyobrazić sobie, jak perfekcyjnego scenariusza wymaga taka gierka, jeszcze trudniej - że to w ogóle może zadziałać. A działa!. Atmosfera robi się gęsta jak w dreszczowcu, kiedy słuchamy rozmów mężczyzny, mających uratować jego małżeństwo, relacje z synami, ale również - a może przede wszystkim - budowę gigantycznego biurowca, którą prowadzi. Wielka w tym zasługa i scenariusza, i aktora Toma Hardy'ego.

Tak więc wszystko zaczyna się w momencie, kiedy nasz bohater rusza w swoją podróż przez angielską noc. Jest kierownikiem budowy, który porzucił swoją inwestycję w najtrudniejszym momencie, choć stara się kierować pracą przez telefon. Gna do matki swojego dziecka, kobiety, której właściwie nie zna, a która po jednej spędzonej razem nocy rodzi jego dziecko. No a my mamy okazję słuchać niezwykłego telefonicznego spektaklu, który przykuwa nas do foteli.

Nasz bohater całe życie pracował na to, żeby jego nazwisko wymawiano z szacunkiem. Może dla niego to najważniejsza sprawa? Widzimy, jak się wzrusza, kiedy polski robotnik mówi o nim, że jest najlepszym człowiekiem w całej Anglii. Tak, tak, mamy tu też polski akcent - naszych dzielnych rodaków, harujących na angielskich budowach. I to, proszę sobie wyobrazić, wcale nie w kontekście alkoholowym, ale wręcz przeciwnie. To świetni fachowcy, i w pewnym momencie to oni ratują całą budowę. Mam nadzieję, że pan Cameron i jego myśliciele od ograniczania praw Polaków też zabłądzą na ten film.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!