[break]
Po jakimś czasie przyszedł jednak mój kolega Henio, i razem poszliśmy na "nasze" mury, okalające ruiny krzyżackiego zamku. Tu będzie nasz punkt obserwacyjny. Ojca nie było w domu, i kiedy znów ogłoszono alarm, nie poszliśmy do schronu, tylko czekaliśmy na rozwój wypadków.
Z wyciem nadleciały bombowce niemieckie. Odezwały się działa przeciwlotnicze. Widać było lot pocisków. Okalały one widziane przez nas trzy samoloty, ale poleciały obok. Jakieś 200 metrów nad ziemią, jeden z samolotów poderwał się, za chwilę nastąpił wybuch bomby. Zatrzęsły się mury i już nas na nich nie było. Ile sił w nogach zbiegliśmy do piwnicy.
Po południu przyszedł ojciec i zabrał mnie, abym zobaczył zniszczenia. Widziałem dwupiętrowy dom przy ul. Warszawskiej rozcięty na pół. Jedna z połówek ziała pustymi otworami okien, zwisającymi belkami stropów. Meble stały, jak na wystawie sklepowej, tyle, że w nieładzie. Drugiej połowy domu po prostu nie było. Na sterczącej rurze wisiał chwiejący się krzyż. Zginęło tutaj, jak mówiono, czworo ludzi, wśród nich dziecko. Bliżej mostu bomba wyryła w jezdni ponad dwumetrową dziurę, zmiotła magazyn w baraku. I tutaj zginęli ludzie.
Spojrzałem na ojca. Był 45-letnim, wysokim, szczupłym mężczyzną, o szpakowatych włosach, z małym wąsikiem pod nosem. Twarz smutna i poważna.
- Już teraz podczas nalotów będziesz siedział w piwnicy, łobuzie.
I tak było. Na mury już prawie nie wychodziłem. Zresztą zobaczyć można było jedynie nadlatujące prawie bezkarnie i bombardujące miasto samoloty wroga oraz paciorki naszych niecelnych pocisków. Z relacji ojca dowiedziałem się o strąconych dwóch niemieckich samolotach, o walce naszych myśliwców nad mostami, o dalszych, niewielkich zniszczeniach w mieście.
Nadeszła pamiętna noc z 4 na 5 września. Rodzice o czymś głośno dyskutowali. Trzeba opuścić Toruń. Urząd Miejski ewakuuje się do Kowla. Ojciec musi jechać wraz z pracownikami administracji i prezydentem Boldtem. Mieliśmy własny samochód osobowy, którym we czwórkę, mama, ojciec, siostra i ja, mieliśmy jechać w tym toruńskim konwoju. Ojciec dostał rozkaz ewakuacji oraz samochód ciężarowy, którym jechać miały dwie rodziny z urzędu plus skrzynki z dokumentami i większe bagaże. Niemieckie wojska przekroczyły nasze linie obronne i zbliżały się do miasta.
Noc minęła na bieganinie. Spakowaliśmy część odzieży, srebrnej zastawy i inne, droższe rzeczy. Zabraliśmy maski przeciwgazowe. Reszta została, wszystkie meble, naczynia, konfitury i kompoty w piwnicy. Została moja drewniana szabelka, tarcza indiańska, forteca z dykty z setką ołowianych żołnierzyków. Powiedziałem im do widzenia, do zobaczenia, do zwycięstwa.
Na samochód ciężarowy zabrali się bracia Henio, Lucek i Witek Kręccy oraz rodzina znajomych, państwo Wieczorkowie (kompozytor) z żoną i rocznym dzieckiem.
Kiwnęliśmy ręką sąsiadom i ruszyliśmy, jak się okaże, w najdłuższą sześcioletnią tułaczkę w nieznane.
Wyruszyliśmy o szóstej rano, przejeżdżając przez most na drugą stronę Wisły. Nasze dwa samochody włączyły się w konwój innych pojazdów motorowych, konnych, nożnych. W rejonie Rudaku minęliśmy rozbitą baterię dział przeciwlotniczych. Jedno działo rozbite na kawałki, lufa drugiego samotnie patrzyła w niebo. Wokół rozrzucone worki z piaskiem i leje po bombach. Nikt nic nie mówił, w oczach naszych czaiło się przerażenie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?