Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jo-jo, czyli wielka kołowacizna i sposób na kryzys w jednym [ALBUM RODZINNY]

Dariusz Meller
Dziecięca kawaleria podczas pobytu w Toruniu marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego w czerwcu 1938 roku
Dziecięca kawaleria podczas pobytu w Toruniu marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego w czerwcu 1938 roku Album Rodzinny „Nowości”
Dziś w Albumie Rodzinnym przedstawiamy kulisy zawrotnej kariery popularnego bączka. Zabawka trafiła do Polski z Ameryki. Pokonała długą drogę, jednak jej nazwa od dawna była mieszkańcom Pomorza doskonale znana.

Pewne gry i zabawy znane mojemu pokoleniu (a jestem rocznik 1964) z dzieciństwa całkowicie zanikły, dajmy na to gra w palanta, podobną do niego pynę czy zabawę kryzlem. Nawet w dwa ognie już się nie gra.

Szczątkowo zachowała się jeszcze zabawka zwana jo-jo (widziałem mistrzów w nią w jakichś programach typu „Mam talent”), która jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu była w powszechnym użyciu.

Jo-jo, zwane jeszcze przed wojną yo-yo to zabawka stanowiąca połączenie dwóch dysków na wspólnej osi (przypominają szpulkę), na którą nawinięty jest sznurek. Drugi koniec sznurka trzyma się w ręku i opuszcza rozwijając go i wprawiając „szpulkę - ciężarek” w ruch obrotowy.

Opisująca jo-jo przedwojenna prasa tak charakteryzowała tę zabawkę: „Yo-yo jest rodzajem bąka uczepionego do sznurka, który może zwijać się i rozwijać stosownie do woli, fantazji, a przede wszystkim zręczności ręki, która go trzyma. Sztuka ma polegać na tym, aby bąk wspinał się po sznurku”.

Ania (z prawej), mama naszej Czytelniczki Małgorzaty Iwanowskiej-Ludwińskiej wraz z braciszkiem słucha radia na słuchawki ok. 1934 roku
Ania (z prawej), mama naszej Czytelniczki Małgorzaty Iwanowskiej-Ludwińskiej wraz z braciszkiem słucha radia na słuchawki ok. 1934 roku
Archiwum Małgorzaty Iwanowskiej-Ludwińskiej

Jo-jo dotarło do Europy zachodniej z Ameryki na początku lat 30. XX wieku i zastąpiło wcześniejszą podobną grę zwaną diabolo. Diabolo było bardzo starą grą, której nową wersję wymyślono na początku XX w. we Francji. Były to dwa połączone ze sobą za pomocą śruby półkola, pośrodku których znajdowała się linka. Zabawa diabolo polegała na tym, żeby zabawce nadać ruch obrotowy, tak aby utrzymywała się stabilnie na lince, którą kontroluje się za pomocą dwóch kijków.

Dalsza „inwazja” jo-jo na Europę rozpoczęła się od Anglii, gdzie „począwszy od malców sprzedających dzienniki, a skończywszy na poważnych mężach stanu, przemysłowcach i finansistach wszyscy każdą wolną chwilę poświęcają tej zabawie”, następnie jo-jo przekroczyło kanał La Manche i zadomowiło się na plażach francuskich, skąd trafiło do Paryża.

Francuski korespondent pisał do toruńskiego „Słowa Pomorskiego”: „Niedługo i u was będzie to samo, jeżeli i w Polsce nastanie ta kołowacizna. A prawdopodobnie i tam przyjmie się yo-yo, bo jest to ponoć jedyny środek na kryzys gospodarczy, jaki został wynaleziony”.

Tak też się stało, o czym świadczył artykuł zamieszczony w „Słowie Pomorskim” w1932 roku: „Z gazet polskich dowiaduję się, że yo-yo dotarło już i do Polski, ale zapewne potrwa jeszcze dość długo, zanim zdobędzie taką popularność, jaką cieszy się w Paryżu. Tutaj ludzie wprost „zbzikowali” na tym punkcie. Yo-yo jest świetnym środkiem na kryzys gospodarczy; ludność górska, która we Francji, podobnie jak u nas, zajmuje się tokarstwem, podobno błogosławi nową modę. Wszędzie warczą warsztaty tokarskie i wyrabiają setki tysięcy małych krążków drewnianych, dwa takie krążki zlepione, kawałek sznurka i yo - yo gotowe”.

Tata naszej czytelniczki Elżbiety Wykrzykowskiej Jan z braćmi Józefem i Arturem na huśtawce (lata I wojny światowej)
Tata naszej czytelniczki Elżbiety Wykrzykowskiej Jan z braćmi Józefem i Arturem na huśtawce (lata I wojny światowej)
Archiwum rodzinne Elżbiety Wykrzykowskiej

Nie inaczej było, gdy jo-jo zadomowiło się w Polsce. Już w listopadzie 1932 r. chełmżyńska fabryka Ignacego Durczewskiego zamieściła w prasie ogłoszenie następującej treści: „Żądajcie ofert na nową grę yo-yo. Do nabycia w każdych ilościach po cenach przystępnych w fabryce grzebieni i guzików w Chełmży - Pomorze”.

I tak jak w Paryżu, gdzie „yo-yo nie potrzeba wcale kupować, dostać je można za darmo. Dodają je niektóre fabryki, np. do każdej puszki sardynek, do każdej tuby pasty do zębów, dodają kupcy, aby pobić konkurencję. Toteż nawet bezrobotni wyczekujący przed urzędem pracy skracają sobie czas tą zabawką”.

Identycznie jak w Paryżu było później i w Toruniu, gdzie np. w sklepie Łobody przy ul. Chełmińskiej 5 „Yo-yo darmo otrzyma każdy przy zakupie od 3 zł”.

Jo-jo także w Polsce nazywano żartobliwie „środkiem na kryzys”. Niechętna sanacji prasa żartowała, że „podobno klub sejmowy BBWR zamierza wnieść projekt ustawy uznający yo-yo za grę narodową, bo przekonał się BBWR, że jednakowoż nie da rady kryzysowi”.

Oryginalny, regionalny wydźwięk miało jo-jo na Pomorzu: „Jeśli chodzi o Pomorze, to tu jo-jo również nie jest nowością. Znane tu jest od dawna, tylko nie jako gra, lecz jako wyraz filozoficznego ustosunkowania się do pewnych zjawisk życiowych. Już od dawna, od bardzo dawna Pomorzak spoglądał wokół siebie i mówił ze spokojem „jo-jo”, flegmatycznie pykając z fajeczki”.

I swoje robił. I dziś patrzy, co się dzieje i mówi „jo-jo” i swoje robi.

W naszych albumowych zbiorach, niestety, nie posiadamy zdjęć z jo-jo, ale za to wiele innych z dziećmi, wszak niedawno było ich święto...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska