Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Album Rodzinny. Michalina Starzyk z dziećmi została zesłana w czasie wojny na Syberię. Dziś ciąg dalszy opowieści o ich tułaczce

Aleksandra Czyżniewska
Obóz harcerski w Isfahanie w 1943 r. Romana Starzyk, w pierwszym rzędzie, piąta z prawej. Rozkazem generała Andersa, który bardzo dbał o wychowanie młodzieży, wszędzie zorganizowano szkoły dla Polaków
Obóz harcerski w Isfahanie w 1943 r. Romana Starzyk, w pierwszym rzędzie, piąta z prawej. Rozkazem generała Andersa, który bardzo dbał o wychowanie młodzieży, wszędzie zorganizowano szkoły dla Polaków Nadesłana
Wracamy do opowieści, którą opowiedziała Romana, córka Michaliny Starzyk, przed wojną nauczycielki w szkole w podwąbrzeskim Myśliwcu.

… Minęło lato. I znów trzeba było pracować w zimnie i śniegu. W naszym baraku wisiał termometr. Władze sowieckie zabraniały pracy przy temperaturze poniżej 25 stopni - opowiada Romana Starzyk. - Ale kiedy temperatura spadała poniżej, dziwnym trafem termometr znikał i trzeba było iść do lasu.

W czerwcu 1941 r. został podpisany układ między generałem Sikorskim a Majskim, na mocy którego Polacy mogli opuszczać miejsca zsyłki i jechać na południe, tam gdzie powstawało wojsko polskie.

Po wielu trudach dotarliśmy do Uzbekistanu, skierowano nas do kołchozu w górach, o nazwie Malaj Balaj. Naszym miejscem do życia stała się lepianka, z której dopiero co wyprowadzono zwierzęta. Pracowaliśmy na polach bawełny, albo przy kopaniu rowów melioracyjnych. Postanowiliśmy uciekać, do oddalonego o 70 km Buzułuka. Rodzice wynajęli arbę, po kryjomu zabili barana, przyrządzili jakiś gulasz i wymknęliśmy się. W Buzułuku ojciec dostał się do Armii Andersa, brat Jurek do junaków. A ja i Kaziu z mamą znów poszliśmy do pracy do kołchozu.

Zobacz też: Obrona szkoły w Sławkowie

Mama, Kaziu i ja czekaliśmy na wywiezienie do Persji, dzisiejszego Iranu. Koczowaliśmy dwa tygodnie na dworcu. To były chyba najgorsze dni w całej wędrówce po Rosji. Cali byliśmy pokryci brudem i insektami. Miałam wszy nawet na brwiach. Płakałam bezsilnie, bo czułam się na dnie upodlenia fizycznego. Wreszcie dojechaliśmy do Krasnowodzka. Tam nas nakarmiono ryżem ze śledziami, wsadzono na okręty, stare zużyte łajby, przez Morze Kaspijskie przewieziono nas do Pahlavi w Persji.

Schodziliśmy na brzeg w pośpiechu. Baliśmy się, że nas zawrócą, nie wierzyliśmy, że jesteśmy ocaleni. Według danych Instytutu gen. Sikorskiego w Londynie Związek Radziecki opuściło wtedy 116 tys. ludzi, w tym 20 tys. dzieci i młodzieży. Była to niespełna dziesiąta część wywiezionych do Rosji. Już na wolnej ziemi, w Persji zmarło 650 osób. W Pahlavi powstał cmentarz polski.

Przeniesiono nas do Teheranu. Tam podzielono na trzy grupy. Jedna wyjechała do Indii, druga do Afryki, a ja z mamą i braciszkiem Kaziem trafiliśmy do Isfahanu. Tam zorganizowano szkoły, przedszkola i internaty. Rząd brytyjski włączył się do utrzymywania tych szkół, włączył się też Watykan.

Zobacz także: Tormięs na archiwalnych zdjęciach

Dalsza nasza droga prowadziła przez Damaszek i Syrię do Bejrutu w Libanie. Dzieci i młodzież z Isfahanu trzeba było wywieźć, bo likwidował się tamtejszy ośrodek. Rzecz w tym że w 1946 r., brytyjski rząd uznał utworzony w Polsce rząd komunistyczny. Ponieważ Persja również go uznała, londyński rząd polski na emigracji musiał swoje agendy zlikwidować, a ludzi zgromadzonych w Isfahanie przenieść do Libanu. Wybrano Liban, bo Liban, obok Meksyku i Watykanu, najdłużej był wierny dawnemu rządowi polskiemu.

W Libanie spędziliśmy trzy lata. Był to najpiękniejszy okres w całej naszej tułaczce. Przypadał na moje 17, 18 i 19 lat życia. Liban był pięknym krajem. Ludzie bardzo gościnni. Kultura prawie europejska.

W czerwcu 1947 r. zdałam maturę i zapisałam się na uniwersytet amerykański w Bejrucie, na wydział filologiczny, ale studiów już nie zdążyłam podjąć. Mama pracowała w angielskiej organizacji pomocy ofiarom wojny, a ojciec po skończonych walkach na północy Afryki, przeszedł na front adriatycki. Najpierw stacjonował w Egipcie, a w 1947 r. przyjechał do nas do Libanu i wówczas połączyliśmy się po 6 latach rozłąki. Przyjechał też mój brat Jurek junak z Palestyny i zdecydowaliśmy, że wracamy do Polski.

Przeczytaj również: Najstarszy autobus w Toruniu

Wracaliśmy z Bejrutu statkiem greckim, nazywał się nomen omen „Patria”. Płynęliśmy przez Morze Śródziemne do Genui, a potem jechaliśmy pociągiem przez Rzym, Austrię, Niemcy, Czechosłowację i stanęliśmy na granicy w Czechowicach-Dziedzicach. Zagrano nam narodowy hymn i te czerwone maki na Monte Cassino, a potem zaczęły się przesłuchania, każdego członka rodziny osobno. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy dezerterami ze Związku Radzieckiego, że opuściliśmy ten Związek, kiedy potrzebował pomocy w walce z faszyzmem. Stale nazywano nas andersowcami…

Cieszę się , że mama doczekała wolności w ojczyźnie i została członkiem organizacji Sybiraków. Zmarła w lutym 1993 roku, mając 92 lata. Przed śmiercią została odznaczona przez prezydenta Lecha Wałęsę Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski za pracę oświatową z dziećmi na Środkowym Wschodzie.

***

Aleksandra Czyżniewska, torunianka z urodzenia, zawodowe życie związała z Radiem Opole. Wtedy też poznała Michalinę Starzyk. Jej córka Romana, opowiedziała reporterce o ich wojennej tułacze.

Zobacz też:

NowosciTorun

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska