Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grupa trzymająca miasto

Redakcja
Nasze mozolne tłumaczenia, dlaczegóż to nie reagujemy na zło, czasami są zabawne. Ale zwykle są żałosne.

Bo inni nie reagują, bo dla większego dobra trzeba się zgodzić na mniejsze zło, bo wstyd, bo trudno zadrzeć z silnym, bo trzeba myśleć o dobru miasta, mateczki partii czy czegokolwiek innego... A potem racjonalizujemy to sobie, dzień po dniu, pozwalając, żeby system przykrywający zło kwitł w najlepsze. „Spotlight”, film o rozbijaniu takiego systemiu, to opowieść o chorym uwikłaniu, w którym żyło całe miasto.

Bo to obraz właśnie o „syndromie małego miasta”, które tak naprawdę czasami bywa całkiem spore, jak filmowy Boston. Miasta, gdzie elity piją sobie z dzióbków, gdzie wiadomo kto, z kim i dlaczego, gdzie układ zależności i znajomości sprawia, że komuś wolno więcej. Gdzie z czasem przestajemy nawet zdawać sobie sprawę, jak paskudnie wpływa na nas to całe otoczenie. W katolickim Bostonie od lat księża molestowali dzieci - pod parasolem mantry, że przecież kościół tyle robi dla całej społeczności, że nie można działać wbrew. Aż w końcu ktoś postanowił przejrzeć na oczy.

„Spotlight” to bowiem także film o czwartej władzy w starym, dobrym stylu. Akcja rozgrywa się w 2001 roku, ostatnich tłustych latach jakościowego dziennikarstwa, kiedy podgryzane już przez kryzys, ale ciągle silne media, głównie gazety, naprawdę zmieniały świat. O czasach, w których dziennikarze chodzili po ulicach i rozmawiali z ludźmi, a nie wysyłali i dostawali majle. I mówiąc szczerze, aż się łza w oku kręci, bo z całego filmu aż bije szacunek dla takiej prasy - ostatniej nadziei zwykłych obywateli.
Swoją drogą ciężko było ten film zmajstrować, bo taka żmudna dziennikarska robota specjalnie spektakularna nie jest. Żadnych ganianek czy strzelanek, tylko dłubanina w papierach, setki rozmów, odsiewanie szaleńców od ludzi, którzy mają coś do powiedzenia... I to mnie najbardziej w „Spotlight” zaskoczyło, że twórcy filmu ani na moment nie podkręcają tej produkcji, nie epatują nas szczegółami molestowań czy sentymentalnym dęciem - udaje im się wycisnąć napięcie z solidnie relacjonowanego dziennikarskiego śledztwa, w którym przeciwnikiem byli nie łatwi do filmowego ogrania pojedynczy źli księża, ale cały system, który pozwalał im działać.

Tak więc w lokalnej gazecie, The Boston Globe, czwórka dziennikarzy śledczych tworzy dział zwany Spotlight. Nowy naczelny - facet z zewnątrz, rzucony do Bostonu z wyraźnym zadaniem przykrawania redakcji do nowych, chudych czasów - zleca im sprawę molestowań dzieci przez duchownych. A to Boston, miasto, w którym kościół jest potężny jak nigdzie.

„Spotlight” to kapitalny kawałek kina, w którym choć nie ma tajemnicy - znamy zakończenie sprawy - to jest masa pytań, które po seansie każdy pewnie sobie zadaje. Choćby o to, kto nam uświadomi, że nie powinniśmy sobie odpuszczać, kiedy dzieje się zło, gdy takie dziennikarstwo ostatecznie zniknie? CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!