Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Belki łamały się jak zapałki [RETRO - KATASTROFY]

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Dramatyczną scenę, której opis znaleźliśmy w prasie sprzed 163 lat, uwiecznił toruński malarz Teodor Napoleon Jacobi
Dramatyczną scenę, której opis znaleźliśmy w prasie sprzed 163 lat, uwiecznił toruński malarz Teodor Napoleon Jacobi Ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Toruniu
163 lata temu ruszające lody całkowicie zniszczyły most przez Wisłę w Toruniu. Zebrani na brzegu Wisły ludzie bezradnie patrzyli na śmierć robotników znajdujących się na demolowanym przez lód moście.

[break]
W 1853 roku, tak jak teraz, dziewiąty dzień marca również wypadał w środę. Na tym jednak podobieństwa się kończą. 163 lata temu Wisła była skuta lodem. Na moście, w tych czasach jeszcze jedynym w mieście i okolicy, trwały prace. Przeprawa, która często padała ofiarą ruszających lodów, została jak zawsze przygotowana - legary i pokrycie belkowe zostało zdjęte. Kra jeszcze jednak nie ruszyła, kiedy Deputacja Budowy Mostów wydała zarządzenie o ponownym przygotowaniu mostu do użytku. Rano 9 marca zajęła się tym ekipa kierowana przez mistrza dekarskiego Karo. Dzień wcześniej woda osiągnęła wysokość sześciu stóp. Rosła z godziny na godzinę, jednak wszyscy sądzili, że moment przejścia lodów jest jeszcze daleko.

Prace trwały

O godzinie czwartej po południu poziom wody osiągnął trzynaście stóp. Prace na moście mimo to nadal trwały, mistrz Karo był człowiekiem doświadczonym, do tego cieszył się opinią człowieka, któremu sprzyja szczęście…

O godzinie 16 lody niespodziewanie ruszyły. Tylko kilku robotnikom udało się uciec na brzeg, reszta, z majstrem Karo włącznie, znalazła się w pułapce. W starciu z dwoma potężnymi stosami lodu, grube belki mostu pękały jak zapałki. Lodowy taran odciął najpierw przejście na Kępę Bazarową, później zdruzgotał odcinek mostu od strony miasta.

Lód przechodził dalej i niszczył przęsło po przęśle i z każdym z nich zrzucał robotników na kry - Ernst Lumbeck

„Na nadal stojącej części mostu znajdowało się w zasięgu wzroku nadal około 50 robotników ze swoim majstrem pośrodku - relacjonował sprawozdawca wydawanej wtedy w Toruniu przez Ernsta Lambecka gazety „Thorner Wochenblatt”. - Lód przechodził dalej i niszczył przęsło po przęśle i z każdym z nich zrzucał robotników na kry lodu. Niemożliwe było udzielić pomocy nieszczęśnikom ponieważ prąd był zbyt silny, a bryła przy bryle szła tak ściśle, że najmniejsze nawet czółno nie mogło pomiędzy nimi przepłynąć. Próba taka mogłaby tylko kosztować nowe życie ludzkie. Widok był straszny”.

Lód zabierał kolejne elementy mostu, razem z nimi znikali odcięci ludzie. Wieść o tragedii szybko rozeszła się w mieście, na brzegu rzeki pojawiły się tłumy. Przybiegli również krewni pracujących na moście robotników. Patrzyli na śmierć swoich bliskich i nic nie byli w stanie zrobić.

„Najszczęśliwsi byli ci, którym stan umysłu i przytomność wystarczająco dopomogły, aby się na linach z mostu na krę spuścili i z kry na krę skacząc, do brzegu śpieszyli gdzie i tak tylko szczęśliwcy na ziemię dotarli - czytamy w wydanym dwa dni po tragedii numerze „Thorner Wochenblatt”. - Samo rzucanie lin nieszczęsnym było niemożliwe, bo na początku przejścia lodów zniesiona została przednia część mostu, że ratunek nieszczęśników nie mógł nadejść z rąk ludzkich”. Odrobinę nadziei dało pojawienie się artylerzystów. Żołnierze wytoczyli na brzeg moździerz, z którego próbowali wystrzelić linę. Ich wysiłki okazały się jednak daremne, obciążone sznurem pociski nie dolatywały do celu.

Z Torunia do Czarnego Błota został wysłany posłaniec z wiadomością o katastrofie. Dzięki temu udało się podobno uratować kilka osób, które płynęły na krach w dół rzeki. Informacje nie są jednak pewne, sprawozdawca podkreślał, że opiera się jedynie na tym, co sam zobaczył, lub usłyszał.

Widmo powodzi

Między godziną 10 i 11 do miasta dotarła wieść o przerwaniu tamy pod Czarnowem. Lodowata woda zalała łąki i pola, kolejna katastrofa odsunęła jednak od miasta widmo wielkiej powodzi. Woda w Toruniu opadła z 14,5 do 11,5 stopy. W następnym numerze toruńskiej gazety, w miejscu pełnego emocji obszernego sprawozdania z przebiegu katastrofy, pojawił się meldunek bardziej lakoniczny i rzeczowy. „Zgodnie z ustaleniami urzędowymi 24 osoby uratowały się same. Zaginionych jest nadal 7 osób, włącznie z majstrem Karo”.

Poza nim na liście znajdowali się jeszcze: dekarz Betlejewski, oraz pracownicy: Dirks, F. Groos, Baliński, J. Kwiatkowski, V. Nowakowski. Jak informowała gazeta, pozostawili oni po sobie pięć wdów i ośmioro niepełnoletnich dzieci, którym trzeba było pospieszyć z pomocą.

Tragiczne wydarzenia z 9 marca 1853 roku uwiecznił toruński malarz Teodor Napoleon Jacobi. Jego obraz ilustrujący zerwanie mostu, znajduje się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Toruniu. Reprodukcję można też zobaczyć na Bulwarze Filadelfijskim w miejscu, gdzie od średniowiecza do drugiej połowy XIX wieku znajdowała się wiele razy po różnych kataklizmach odbudowywana przeprawa. Tym razem została ona odtworzona jeszcze jeden raz i służyła do nocy z 2 na 3 lipca 1877 roku, kiedy to dla odmiany - padła ofiarą płomieni.

Po pożarze ten most nie został odbudowany, Istniał już wtedy nowoczesny stalowy most drogowo-kolejowy.

Miejska legenda

Katastrofa z 1853 roku stała się najwyraźniej miejską legendą. Pół wieku po tragedii, jej rozmiary znacznie urosły. Tak przynajmniej wynika z notki, jaka ukazała się na początku marca 1903 roku w „Gazecie Toruńskiej”.

„Dziś mija 50-letnia rocznica straszliwej katastrofy, która się wydarzyła w naszem mieście na Wiśle. Dawnymi czasy, prawie rok rocznie na wiosnę zrywała woda most, który był zbudowany z drzewa, a który nie mógł się oprzeć lodom. Ażeby przynajmniej uratować drzewo, postanowił ówczesny mistrz ciesielski Carow most ten zawczasu rozebrać. Lecz zaledwie rozpoczęto pracę, Wisła ruszyła zrywając środkową część mostu, na której było zatrudnionych około 100 ludzi, grzebiąc w swych nurtach między ogromnemi bryłami lodu około 40 osób, z których ani jednej nie zdołano wyratować. Reszta zaś zdołała umknąć. Przewidzieć tej katastrofy nie było można, bo z powodu lichej komunikacyi z Warszawą list do Torunia nadchodził stamtąd dopiero po trzech dniach, a telegrafu wówczas jeszcze nie było”.

Gigantyczny zator lodowy na Winnicy, który powstał podczas jednej z zim w latach 40. ubiegłego wieku
Album Rodzinny

No proszę, w połowie XIX wieku list z Warszawy do oddzielonego granicą państwową Torunia szedł trzy dni, co na początku następnego stulecia było symbolem zacofania. Dziś nie ma granicy, a o podobnych wynikach poczta może tylko pomarzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska