Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bandyta przystawił kasjerce do piersi rewolwer, żądając gotówki

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Łazienna widziana ze skrzyżowania z Szeroką. Jak ustalili śledczy, rabuś przez godzinę przechadzał się pod bankiem, szykując się do ataku
Łazienna widziana ze skrzyżowania z Szeroką. Jak ustalili śledczy, rabuś przez godzinę przechadzał się pod bankiem, szykując się do ataku Archiwum
Obok kamienicy przy ul. Łaziennej 30 słychać dziś głównie brzęk sztućców i talerzy. W 1909 roku o tym miejscu zrobiło się głośno. Napad na bank, do którego wtedy tu doszło, komentowany był m.in. w Berlinie.

Wracamy do przesłuchania toruńskich kamienic. Dwa tygodnie temu, przy pomocy pochodzących z lat 20. ubiegłego wieku wydań toruńskiej prasy skłoniliśmy kamienicę przy ul. Łaziennej 18, by opowiedziała nam ona o napadzie na zajmującą wtedy parter budynku hurtownię wyrobów tytoniowych Józefa Szwieca. Zostajemy przy tej samej ulicy, przenosimy się jednak bliżej skrzyżowania z Szeroką. Zeznawać będzie kamienica nr 30, która również ma w swojej przeszłości pewien bandycki epizod.
[break]
„Bandytyzm za białego dnia - grzmiała w piątek 9 kwietnia 1909 roku „Gazeta Toruńska”. - W środę po południu wszedł do banku Leona Rittlera przy ulicy Łaziebnej jakiś młody człowiek i zwrócił się z prośbą do będącej tam tylko samej buchalterki, żeby zamieniła mu rosyjskie pieniądze na niemieckie. Gdy buchalterka otworzyła szafę żelazną, wyciągnął młodzieniec nagle rewolwer, przyłożył jej do piersi i zagroził, że natychmiast wystrzeli, skoro nie pozwoli mu zabrać znajdującej się w szafie gotówki. Buchalterka z przerażenia zemdlała, a bandyta zabrawszy w srebrze i złocie trzy tysiące marek, uciekł. Uwiadomiono natychmiast policyę, która urządziła niebawem pościg po całem mieście i dworcach kolejowych. Wszelkie poszukiwania okazały się jednak bezskuteczne”.

Miejsce akcji

Gazeta nie podaje dokładnej lokalizacji banku, jednak z księgi adresowej wydanej w 1908 roku, a więc rok przed napadem, wynika, że Leo Rittler miał swoją placówkę w domu przy Łaziennej 30. Numer ten kamienica nosi do dziś, obecnie jednak króluje w niej gastronomia oraz rozrywka niewymagająca tak poważnego angażowania nerwów. W którym z dwóch znajdujących się na parterze lokali miała upaść zemdlona pracownica banku? Tego niestety nie wiemy.
W odróżnieniu od okien wystawowych, prowadząca na podwórze brama wydaje się pamiętać tamte wydarzenia. Toruńska policja mogła jej zatem pozazdrościć, ponieważ na samym początku śledztwa ścigała się z cieniem. Bandyty w zasadzie nikt poza kasjerką nie widział, a ta przecież straciła przytomność. Swoją drogą kobietom trafiało się to wtedy dość często, „Gazeta Toruńska” odnotowuje w kwietniu 1909 roku jeszcze ze trzy przypadki niewiast, które czymś przestraszone padały na bruk.
Być może jednak mdlejące panie efektownie wypadały na łamach prasy, więc ta przypisywała im napady słabości nieco na wyrost. Z kolejnych doniesień na temat napadu wynika bowiem, że kasjerka wcale nie zemdlała, ale została sterroryzowana przez uzbrojonego napastnika. Kiedy ten z łupem rzucił się do ucieczki, dzielna kobieta skoczyła za nim, krzycząc, by ludzie pomogli jej łapać złodzieja. Później zaś zadzwoniła na policję. Dzięki zamieszczonej we wspomnianej księdze adresowej reklamie wiemy, że bank był podłączony do sieci, a jego telefon miał numer 4.
Na miejscu, poza komisarzem policji, oraz zastępcą prokuratora, pojawił się również sam nadburmistrz miasta.
W trakcie dochodzenia okazało się, że na krzyki pracowniczki banku zareagował chłopiec na posyłki. Zaczął on gonić złodzieja, ten jednak wpadł do jednej z bram przy ulicy Kopernika i wszelki ślad po nim zaginął. Funkcjonariuszom bardzo szybko udało się jednak ustalić, że bandytą jest najprawdopodobniej pochodzący z Kongresówki czeladnik szewski Adam Zejda. W Toruniu był on wcześniej aresztowany za różne przestępstwa i miał zostać wydany władzom rosyjskim, jednak podczas transportu do granicy zbiegł.
Tym razem również udało mu się zmylić pogonie. Piętnastego kwietnia prasa informowała, że przez Berlin miał się udać do Szwajcarii bądź nawet Ameryki. Zejda rzeczywiście zbiegł na zachód, nie dotarł jednak aż tak daleko. W niedzielę, 18 kwietnia 1909 roku, „Gazeta Toruńska”, poinformowała, że: „W sprawie rabunku dokonanego w tutejszym banku Rittlera donoszą, że
w Lipsku aresztowano w jednym z tamtejszych hotelów pewnego młodego człowieka, którego rysopis zgadza się z rysopisem podanym w listach gończych za opryszkiem przez tutejszą prokuratoryę. Czy aresztowany jest rzeczywiście ściganym rabusiem, należy oczywiście odczekać”.
Czekać nie trzeba było długo, 21 kwietnia toruński dziennik potwierdził tożsamość złodzieja, powołując się na piszące o tym wcześniej gazety berlińskie.
Od rabunku do aresztowania sprawcy minęły jak widać dwa tygodnie. Niestety, gdy na przegubach rąk rabusia zamknęły się kajdanki, gazeta, która wcześniej niemal każdego dnia podawała szczegóły śledztwa, najwyraźniej przestała interesować się sprawą. Do połowy czerwca, bo dotąd dotarliśmy przekopując archiwalne wydania gazety, o napadzie i jego sprawcy nie ma już ani słowa. Trudno, prasę sprzed wieku wertujemy dalej, złodziej, jeśli gdzieś się na jej łamach pojawi, na pewno się nam nie wymknie. Zastawiając na niego sidła, zajmijmy się tymczasem
łupem.

Co począć z łupem?

Na co można sobie było pozwolić, mając na początku dwudziestego wieku w kieszeni trzy tysiące marek?
Bilet kolejowy z Berlina do Królewca kosztował w kwietniu 1909 roku od 12 do 46 marek. Cena zależała naturalnie od wygód. Dwanaście marek trzeba było zapłacić, podróżując w wagonie klasy czwartej, a 46 za bilet klasy pierwszej. O tym, na jakie atrakcje mogli liczyć pasażerowie jednej i drugiej pisaliśmy w ubiegłym tygodniu. Bilety kolejowe do tanich jednak nie należały. Za 12 marek można było wtedy nabyć parę niezłych butów.
My tu jednak operujemy małymi sumami, gdy tymczasem łup był liczony w tysiącach. Podnosimy zatem poprzeczkę. Inwestując 700 marek, można było stać się posiadaczem pary koni pociągowych, zatem za trzy tysiące już by się zatem udało stworzyć ich małe stadko. Gdzie je jednak trzymać? Na posiadłość nie ma co liczyć, ceny wystawianych na sprzedaż majątków przekraczały sto tysięcy marek. Za kilkaset marek rocznie można jednak było wynająć sobie pięciopokojowe mieszkanie w kamienicy z ogródkiem, położonej w najbardziej eleganckiej dzielnicy Torunia. W 1912 roku, za takie właśnie mieszkania w przyszłej Zofijówce przy ul. Bydgoskiej 26 ich ówczesny właściciel domagał się 600 i 700 marek rocznej dzierżawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska