Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Wałęsa mógł być bohaterem narodowym...

Lucyna Budniewska
Lucyna Budniewska
Jan Krzysztof Ardanowski walkę z komuną zaczął już w liceum
Jan Krzysztof Ardanowski walkę z komuną zaczął już w liceum Jacek Smarz
W cyklu "25 lat wolności" rozmowa z Janem Krzysztofem Ardanowskim ARDANOWSKIM, posłem PiS, byłym wiceministrem rolnictwa i doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Bardzo wcześnie zaczął Pan działalność opozycyjną...
[break]
W IV klasie LO w Lipnie, w marcu 1980 roku razem z kolegami zostaliśmy zatrzymani przez Służbę Bezpieczeństwa pod zarzutem kolportażu ulotek. Zdjęto nam odciski palców, postraszono, że nie zdamy matury, ale dzięki zdecydowanej postawie dyrektora szkoły, profesora Tadeusza Korszenia, który powiedział, że nie przyłoży ręki do tego, aby nas usunąć z liceum, zdaliśmy. Pojawienie się „Solidarności” w sierpniu 1980, kiedy zaczynałem studia na bydgoskiej ATR, dały nowe możliwości. Zaangażowałem się w działalność NZS, z upoważnienia kolegów organizowałem gazetę studencką, „Indeks”, ostrą, antykomunistyczną, która wyjaśniała białe plamy z historii Polski. Później, jako student II roku, zostałem szefem komisji uczelnianej NZS. Podczas strajku okupacyjnego na uczelni, byłem szefem komitetu strajkowego. Odbierałem telefony z pogróżkami, że pod budynkiem podłożone są bomby,  że będzie szturm ZOMO, a ja ponosiłem odpowiedzialność za kilkuset studentów uczestniczących w strajku. Prowadziłem w akademiku bibliotekę książek z drugiego obiegu. Planowaliśmy wydać „Archipelag Gułag” Sołżenicyna, co udało się wcześniej kolegom w Toruniu. Stanisław Śmigiel przekazał przemycone z zagranicy matryce, ale stan wojenny wszystko przekreślił. Przez parę dni się ukrywałem, milicja i SB szukały mnie pod różnymi adresami. Zostałem aresztowany w gospodarstwie rodziców, gdy pojechałem po ciepłą odzież. Po przesłuchaniu esbek stwierdził: „Nie wiem, co z tobą robić, bo nie byłeś taki ostry”. Dzięki temu stwierdzeniu, a także faktowi, że więzienie w Potulicach było już pełne i trzeba byłoby mnie transportować dalej, do Strzebielinka, zadecydował, że wprowadzi się dozór milicyjny w miejscu zamieszkania. Codziennie przez około miesiąc przyjeżdżał gazik milicyjny sprawdzać, czy nie uciekłem z domu. Stosunkowo małe koszty zapłaciłem za stan wojenny.
Te przeżycia zdecydowały o Pana dalszych politycznych wyborach ?
Wcześniej ogromne wrażenie wywarła na mnie wizyta papieża w 1979 roku. Byłem na uroczystościach w Gnieźnie, miałem kasety ze wszystkimi wystąpieniami Jana Pawła II, również z tym z Placu Zwycięstwa w Warszawie, gdzie padły słowa „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Byłem młodym chłopakiem, szukałem dla siebie wzorów, idei, dla których warto żyć. Postawa mojego ojca i jego krytyczna ocena komunistów, oraz ich farbowanych koalicjantów z ZSL-u, także były dla mnie drogowskazem. Po stanie wojennym kilka osób z bydgoskiego NZS-u zmuszono do wyjazdu za granicę, inni byli zastraszani. W czasie strajku w marcu 1981 roku, w napiętej sytuacji po wydarzeniach bydgoskich, po pobiciu Rulewskiego, Łabentowicza i Bartoszcze, w obliczu ogólnopolskiego strajku generalnego, przyszedł do mnie przerażony kolega i mówi: Krzysztof, ja nie mogę zostać, ja się boję. Pytam: Czego, przecież chyba nas nie pozabijają. Na to on: Nie, ja się chcę żenić, moja dziewczyna jest w ciąży, ja się boję, że tu zginę.
Teraz można to wspominać z dystansem, tym bardziej, że jako studenci nie byliśmy działaczami szczególnie niebezpiecznymi dla władzy, ale wtedy tego typu lęki były dość powszechne. Uważam, że ci, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do obalenia komunizmu, uczestniczyli w dobrej sprawie. Przy tym nie potępiam wszystkich należących do PZPR, jeśli potrafili później wyciągnąć
wnioski i zmienić postępowanie. Wielu chciało trochę lepiej żyć, robić jakąś karierę, a od pewnego poziomu była ona związana z członkostwem w partii. To była droga bardzo wielu ludzi, również młodej inteligencji technicznej. Oni również byli oszukiwani, manipulowani przez fachowców od obróbki propagandowej. Dzisiaj przy pomocy mediów też urabiane jest społeczeństwo.
Chciał Pan zajrzeć do teczek?
To jest dylemat. Wiem, że w IPN są teczki ludzi, którzy się dali złamać. Którzy donosili na mnie, na moją przyszłą żonę Marlenę, na kolegów. Chyba nie jestem do końca przekonany, że chciałbym wiedzieć, kto to był. Ja się domyślam. Mam status osoby pokrzywdzonej i może kiedyś zajrzę do tych materiałów, nie chcę jednak robić z tego żadnego użytku, aby tych ludzi poniżyć. Bardzo negatywnie oceniam tylko tych, którzy robili to dla pieniędzy, korzyści. Tym, których złamano, współczuję. Natomiast wielkim błędem było to, że nie przeprowadzono od razu w Polsce lustracji osób publicznych. Nie chodzi o to, żeby tych, którzy świadomie podjęli współpracę z komunistycznymi służbami specjalnymi, zamknąć do więzienia czy w inny sposób szykanować, ale powinni mieć obowiązek ujawnienia tego, jeśli chcieli pełnić funkcje publiczne.
Mogła tu zdecydować postawa Lecha Wałęsy, który zamiast wyłożyć kawę na ławę, kluczył, mówił półprawdy ?
Największy zawód, jaki przeżyłem, dotyczy właśnie Lecha Wałęsy. Pochodzę, tak jak on, spod Lipna, znałem jego rodzinę. Dla mnie był bohaterem, jako młody człowiek gotów byłbym za niego dać się zabić. A tu okazało się, według absolutnie pewnych źródeł, że był współpracownikiem SB. W jaki sposób go zwerbowano, czy wykorzystano jakieś jego słabości życiowe - nie wiem. Natomiast mógł wówczas, gdy miał wyjątkowo silną pozycję w Polsce i na świecie, był ikoną „Solidarności”, laureatem nagrody Nobla, najbardziej oprócz papieża rozpoznawalnym Polakiem, po prostu powiedzieć prawdę.
Potraktowano by go ze zrozumieniem?
Absolutnie zostałby zrozumiany i rozgrzeszony. Gdyby powiedział, że został jako młody człowiek zmuszony, uwikłany, podpisywał różne rzeczy, gdyby on się wtedy odważył, pozwoliłoby to wielu innym wytłumaczyć się z tego okresu, przeprosić tych, na których donosili. Postawa Wałęsy, pójście w zaparte, niszczenie dokumentów, wyjmowanie kompromitujących materiałów z teczek, zaprzeczanie oczywistym zeznaniom świadków doprowadziło do tego, że ci, którzy mieli coś za uszami, nie zostali zachęceni do wyjawienia prawdy i do tej pory ukrywają przeszłość. Lech Wałęsa mógł być niekwestionowanym bohaterem narodowym, a zamiast tego niszczy swój autorytet, kompromituje się, manipulowany przez środowisko dawnych służb i ich obecnej reprezentacji politycznej.
Jak wspomina Pan współpracę z prezydentem Lechem Kaczyńskim?
Prezydent Lech Kaczyński był człowiekiem z miasta, wiedzę o wsi i rolnictwie musiał dopiero zdobywać. Był uważnym słuchaczem, miał doskonałą pamięć i zdolność kojarzenia faktów. Przede wszystkim był bardzo oddany Polsce. Za szczególnie ważną uważał solidarność społeczną. Dziś mamy niewielką grupę bardzo bogatych i coraz większą grupę wykluczonych. Nie chodzi o chwilowy niedostatek, ale brak perspektyw  dla kolejnego pokolenia. 64 procent młodych ludzi nie widzi dla siebie w Polsce żadnych szans na godziwe życie i marzy o wyjeździe za granicę, nawet do pracy na przysłowiowym zmywaku. Ci ludzie zostali tu wykształceni, często za pieniądze publiczne, kosztem wyrzeczeń całej rodziny. Jeżeli PiS dojdzie do władzy, to w sytuacji ogromnego bezrobocia wśród młodzieży pierwszą decyzją nowego sejmu będzie uchylenie ustawy o wydłużeniu do 67 lat wieku emerytalnego. Potrzebna jest odbudowa przemysłu, potrzebna jest integracja Polaków wokół naszej racji stanu. Nie wykorzystujemy szans, a one powoli mijają. Platforma w jakiś sposób zdradziła Polskę. Donald Tusk kiedyś będzie musiał odpowiedzieć za te 7 lat zaniedbań.
Cudem nie znalazł się Pan na pokładzie prezydenckiego samolotu do Smoleńska...
To wydarzenie, które rozpatruję w kategoriach opatrzności. Wizyta w Katyniu została zaplanowana na 10 kwietnia. Wszyscy zostali o tym powiadomieni na wiele miesięcy wcześniej. Zgłosiłem się w odpowiednim trybie jako członek delegacji prezydenta, zostały spełnione wszystkie formalności, ale kilka dni przed lotem poproszono mnie, abym ustąpił miejsca kombatantowi, generałowi Stanisławowi Nałęcz-Komornickiemu. Zgodziłem się i pojechałem pociągiem. Kiedy czekaliśmy w Katyniu na przylot tej drugiej grupy, zaczęły dzwonić telefony, od krewnych i przyjaciół z Polski dowiadywaliśmy się o katastrofie. Moje nazwisko, jako jednej z ofiar, pojawiło się na pasku w telewizji, do żony dzwoniono z kondolencjami. Szybko poprosiłem żonę, aby powiadomiła mamę, by z telewizji nie dowiedziała się, że nie żyję. Już wtedy zaczęły się dziwne zachowania Rosjan. Towarzyszyło nam wielu milicjantów i ochroniarzy. Kiedy jeszcze nie było wiadomo, co się wydarzyło na lotnisku Siewiernyj, oni już mówili, że nasi piloci cztery razy podchodzili do lądowania, tak jakby ktoś im tę wypreparowaną informację przekazał. Żyję i modlę się, by Najwyższy wskazał mi, co jeszcze w życiu mam do zrobienia. Czuję się w obowiązku do końca życia robić wszystko, żeby wyjaśnić, co się tam wydarzyło. Bo nie wierzę w wersję, że ogromny samolot w miękkim gruncie rozleciał się na 60 tysięcy części. Nie wierzę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska