Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najpierw zabrali im dzieci, a potem rodzeństwo rozdzielono

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
14-miesięcznego Jarusia i 11-letnią Wioletę  odebrano rodzicom w kwietniu
14-miesięcznego Jarusia i 11-letnią Wioletę odebrano rodzicom w kwietniu Łukasz Ciaciuch
14-miesięcznego Jarusia i 11-letnią Wioletę odebrano rodzicom w kwietniu. Powód? Narkomania matki - podają urzędnicy. Pani Justyna kategorycznie zaprzecza i pyta, dlaczego jej dzieci rozdzielono. I dlaczego z synkiem musi spotykać się w brudzie, za który sanepid ukarał już MOPR.

O, takie miał uszka... - pani Justyna pokazuje ostatnią „koszulkę” w segregatorze. W niej - siedem higienicznych patyczków, pokrytych tym, co było w małżowinach Jarusia na pierwszym spotkaniu z matką. Pierwszym po tym, jak chłopca zabrano z domu.

Oprócz patyczków pani Justyna posiada jeszcze inne dowody na to, jak źle jest jej synkowi w pogotowiu rodzinnym. Sfotografowała odparzenia genitaliów Jarusia, jego skaleczony palec, wysypkę na plecach oraz rozmiar koszulki, w którą był ubrany na „widzeniu”. - Ponad roczne dziecko ktoś wcisnął w ubranko na 3-4 miesiące - płacze.

Dzieci zabrane i rozdzielone

Płacz pani Justyny nie jest udawany. Prawdziwy jest też segregator, gruby jak encyklopedia. W każdej „koszulce” - pisma, wnioski, orzeczenia i odpowiedzi. Te urzędowe - pisane na komputerze. Te matczyne - starannie napisane ręcznie.

Bo pani Justyna taka jest albo przynajmniej potrafi być. Skrupulatna, zorganizowana, czysta i wyprostowana. Z zawodu jest fryzjerką i wysoko sobie ceni higienę. W domu, jak podkreśla, zawsze dba o porządek. Dbała też o czystość dzieci. Co wcale nie musiało być takie oczywiste, biorąc pod uwagę średnie wzorce wyniesione z domu i fakt urodzenia pierwszego dziecka w wieku lat 16.

14-miesięcznego Jarusia i 11-letnią Wioletkę odebrano pani Justynie w kwietniu tego roku. Na mocy decyzji sądu. Najpierw 15 kwietnia III Wydział Rodzinny i Nieletnich Sadu Rejonowego w Toruniu zdecydował, by rodzeństwo oddać pod pieczę siostry pani Justyny. Już jednak po dwóch tygodniach to postanowienie sąd zmienił, stwierdzając, że siostra „okazała się być osobą nieodpowiedzialną i niepredysponowaną do sprawowania pieczy, którą rozumiała tylko jako pieczę formalną, a nie faktyczną” (cytat z uzasadnienia).

Decyzją z 28 kwietnia br. sąd umieścił Wioletkę w domu pani R. pod Toruniem, ustanawiając ją później także rodziną zastępczą dla dziewczynki. Jarusia natomiast skierował do domu państwa X., prowadzących zawodowo pogotowie rodzinne. Gdzie? Matka nie wie. Urzędnicy nie chcą jej powiedzieć.

Narkotyki i przemoc

- Musimy chronić rodziny zastępcze. W przeszłości w Toruniu zdarzały się na nie ataki. Dlatego nie zdradzamy miejsca pobytu chłopczyka - tłumaczy Marcin Cięgotura, kierownik Działu Pomocy Rodzinie i Dziecku w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Toruniu. - Dlaczego rodzeństwo rozdzielono? Bo pani R., która wzięła dziewczynkę, nie była w stanie wziąć dwójki dzieci.

Pani R., dodajmy, jest pracownicą Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Toruniu. Jest kobietą dojrzałą, nieobcą tak Wioletce, jak i jej matce. - Od zawsze chciała mi zabrać córkę - twierdzi pani Justyna.

Marcin Cięgotura woli takich teorii nie komentować. Proponuje sprawy postawić jasno. - Dlaczego pani Justynie odebrano dzieci? Ponieważ jest osobą uzależnioną od narkotyków - mówi.

Takie stwierdzenia widnieją też w dokumentacji kuratora sądowego oraz w sądowych aktach. „Konieczna była bowiem czasowa izolacja dzieci od Justyny (tu: nazwisko, przyp. red.), matki, co do której stwierdzono, że nadużywa środków odurzających oraz T. (tu: nazwisko, , przyp. red.), ojca małoletniego, co do którego stwierdzono, że zachowuje się nagannie i wszczyna awantury w domu rodzinnym” - czytamy w aktach.

Styczność sporadyczna

Termin „uzależnienie od narkotyków” oburza panią Justynę. W żadnym wypadku za osobę uzależnioną się nie uważa. Więcej, swoją styczność ze środkami odurzającymi określa jako sporadyczną.

- Tak, popełniłam błąd, ale to był tylko jeden raz. Znajoma mnie namówiła i tak do tego doszło - twierdzi.

Niestety, na niekorzyść tej wersji wydarzeń przemawia też prowadzone przez Prokuraturę Rejonową Toruń Wschód postępowanie w sprawie posiadania przez panią Justynę i jej partnera narkotyków w domu. I, niestety, nie jest to jedyna sprawa w prokuraturze, która pani Justyny dotyczy. Kolejną śledczy wszczęli po doniesieniu kuratora. Tutaj kobieta podejrzewana jest o znęcanie się psychiczne i fizyczne nad dziećmi.

- No, i to już jest olbrzymie kłamstwo i manipulacja - zapewnia pani Justyna. - Nigdy się nad dziećmi nie znęcałam, zawsze je kochałam. Owszem, miałam kłopoty z córką, bo i młodo bardzo ją urodziłam, ale nigdy nie stosowałam wobec niej przemocy.

Oczy pani Justyny są już pełne łez, a ręce zaciskają się na segregatorze. Po kilku minutach udaje jej sie opanować. Podłączamy baterię jej laptopa i włączamy go. Tutaj są zdjęcia, które najlepiej dokumentują krzywdę, jaka dzieje się jej synkowi. Tymi zdjęciami matka chce poruszyć między innymi Biuro Rzecznika Praw Dziecka (sprawa jest już zgłoszona; nadano jej numer, a pracownicy przeprowadzili wywiad telefoniczny z panią Justyną).

Dla jasności - o krzywdzie córki pani Justyna też jest przekonana. Los młodszego dziecka wydaje jej się jednak tragiczniejszy tym bardziej, że nie wie dokładnie, kto i gdzie się nim zajmuje.

I teraz dzieciom jest lepiej?

Na jednym zdjęciu - oparzone genitalia. Na drugim - wysypka. Na trzecim - skaleczony palec. Na czwartym - za małe ubranko. Na piątym - smutna, blada buzia. Na szóstym - zakurzone półki w „pokoju widzeń” toruńskiego MOPR. Na siódmym - poplamiony dywan tamże. Na ósmym - zakurzone maskotki, też w MOPR. Dodajmy, że „pokój widzeń” w ośrodku przez dłuższy czas był jedynym miejscem, w którym matka spotykała się z synkiem. Dopiero od niedawna może zabierać go na spacery.

Już w maju, po spotkaniu z Jarusiem, pani Justyna napisała do MOPR. „W czasie wizyty dostrzegłam, że moje dziecko sprawia wrażenie zaniedbanego. Syn ubrany był w odzież nieodpowiednią do wieku; zwyczajnie za mała. (...) Mial bardzo brudne uszy, widoczne odparzenia w miejscach intymnych oraz wysypkę. Skóra sprawiała wrażenie mocno przesuszonej. Dziecko było na pewno przeziębione. (...) Miało też nienormalnie wzdęty brzuch. Dostrzegłam też ślad po ukłuciu igłą lekarską i niewielki wylew. Nikt mi nie wyjaśnił, z jakiego powodu. Dziecko jest wyraźnie w złym stanie psychicznym. (...)”

MOPR odpowiedział pani Justynie, że monitoruje pobyt Jarusia w rodzinie zawodowej i nie ma zastrzeżeń co do sprawowania opieki nad nim. Rodzina o charakterze pogotowia rodzinnego funkcjonuje od 2006 r., jest doświadczona, serdeczna i dotąd nikt się na nią nie skarżył. „Bezspornym jest fakt, że rozstanie z rodzicami biologicznymi jest bardzo dużym stresem dla dziecka, dlatego tak istotne jest podjęcie przez państwa wszelkich działań zmierzających do przywrócenia władzy rodzicielskiej i przejęcia opieki na synem” - odpisali matce pracownicy MOPR.

By zadbać o miejsce spotkań z synkiem, pani Justyna złożyła skargę w sanepidzie. - Skontrolowaliśmy wskazane pomieszczenia. Odkryliśmy brudne zabawki i brudną listwę przypodło-gową. Ukaraliśmy MOPR 100-złotowym mandatem i pouczyliśmy - informuje Barbara Rynkiewicz-Baranowska, kierownik Działu Higieny Dzieci i Młodzieży w toruńskim sanepidzie.

Zakup narkotestu nie wystarczy

Niedługo sąd w Toruniu znów będzie badał sytuację dzieci i możliwość ich powrotu do rodzinnego domu.

- Każdy rodzic ma u nas drugą szansę. Sytuacja pani Justyny nie jest jakaś beznadziejna, bo jak na razie ma tylko ograniczone, a nie odebrane prawa rodzicielskie - podkreśla kierownik Marcin Cięgotura z MOPR. - Pragnę przypomnieć tej mamie, że z pracownikami socjalnymi podpisała kontrakt. Plan pracy z rodziną zakładał nie tylko podniesienie umiejętności opiekuńczo-wychowaczych (kobieta zapisała się do szkoły rodziców od września, przyp. red.) i utrzymanie stabilności finansowej (partner pracuje, przyp. red.), ale i terapię uzależnień. Niestety, pani Justyna na terapię się zapisała, a potem ją przerwała. Tymczasem odbycie tej terapii to dla nas warunek podstawowy podjęcia rozmowy o powrocie dzieci do domu.

Temat terapii młoda kobieta uważa za wydumany. - Nie jestem uzależniona, nie potrzebuję tam chodzić. Kupiłam narkotest. Postaram się o zaświadczenie od specjalisty o nieuzależnieniu. Temat narkotyków to wymyślony pretekst, by zabrać mi dzieci - mówi.

Czytaj także: Dzieci z domów dziecka tworzą drużynę Niedźwiadków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska