Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O dziadku Józefie - dokończenie historii rodzinnej sprzed tygodnia

Dariusz Meller
nadesłane
W 1939 roku mój dziadek ze strony mamy, Józef Soja, został zmobilizowany i w szeregach armii „Pomorze” uczestniczył w kampanii wrześniowej.

We wspomnieniach dziadka kampania wrześniowa nie wyglądała imponująco; było to raczej ustawiczne wycofywanie się pod ostrzałem niemieckich samolotów.

W okolicy Pabianic dostał się on do niewoli niemieckiej. Tu, w prowizorycznym obozie robiono selekcję jeńców z terenu Pomorza. Dziadek, który nie znał języka niemieckiego, od ziomka z Pomorza nauczył się szybko w tym języku krótkiej formułki zawierającej jego dane osobowe (imię, nazwisko, adres, itp.), którą wyrecytował przed komisją niemiecką i którą zapamiętał do końca życia. Zwolniony z niewoli dotarł do Torunia, a stamtąd pieszo do Bielczyn.

W okresie okupacji dziadek został oddelegowany z majątku Trenkla na majątek w Małej Grzywnie, który został odebrany poprzedniemu właścicielowi, Polakowi i oficerowi rezerwy Leonowi Wendlikowskiemu i przydzielony Niemcowi - repatriantowi z Besarabii, Emmanuelowi Irionowi. Wynikało to z dobrej opinii, jaką się cieszył dziadek jako pracownik u Trenkla.

W niemieckim mundurze

Jak większość Pomorzaków, dziadkowie przyjęli III grupę DVL, co skutkowało wcieleniem dziadka do Wehrmachtu. Służył na terenie Czech w miejscowości Klatovy, przemianowanej przez Niemców na Klattau, pracując przy wyrębie drzewa. Opowiadał, jak przy pracy śpiewał piosenki polskie, a Czesi, gdy zorientowali się, że jest Polakiem, traktowali go przyjaźniej niż Niemców, co przekładało się na sprzedaż niedostępnych dla tych drugich artykułów spożywczych.

W czasie, gdy przebywał na urlopie, zastała go ofensywa Armii Czerwonej, dlatego krasnoarmiejców „witał” w Małej Grzywnie (przezornie zdążył spalić niemiecki mundur i dokumenty). Wspominał, że Rosjanie na widok Chełmży pytali, czy to Berlin! Do Rosjan dziadek - mówiąc delikatnie - sympatii nie miał. Ze spichrza w Małej Grzywnie wyrzucali oni zboże w błoto, twierdząc, że jest „germańskie”, a potem wyjadali zakopcowane buraki, których o tej porze roku już nawet polskie krowy jeść nie chciały.

Po wojnie dziadek pracował w Szkole Rolniczej, która przejęła tereny majątku w Małej Grzywnie. Miał wówczas problemy z nową władzą komunistyczną (też jej nie lubił), które zakończyły się dla niego procesem sądowym. A zaczęło się od kontyngentów, czyli przymusowych dostaw, które funkcjonowały również po II wojnie światowej. By je zrealizować, nowa władza kazała pracować nawet w niedziele, na co dziadek odpowiedział, że w niedziele to nawet za Niemca się nie pracowało. Usłyszał, że jeśli nie będą chcieli pracować, to się ich do roboty pogna nahajami, co skwitował: - To do dupy taki rząd.

W wyniku reformy rolnej dziadek otrzymał ziemię w Małej Grzywnie. Mieszkali już wtedy w Grzywnie, w pałacu po Niemcu Vorreyerze i każdy wyjazd w pole to była istna wyprawa (kilka kilometrów). Jak większość Pomorzaków, robotników rolnych, nie posiadał - w przeciwieństwie do osadników z centralnej i południowej Polski - odpowiednich sprzętów rolniczych, a na początku nie miał nawet konia (póżniej dostał go z UNRRY).

Amerykan z kołchozu

Robotnik rolny to jednak nie to samo co rolnik, mimo że obydwaj pracują na roli. Toteż, gdy w Grzywnie na fali kolektywizacji powstała spółdzielnia produkcyjna, zwana potocznie kołchozem, to dziadek, podobnie jak większość Pomorzaków z Grzywny, wstąpił do niej wraz z posiadaną ziemią.

Po wojnie dziadkowie przeżyli straszną tragedię. Ich najstarszy syn Henryk bawił się wraz z innymi dziećmi niewypałem, który wybuchł i odłamek ugodził wujka Henia w samo serce. Zmarł na rękach babci Janiny.

W kołchozie dziadek pracował tak samo jak przed wojną na majątku. Ale z biegiem lat coraz bardziej denerwowała go gospodarka tam panująca. Cały czas kontestował „ludową” rzeczywistość PRL-u i z racji swych poglądów miał przezwisko „Amerykan”. W ostatnich latach pracy w kołchozie pod jego opieką znajdowały się konie robocze. Często w niedzielę zaprzęgał je do bryczki i razem z babcią jeździliśmy do Bielczyn, gdzie brat babci, Jan Ubecki, prowadził doskonale prosperujące gospodarstwo rolne.

Zobacz także:O dziadku Józefie - Galicjoku, który na Pomorzu z krzyżaczką się ożenił

Kołchozowe konie stały się powodem odejścia dziadka z pracy. Pewnego dnia, gdy je oprzątał i stał pomiędzy nimi, zbiły się do kupy i przygniotły dziadka łamiąc mu żebra. Leżał w szpitalu, żebra źle się zrosły i potem mu bardzo dokuczały do końca życia. Kołchoźnicy mieli po kawałku ziemi do uprawy, tzw. ogródki, gdzie uprawiali kartofle, trzymali po jednej, dwie krowy, hodowali świnie na własny użytek.

W latach 80. ub. wieku, gdy narodziła się „Solidarność”, mój dziadek gorąco „kibicował” temu ruchowi. Jak to ludzie starej daty, nie potrafił żyć bez pracy. Nie potrafił też zrozumieć, gdy ja studiując i potem pracując w szkole, narzekałem na zmęczenie. Dla niego zmęczonym można było być tylko po ciężkiej pracy fizycznej, np. po skoszeniu hektara lucerny czy całodniowym przerywaniu buraków.

Dziadek Józef zmarł w Grzywnie 8 czerwca 1991 r. i na tamtejszym cmentarzu parafialnym jest pochowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska