Swój styl bycia, swoje zasady, swoje poczucie humoru... Problem zwykle polega na tym, że najczęściej tego zamiłowania nikt nie podziela, liczbę fanów mają więc mocno ograniczoną. I do tego z reguły jest to równia pochyła - oni lubią ludzi coraz mniej, a ludzie ich. Bo smędzą, psują nastrój, są stetryczali i bezsensownie złośliwi. Znacie ich? A jakże, każdy ma takiego misia gdzieś w sąsiedztwie, a czasami, nie daj Boże, w rodzinie. A wtedy niespecjalnie czeka się na tę świąteczną kolację...
Bohater "Mów mi Vincent" na pierwszy rzut oka to właśnie taki typ, dla którego bliźni to wróg. I na początku interesuje nas tylko to, dlaczego taki jest. Bo przecież taka żałosna przypadłość zwykle z czegoś wynika, z jakichś traum i z tego, co wyczyniali z biedaczyną bliźni. Choć, jak uczy mądrość ludowa, są też ludzie wredni z natury, którym żadne traumy potrzebne specjalnie nie są... W przypadku Vincenta szybciutko zaczynamy dostrzegać rysy na wizerunku smętnego - i budzącego współczucie zarazem - delikwenta. Czujemy, że z tą jego wredotą coś jest nie tak, że za tą zasadą "dla każdego coś niemiłego" coś się kryje. No a potem po hollywoodzku odkrywamy naszego herosa na nowo.
Bo ten film tak naprawdę utkany jest z hollywoodzkiego schematu - tyle że to ta lepsza gęba Hollywoodu. Kapitalne rzemiosło, świetnie poklejone wzruszenia i momenty komediowe, dialogi - perełki i esktraligowe aktorstwo. A to sprawia, że choć wszystko jest tu przewidywalne do bólu, sztampowe, a w wersji ideolo nikt Ameryki nie odkrywa i nowych mądrości życiowych nam nie sprzedaje, to ogląda nam się ten film świetnie. Bo co jak co, ale rzemiechy z Hollywood potrafią bawić i wzruszać w niegłupi sposób - kupujemy więc "Vincenta" w całości, choć zakończenie jest ewidentnie przegięte, za bardzo gra sentymentalnym szantażem i już za chwileczkę, już za momencik może przekroczyć granice kina z klasa.
Pomaga też tej opowieści na pewno cały koloryt Ameryki spoza bogatych dzielnic. Ameryki pełnej ludzi, którzy pływają po to, żeby utrzymać się na powierzchni, a nie po to, żeby wygrać wyścig. Matka tyrająca całe dnie, bo samotnie wychowuje syna, rosyjska prostytutka w ciąży, śmiesznie kalecząca angielski, weteran wojenny, o którym świat zapomniał, syn "Portorykanki i Polaczka", czyli imigranckie dno... Ludzie, którzy za chwilę mogą zatonąć, bo nie bardzo kto ma im pomóc, ale na tyle zdeterminowani, żeby wciąż się nie poddawać. Tak więc oglądamy opowieść o przypadkowej przyjaźni. Vincent mieszka w Brooklynie. To weteran z Wietnamu, hazardzista - bankrut, odludek, zrażający do siebie kogo tylko może. Sytuacja skłania go do zaopiekowania się - jako babysitter - synem samotnej matki, która sprowadziła się obok. No i jak łatwo się domyśleć i dla niego, i dla chłopaka, którym się zajmuje, to kapitalna lekcja. Bo okazuje się, że z Vincenta jest i wyjątkowy zgryźliwiec, i współczesny święty.
Ciekawe, czy gdyby w tym filmie zagrali inni aktorzy, też tak by to chwytało? Bo nie ma tu żadnej wpadki obsadowej. Bill Murray grający Vincenta to oczywiście aktor - instytucja. Symbol niezależności i klasy, na zawołanie przejmujący i zabawny. W "Między słowami" był bardziej przejmujący, tu jest bardziej zabawny. No a mały Jaeden Lieberher to kolejny przykład na to, że Amerykanie w wyszukiwaniu dziecięcych talentów osiągnęli mistrzostwo świata.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Tamara Arciuch pokazała syna. Znacie go z telewizji, choć bardzo się zmienił [FOTO]
- Niespodziewane problemy u Cichopek i Kurzajewskiego. Poprosili o pomoc ekspertkę
- Prawda o tajemniczym związku Janiaka właśnie wyszła na jaw! Nikt tego nie wiedział
- Legenda Perfectu w domu opieki. Nie ma środków na utrzymanie