Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białe koty panny Klary Wiśniewskiej [RETRO]

Krystyna Kuta
Miejsce, o którym jest dziś mowa. Plac podominikański i widziany od podwórka budynek przy moście paulińskim. Zdjęcie sprzed remontu
Miejsce, o którym jest dziś mowa. Plac podominikański i widziany od podwórka budynek przy moście paulińskim. Zdjęcie sprzed remontu Andrzej Kamiński
Na tyłach pierogarni „Stary Toruń” przy Moście Paulińskim kryje się podwórko. Dla autorki dzisiejszego tekstu ma wartość sentymentalną...

Dość często mijam „Stary Toruń” i podziwiam zmiany, jakie zaszły w tym domu, szczególnie na parterze, który był kiedyś koszmarnie zaśmieconą i mokrą sienią. Cieszy mnie obecna uroda tego miejsca i uratowanie cennego zabytku. Postanowiłam opowiedzieć coś o historii tego domu.

Podwórze ze snu

Przy końcu lat 70. XX wieku był on zaniedbanym budynkiem, straszącym wspomnianą już sienią. Mało kto wiedział, że kryje się za nią fragment zupełnie innego świata - podwórze jak z dobrego snu.

Po prawej stronie strumień, nad którym wznosiła się samotna gotycka ściana, na lewo wyraźne obniżenie terenu i wejścia do piwnic. Widać było, że tamtędy kiedyś przepływała rzeczka, że ten długi budynek był mostem. Było tu cicho i czysto, a w dół snuły się dostojnie lub wygrzewały w słońcu białe lub prawie białe koty. One mnie tu sprowadziły, gdyż wieść gminna mówiła, że dotknięcie ich przynosi szczęście, szczególnie na klasówce czy egzaminie. Potwierdzam!

Podwórko to zauroczyło mnie i spędzałam tu każdą wolną chwilę, przynosząc ze stołówki to i owo dla kotów. Był to dla nich jednak tylko miły dodatek do posiłku wydawanego przez energiczną starszą panią, która także dbała o porządek na całym podwórku. Obserwowała mnie i bałam się, że po prostu każe mi opuścić swoje podwórko. Tymczasem ona pewnego deszczowego letniego wieczoru zaprosiła mnie do góry na kawę, aby opowiedzieć całe swoje życie.

Mieszkała na pięterku w pierwszym wejściu od ulicy Szewskiej, miała mały pokoik i jeszcze mniejszą kuchnię. Ściany były pokryte małymi obrazkami, których było ponad sto, zaś na stoliku pod oknem wśród kwiatów stało kilkanaście kolorowych zdjęć - stanowiły one jedyny ślad współczesności pośród staroświeckich sprzętów i ozdób.

Pani Klara mieszkała tu już ponad 30 lat, ale jej najmilszym utraconym domem był cyrkowy wóz. Wcześniej mieszkała w Chełmnie u zamożnych krewnych, którzy mieli hotel i restaurację. Wcześnie straciła rodziców i jak baśniowy Kopciuszek pracowała ciężko na utrzymanie.

Czytaj też: Zmiany w programie Rodzina 500 plus

Krótko po zakończeniu I wojny światowej do miasta przyjechał cyrk i Kopciuszek spotkał Króla. Nie był on jednak władcą jakiegoś państwa, ale Królem Noży i Kajdan - tak zwano trzydziestoparoletniego wówczas Węgra, słynącego z celności rzutów nożem oraz tajemnych sposobów uwalniania się z kajdan i więzów.

Zachwycił się siedemnastoletnią, jasnowłosą Klarą, a ona - po kilku godzinach znajomości - zdecydowała się wyjechać z nim „w świat”. Zgodziła się także na przyjęcie roli „żywej tarczy” - przypinano ją do obracającego się koła, a on rzucał w nią nożami i sztyletami tak, by nie trafić.

Zadrasnął ją tylko dwa razy, w przedramię i w szyję. Było to skutkiem alkoholowego poczęstunku przed występem. Po tym drugim wypadku nie brał już wódki do ust. Bała się, ale nie wolno jej było okazać strachu - co więcej, do publiczności musiała się uśmiechać. Zostało jej to na resztę życia - gdy znajdowała się w niebezpieczeństwie - uśmiechała się jak w cyrku.

Lew odgryzł głowę

Przez 21 lat występowali z różnymi cyrkami w całej Europie Środkowej, od Morza Czarnego po Bałtyk. Po występach szaleli w najlepszych lokalach Warszawy, Berlina, Wiednia, Budapesztu i Pragi, nie mówiąc już o mniejszych miastach. Kochali taniec, swobodę i arenę, choć nie wszystkie pokazy kończyły się szczęśliwie. Akrobaci spadali z trapezów, zwierzęta raniły treserów.

Największa tragedia zdarzyła się w latach 30. w Wiedniu, kiedy to treserce Irenie odgryzł głowę lew. Klara po ponad czterdziestu latach opowiadała o tym z przejęciem i jakby niedowierzaniem, że to stało się naprawdę. Lew był łagodny, wręcz leniwy, i dziewczyna wkładała mu głowę do paszczy od lat. Tego wieczoru jednak, gdy ubierając się pospiesznie do występu zadrapała szyję łańcuszkiem, w zwierzęciu obudziły się najgorsze instynkty.

Niemowlę w bramie

Zimą występów nie było, przeczekiwali ten czas w jakimś mieście, dość często wybierając Toruń. Król i tu nie próżnował - udzielał lekcji policjantom i złodziejom.

Przeczytaj także: Co robić, gdy zaatakuje nas kleszcz?

Kwiat tej ostatniej grupy zamieszkiwał Kozackie Góry. Policjanci unikali Kozaków jak ognia, gdyż łatwo mogli stracić tam... czapkę. Co znaczniejsi złodzieje mieli po kilkanaście takich trofeów.

Wrzesień 1939 roku zastał ich na Wileńszczyźnie. NKWD aresztowało wszystkich mężczyzn. Król żegnając się z Klarą mówił, że na pewno ucieknie i żeby czekała na niego w Toruniu. Przedostała się tam zabierając ze swojego domu jedynie kilka obrazków. Dawni uczniowie Króla pomogli się jej urządzić, okupację przeżyła w miarę spokojnie, ale nie doczekała się powrotu ukochanego. Nie związała się już z nikim, ale też nie żyła całkiem samotnie.

W styczniu 1945 roku, kiedy ostatni cywilni Niemcy pośpiesznie opuszczali Toruń, znalazła w swojej bramie niemowlę. Dziecko było opatulone w poduszki i ciepłą odzież, w której ukryta była karteczka od nieszczęśliwej matki, obawiającej się, że synek nie przeżyłby ewakuacji. Nie był to wówczas odosobniony przypadek.

Wypadek tramwajowy

Klara przyjęła go jako dar losu. Dobrzy ludzie pomogli jej załatwić dokumenty i zdobyć pożywienie dla dziecka.

Jureczek rósł zdrowo, był grzeczny. Żyli bardzo skromnie, ale spokojnie i raz tylko zdarzyło się coś niezwykłego. Chłopiec miał wtedy chyba 12 lat. Siedział sobie przy wejściu do piwnicy i strugał łódkę z kawałka deski, gdy na podwórze wszedł ktoś nieznajomy. Wrzucił coś do wody i szybko uciekł. Tym czymś były trzy białe kociątka owinięte szmatą. Jurek natychmiast je wyciągnął i przyniósł do domu. Dzień był ciepły, a woda płytka, kąpiel więc niewiele im zaszkodziła, ale okazało się, że małe nie potrafią jeszcze same jeść.

Karmili je oboje gałgankiem maczanym w rozcieńczonym i lekko osłodzonym mleku - wychowały się wszystkie. W tym czasie mama i syn przeżyli poważny wypadek tramwajowy, z którego wyszli bez szwanku - uznali więc, że kociaki przyniosły im szczęście.

Przez Czerwony Krzyż

Kiedy Jerzy dorósł, Klara wyjawiła mu jego prawdziwe pochodzenie, choć Bóg jeden wie, jak ciężko jej było to powiedzieć.

Młody człowiek zaczął poszukiwania rodziny przez Czerwony Krzyż. Dowiedział się, że rodzice od dawna nie żyją, ale odezwali się krewni mieszkający od zakończenia wojny w Kanadzie, którzy byli przekonani, że zmarł jako małe dziecko. Zaprosili go od razu. Jerzy wahał się przez dłuższy czas, kiedy jednak pojechał, został już na stałe. Szybko urządził się i założył rodzinę. O „mamie” nie zapomniał - pisał, przesyłał paczki i zdjęcia, które zapełniły stolik służący kiedyś Jurkowi do odrabiania lekcji. Chciał nawet zabrać ją do siebie, ale ona obawiała się, że będzie dla niego ciężarem. Poza tym, któż wtedy zająłby się kotami?

Audycja w radiu

Opowieści pani Klary zostały nagrane w 1977 roku i wyemitowane w Studenckim Studio Radiowym „Centrum” w Toruniu oraz Studenckiej Agencji Radiowej Politechniki Gdańskiej. W 1982 roku tekst spisany z taśmy ukazał się w „Nowościach”.

Pani Klara Wiśniewska zmarła na początku lat 80. Nie była osobistością, dla której wmurowuje się tablice, ale z pewnością zasłużyła by ocalić ją od zapomnienia.

Zobacz także:

NowosciTorun

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska