Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktor z dyplomem inżyniera

Małgorzata Chojnicka
Podczas wręczania „Politki”
Podczas wręczania „Politki” Małgorzata Chojnicka
Rozmowa z aktorem Piotrem Andrzejewskim, w USA znanym jako Peter J. Lucas, laureatem tegorocznej „Politki”.

Czym jest dla Pana „Politka”?

Wyróżnieniem, które doceniło moją pracę za oceanem i pozwoliło mi ponownie wrócić do miejsc, w których się wychowałem.

Czuje się Pan aktorem spełnionym?

Chyba żaden aktor nie czuje się aktorem spełnionym. Zawsze chciałoby się dostawać nowe role i podejmować kolejne wyzwania. Wydaje mi się, że mam jeszcze coś do powiedzenia i że taki czas dla mnie przyjdzie. W ostatnich latach trochę odpuściłem, bo poświęciłem się rodzinie, a przede wszystkim moim synom. Powrót do Polski spowolnił moją karierę, która zaczęła się rozwijać w Stanach Zjednoczonych. Wierzę, że jeszcze jest wiele rzeczy przede mną.

Jak było z odnalezieniem się w Polsce po tylu latach spędzonych za oceanem?

Nadal próbuję się odnaleźć. Tu jest zupełnie inny rynek. Tamtejszy, pomimo panującej tam konkurencji, rozumiałem. To wielki biznes, rządzący się ściśle określonymi zasadami. Samych aktorów unijnych, czyli należący do Związku Aktorów Filmowych, jest ponad 90 tysięcy. Dochodzą jeszcze aktorzy niezrzeszeni. Jest więc ogromna konkurencja. Grając argentyńskiego Gaucho w filmie „Mala Sangre”, musiałem zapuścić włosy i być nieogolonym. Kombinacja tego wyglądu z akcentem zaczęła przynosić efekty w castingach, choć w większości były to role czarnych charakterów.

Jest Pan kojarzony właśnie z takich ról…

Amerykanie grają dobrych, a obcokrajowcy głównie tych złych. Taki system. Wypracowałem sobie pewien schemat, który zaczął się sprawdzać. Oczywiście nadszedł czas, kiedy zacząłem wybierać. Jeśli coś się powtarzało, to już nie chciałem nawet iść na casting.

Amerykański rynek filmowy to potężny biznes…

W tej chwili wielkiej gwieździe, należącej do grupy A, płaci się już nawet 30 milionów dolarów za udział w filmie. Są to pieniądze na przyciągnięcie widzów do kin, bo to właśnie oni przyjdą ją oglądać. Struktura dostania się filmu do produkcji polega na tym, że istniejącym scenariuszem najpierw trzeba tak zainteresować gwiazdę, aby zechciała w nim zagrać. Dopiero wówczas szuka się inwestorów z pieniędzmi. Wtedy bowiem jest duża szansa, że na tym filmie można zarobić. Film to produkt, podobnie jak aktorzy. Stąd musiałem znaleźć sposób, żeby zacząć się lepiej sprzedawać.

Jak dostaje się rolę, tu i tam?

Brałem kiedyś udział w castingu do filmu „Dobry agent” w reżyserii Roberta De Niro. Główną rolę zagrał w nim Matt Damon. Przeprowadzono casting światowy, czyli w Los Angeles, Nowym Jorku, Toronto i Londynie. Zostało nas czterech i wzięliśmy już udział w zdjęciach próbnych z odtwórcą głównej roli. Bardzo żałowałem, że nie dostałem tej roli, bo była to jedna z głównych. Jak się później dowiedziałem, decydujący okazał się wzrost. Dużo scen było z Mattem Damonen, który jest niski i dysproporcje mogły wyglądać komicznie. Casting trwał chyba siedem miesięcy, bo szukano aktorów na całym świecie. W Polsce, przełączając kanały telewizyjne, widzimy te same twarze. Szkoda, bo mamy przecież wielu zdolnych aktorów. Grałem niedawno w pilocie do serialu „Korepetytor”, gdzie reżyser potrzebował kompletnie nowych twarzy i dlatego szukał. No i stworzył bardzo ciekawy projekt.

Jest Pan pierwszym laureatem „Politki”, związanym rodzinnie z powiatem lipnowskim…

Uwielbiałem spędzać wakacje u rodziny mojej mamy w okolicach Kikoła i Wielgiego koło Zbójna. W Kikole mieszkała jej siostra, a w Wielgiem cała rodzina.

Ma Pan jakieś wspomnienie z dzieciństwa związane z Lipnem?

Pamiętam, że wujek chciał odwieźć wozem konnym kogoś z rodziny na dworzec autobusowy w Lipnie. Z Kikoła jest to spory kawałek drogi. Byłem mały chłopcem, ale pamiętam, jak siedziałem obok wujka i mogłem trzymać lejce w trakcie tej „długiej podróży”.

Lubi Pan wieś?

Kocham wieś, tych ludzi i bardzo lubię pracę na wsi. Sąsiedzi w Warszawie nie rozumieją, dlaczego wykaszam trawniki i przycinam zarośla wokół, które do mnie nie należą. Z jednej strony przyzwyczaiłem się do zadbanej zieleni, która jest w Kalifornii, a z drugiej lubię to robić. Kiedy mieszkałem w USA, mieliśmy dom w Meksyku. Jeździłem tam regularnie co dwa tygodnie zawsze z bagażnikiem pełnym narzędzi i wszystko naprawiałem. W ten sposób odpoczywałem.

Jak to się stało, że inżynier budowy maszyn rolniczych został aktorem?

Byłem nastawiony na wieś i nie myślałem o filmie. Lubiłem śpiewać, a ludzie lubili mnie słuchać. Grałem na gitarze i na akordeonie. Na studiach z kolei zająłem się sportem. Odkryto, że dobrze biegam i to mnie pochłonęło. Marzyłem o zostaniu olimpijczykiem, ale tak nadwerężyłem sobie ścięgna, że musiałem się wycofać. Wówczas wróciłem do grania. Wieś nadal była w mojej głowie, ale chciałem też podróżować i poznawać świat. W tamtych czasach w grę wchodziła praca na statku lub w restauracjach. Aby to jednak robić, trzeba było mieć „papier”. Ukończyłem więc Zawodowe Studium Piosenkarskie w Poznaniu. Aktorstwo pojawiło się zupełnie przypadkiem podczas pobytu w Anglii. Zaczęło się od występu w reklamie i wyjazdu do Hollywood z dwoma numerami telefonów. Chciałem zachłysnąć się wielkim światem, ale wtedy dopiero zaczęła się ciężka praca.

Było bardzo ciężko?

Bez wsparcia rodziców bym nie wytrwał. Właśnie oni mnie przekonali, żebym się nie poddawał. Zaczynałem od statystowania oraz od dublowania aktorów podczas prób światła i dźwięku. W Anglii nakręciłem dwie kolejne reklamówki i zyskałem pewną stabilność ekonomiczną. Chodziłem na wieczorowe kursy montażu, fotografii i gry aktorskiej. Cały czas szkoliłem język, co ułatwiał mi słuch muzyczny i codzienna praktyka. Aż w końcu zacząłem dostawać nawet role Amerykanów.

Między polską a Ameryką kinematografią jest przepaść…

Różnimy się budżetami, czego nie damy rady przeskoczyć. Mamy za to świetnych fachowców. Nasi operatorzy z sukcesami pracują przy międzynarodowych produkcjach. Chyba potrzebujemy po prostu lepszych scenariuszy.

Ma Pan rolę, którą chciałby zagrać?

Nigdy się na tym nie skupiałem, aby nie żyć złudzeniami. Przyjmuję to, co dostaję i oceniam czy chcę to zrobić, czy nie.

Ma Pan dwóch kilkuletnich synów. Jakim jest Pan tatą?

Kocham swoje dzieci, ale wpajam im życiowe zasady i jestem w tym dość konsekwentny. Niedawno tłumaczyłem starszemu synkowi, że musi się uczyć, bo wiedza jest jego największym skarbem. Po moim długim wywodzie spojrzał na mnie i powiedział: „Ale to ty jesteś moim największym skarbem”. I właśnie dla takich wyznań warto żyć.

Co Pan potrafi zrobić w domu?

W Stanach odkryłem w sobie chęć, żeby wszystko robić samemu. Mieliśmy dom w stylu hiszpańskim, a była żona kupowała stare meble na garażowych wyprzedażach. Sąsiad nauczył mnie techniki ich odnawiania, a ja zacząłem z pasją to robić. Podobnie było z naprawianiem różnych urządzeń w firmie. Miałem wielką satysfakcję, że sam to potrafiłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska