Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biały maj, polski raj. Kocham polskie komunie - felieton Mariusza Załuskiego

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Jeśli chodzi o profanum, to "przyjęcia" są tak polskie, że bardziej nie można. I nie ma tu ani z czego się nabijać, ani z czym polemizować. Pierwsze komunie są bowiem – choć brzmi to deczko obrazoburczo – jak to disco polo nasze kochane.

istoryjek okołokomunijnych każdy ma pewnie w zanadrzu parę. Głównie oczywiście ze sfery profanum, a nie sacrum, no ale tak już jesteśmy, niebożęta, skonstruowani. Ot, pamiętam, jak podczas przygotowań do pierwszej komunii syna mojego udałem się na zebranie rodziców. Ksiądz przydzielał tam koncesje na filmowanie w kościele. To znaczy dokładnie jedną koncesję. Bo ksiądz stwierdził, że nie może być tłoku przy ołtarzu, więc filmował będzie tylko „szwagier księdza Jana”. A my za to będziemy mogli kupić od niego płytkę. Proces koncesyjny wydał mi się nieco wątły, ale w sumie okazało się, że ksiądz miał rację. Bo tłoku rzeczywiście nie było.

Cóż, w maju Polska cała zawsze robiła nam się biało-czerwona. Najpierw był czerwony 1 maja, a potem białe tygodnie, co w sumie całkiem zgrabnie oddawało PRL-owski rozkrok mentalny. Dziś czerwońce poznikały jak te dinozaury, ale ubrana na biało komunijna dziatwa dalej wędruje ulicami miast i wsi jak maj długi i szeroki.

Dalej też cała ta obudowa pierwszej komunii jest ponoć symbolem naszego katolicyzmu ludowego, co to jak wiadomo ma gębę straszną i przaśną. Mędrcy wyrafinowani biadolą więc po mediach, że znowu profanum wygrywa z sacrum, że te prezenty za duże, że dzieci stroją, kotlety jedzą, wódkę piją. I że wszystko nie tak. A wcale nie! Bo jeśli chodzi o to profanum, to „przyjęcia” są tak polskie, że bardziej nie można. I nie ma tu ani z czego się nabijać, ani z czym polemizować. Pierwsze komunie są bowiem – choć brzmi to deczko obrazoburczo – jak to disco polo nasze kochane.

Bo tak samo jak z disco-polo - publicznie krytykujemy całe zadęcie i nadęcie, a potem i tak komunię urządzamy tak, że aż sąsiadowi beret spada z wrażenia. Bo „przyjęcie” to taki polski ołtarzyk - najważniejsza rodzinna impreza miedzy chrztem, a ślubem. A może w ogóle najważniejsza? I naprawdę nie chodzi tu o te prezenty i pieniądze, a o rodzinny bal po prostu. A że jest on jaki jest? Bo my tacy jesteśmy.

I szybko się to nie zmieni. Żeby bowiem coś się zmieniło, parę rzeczy musiałoby się wydarzyć. Po pierwsze musiałaby być autentyczna chęć zmiany, a nie deklaracje. A tej tak naprawdę ni w ząb. Po drugie musiałaby nas dopaść rewolucja światopoglądowa, a ta niby się dzieje, ale jakoś mało rewolucyjnie, raczej na leniwca. Po trzecie taką cezurę w życiu dzieciaczka i rodzin – co to występuje w każdej kulturze zresztą - musiałoby coś zastąpić. A nie ma co. Tyle o profanum, bo sacrum nie tykam. Nie grymaśmy więc i ruszajmy w Polskę. Całą na biało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska