Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aneta Jadowska: Melodia tego miasta to blues z lekką domieszką twista

Michał Żarski
Aneta Jadowska: Melodia tego miasta to blues z lekką domieszką twista
Aneta Jadowska: Melodia tego miasta to blues z lekką domieszką twista Jacek Smarz
Pisarka Aneta Jadowska, autorka książek fantasy, mówi o swojej fascynacji Toruniem.

W jakim toruńskim miejscu pisze się pani najlepiej?

Chyba jestem dowodem na to, że pisarz - wcześniej czy później - znajduje swoją kawiarnię. I mam teraz dylemat: zdradzić jej nazwę czy nie. Mam tu sporo samotności i spokoju do pracy. Jeśli ta informacja się rozejdzie…

Proszę choć kilka szczegółów.

Znalazłam swoją idealną kawiarnię ze swoim idealnym stolikiem. Ta kawiarnia ma dobrą atmosferę do pisania. Idealna kombinacja spokoju w środku, ruchu za oknem. Takie miejsca styku mają napięcie sprzyjające kreatywności.

Jaka to dzielnica?

Blisko starówki. Mam wrażenie, że czasem widzę tu co najmniej dwóch innych pisarzy, którzy zajmują dwa inne stoliki. Zresztą pierwszego dnia, kiedy tutaj przyszłam, przy stoliku siedział pewien Anglik piszący książkę historyczną o Bertran-dzie Russellu. Dzisiaj widziałam jeszcze Marcela Woźniaka, więc nie tylko ja odczuwam klimat tego miejsca. W razie czego przestrzegam, by trzymać się z daleka od stolika przy oknie.

Zobacz także: Prof. Aleksander Nalaskowski o Benonie Frąckowskim

Pamięta pani swoje pierwsze wrażenia z Torunia po przyjeździe z Radomska?

W Radomsku się urodziłam, bo tam znajdował się najbliższy szpital, ale mieszkałam w Przedborzu, jakieś 37 kilometrów od Radomska. Do Torunia przyjechałam w 2000 roku, bo tu chciałam spędzić pięć lat studiów, i wygląda na to, że zapuściłam korzenie.

Przyjechała pani pociągiem i...

Przywiózł mnie samochodem ojciec, ponieważ w tamtym czasie nie było odpowiednich połączeń kolejowych. Przedbórz leży w parku krajobrazowym, więc najbliższa linia przebiega przez Radomsko. Pierwsze, co zauważyłam, to niesamowite piękno tego miasta. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, a wysłałam tu papiery na egzaminy wstępne nie widząc miasta na oczy. Toruń był wystarczająco odległy od domu, aby się usamodzielnić. Pociągało mnie też to, że nie jest ani za duży, ani za mały. Jest miastem na ludzką miarę, nie tak ogromnym jak Warszawa, Poznań lub Wrocław, gdzie proporcje zostały zaburzone.

Co najpierw panią urzekło?

Collegium Maius. Ojciec zaparkował przed bramą, wyszłam i zaliczyłam klasyczne zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Pierwszy raz byłam tu w maju po maturze, gdy zdawałam egzaminy wstępne. Pamiętam ten czadowy, czerwony neogotycki budynek i kwitnące magnolie. Nie mam pojęcia, czy naprawdę wtedy kwitły, czy późniejszy obraz nałożył mi się na pierwsze wspomnienie. Zdając egzamin wiedziałam już, że dostałam się na studia do Częstochowy, ale w tamtym momencie czułam, że chcę się dostać tutaj.

Zobacz także: Reforma oświaty w Toruniu: Są pierwsze protesty!

W jakie miejsca chodziła pani jako studentka?

Mieszkałam pod sześcioma czy siedmioma adresami, tylko raz na Koniuchach, a najczęściej wybierałam Bydgoskie Przedmieście. Jest to absolutnie cudowna, magiczna dzielnica. Zaraz obok mieszkania miałam park i tramwaj, który w teorii jeździł często, a w praktyce rzadko. Chodziłam więc pieszo w stronę miasta i zaraz byłam na starówce. Pod pewnymi względami Bydgoskie jest taką zaklętą strefą i ma charakter małego miasteczka. Kiedy człowiek pojawia się tam jako obcy, ta obcość trwa może trzy tygodnie. Ludzie szybko zaczynają się rozpoznawać i wiedzą o sobie więcej, niż się wydaje. Gdy mija się kogoś trzy razy w tygodniu, usłyszy się: dzień dobry. W innych dzielnicach tego nie doświadczyłam. Bardzo podoba mi się też to, że ta dzielnica nie ma ściśle określonego charakteru. W tym samym budynku może mieszkać ktoś, kto ma pieniądze i ktoś, kto ich nie ma. Mogą mieszkać student, adiunkt na Wydziale Sztuk Pięknych, kilku meneli i najmłodsza matka w dzielnicy. Siadając po raz pierwszy przy barze w „Czarnym Tulipanie” jest się obcym, a po dwóch tygodniach ludzie dziwią się, że dzień wcześniej się nie przyszło. Fascynuje mnie, że w mieście, w którym ludzie stają się coraz bardziej anonimowi, funkcjonują enklawy, w których szybko można stać się stałym elementem lokalnego krajobrazu.

Jak ta fascynacja miastem przenika do pani książek? Heksalogia o Dorze Wilk dzieje się przecież w Toruniu.

Myślę, że aby pisać urban fantasy, czyli gatunek, w którym miasto jest bohaterem na równi z postaciami, trzeba to miasto bardzo dobrze znać albo przynajmniej trochę kochać. Dopiero tak wytwarza się rodzaj magii, który sprawia, że widzi się w mieście coś więcej niż budynki i ulice i zaczyna się czuć jego ducha. Chyba nie byłabym w stanie pisać o miejscu, w którym bywałam tylko przejazdem albo które dopiero poznaję. Nie czuje się wówczas tej atmosfery, tego pulsowania. Nie wie się, gdzie i co może człowieka spotkać. Nie zna się tonu, bo każda przestrzeń ma swoją muzykę. Dopiero gdy pozna się melodię miejsca, ten powtarzalny przewodni temat, który wraca, nawet gdy słychać inny hałas, można o nim pisać jak o bohaterze, a nie scenografii.

A jaka jest melodia Torunia?

Zaskakująca, połączenie familiarności i nieprzewidywalności. To jest troszkę bluesowy kawałek, nieśpieszny, z lekką melancholią przeszłości w tle, ale i z pewnym twistem. I dlatego było mi łatwo wyobrażać sobie Toruń jako miejsce, które w moich powieściach ma alternatywną, niewidoczną dla większości, drugą stronę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska