Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bliskie spotkanie z dzikiem

Katarzyna Pietraszak
- Mamy gościa - szepcze myśliwy podsuwając mi lornetkę. Koziołek skubie trawę, co chwilę unosząc łeb i czujnie rozglądając się. Myśliwy mierzy do niego z broni, ale nie naciska na spust.

- Mamy gościa - szepcze myśliwy podsuwając mi lornetkę. Koziołek skubie trawę, co chwilę unosząc łeb i czujnie rozglądając się. Myśliwy mierzy do niego z broni, ale nie naciska na spust.

<!** Image 2 align=right alt="Image 93329" sub="Zwierzętom trzeba dać szansę - to niepisana zasada myśliwych. Nie wolno strzelać do stojących zwierząt, jedynie do tych, które są w ruchu. Podobna zasada dotyczy ptaków - polować można tylko na te
w locie. / Fot. J. Warcholak ">- Prawdziwy myśliwy to nie taki, który wchodzi na łowisko i od razu strzela do każdego zwierzęcia - Stefan Warcholak z wykształcenia inżynier rolnik, z zamiłowania myśliwy. Poluje od 32 lat. Pasją zaraził 4 braci. Rodzeństwo wspólnie jeździ na polowania, a raczej obserwacje. - Bo dobry myśliwy to taki, który częściej patrzy niż strzela.

„Łabędź” o trzeciej w nocy

Jest 2.30 w nocy. Teren Koła Łowieckiego „Łabędź” w Mrzeżynie (woj. zachodnio-pomorskie). Ta typowa nadmorska miejscowość, oblężona przez letników, jeszcze głęboko śpi. Ale nie myśliwi. Zbiórkę wyznaczają na godzinę trzecią, nieopodal trzcinowiska na polach i łąkach, gdzieś przy drodze do Trzebiatowa. Terenowy samochód gładko pokonuje nierówności.

<!** reklama>Zatrzymujemy się przy kępie trzcin, tuż przy głębokim rowie. Nic nie widać. Po chwili oczy przyzwyczają się do ciemności. Nie można głośno rozmawiać. Trzeba zachowywać się tak, jakby nas tu nie było. Bo zwierzęta wszystko wyczują i zobaczą. Dlatego myśliwy maskuje auto, z którego będziemy obserwować - przykrywa je sianem.

Lisie kły na tyłku

Gdy wszystko gotowe, zapada kompletna cisza. Myśliwy przez lornetkę obserwuje skraj trzcinowiska oddalonego od nas jakieś 300 metrów. Zakłada, że gdy zacznie świtać, będzie tędy wracać z pól zwierzyna - głównie dziki żywiące się bulwami ziemniaków, posadzonych przez rolników jakieś 3 km stąd. - Ryją, niszcząc uprawy nie tylko ziemniaków, ale i kukurydzy, dlatego właśnie dziki odstrzeliwujemy najczęściej - mówi Stefan Warcholak.

<!** Image 3 align=left alt="Image 93329" sub="Stefan Warcholak, myśliwy od 32 lat. Woli patrzeć na
zwierzęta niż do nich strzelać. ">Ustrzelenie dzika nie należy do prostych zadań. Przede wszystkim należy mieć stuprocentową pewność, że to dzik a nie locha z małymi (nie wolno do nich strzelać) cielaki lub byki.

Dzik bywa zły, zwłaszcza ranny i rozjuszony. Warcholak przekonał sie o tym kilka lat temu. Opowiada, jak to wybrał się na polowanie zbiorowe. Kilkunastu myśliwych. Bagna. Początek grudnia. Chcieli ustrzelić dzika na sylwestra - zgodnie z tzw. kalendarzem gospodarczym mogli jeszcze kilkanaście sztuk odstrzelić.Rocznie wolno im zabić około 220 sztuk.

- Nie mogliśmy sobie poradzić. Nagonka biegała, ale dziki nie chciały wyjść z trzcin - wspomina Warcholak. Wówczas łowczy uznali, że najlepiej wypłoszą zwierzę tyralierą. Nagle dzik wyskoczył na ścieżkę. Strzeliłem. Znów gdzieś zniknął w trzcinach. - Psy za nim grały (szczekały, dop. red). Szliśmy za nim po farbie (czyli po śladach krwi, dop. red.).

Warcholak zauważył go w odległości kilkunastu metrów. Podszedł bliżej, dubeltówką odsłonił trzciny, przytrzymał je nogą, żeby dzika lepiej widzieć. A ten najeżony. Rozjuszony. Rusza na niego. Myśliwy strzela prosto w łeb rannego zwierza. - A on dalej na mnie biegnie - opowiada. - Chciałem się odsunąć, ale noga wplątała mi się w trzciny. Upadłem na plecy. Widziałem go już między nogami. - Szybko przyłożyłem do niego lufę.

Dzik padł, na myśliwego.

Stefan Warcholak przeżył podczas polowań i niebezpieczne, i śmieszne przygody. Raz grupka „dewizowców” (tak nazywają tu myśliwych przyjeżdżających z zagranicy) spędziła ponad dwie godziny na drzewie. - Ruszył na nich zwykły byk, który pasł się na okolicznych polach z krowami - opowiada Warcholak ze śmiechem. - Telefony i strzelby zostawili w moim samochodzie, więc nikt nie wiedział, co się z nimi dzieje. W końcu byk odpuścił, a oni mogli bezpiecznie zejść z drzewa.

<!** Image 4 align=right alt="Image 93329" sub="Zwyżki, ambony to miejsca,
z których łowczy polują najczęściej zimą">Z kolei lis, którego Warcholak upolował w latach 80., długo nie odpuszczał po tym, jak do niego strzelił. - Miałem przy sobie tylko 2 naboje - na dzika i na lisa - wspomina. - Ustrzeliłem dość sporego rudzielca.

Myśliwy podszedł do lisa, chciał go dobić, żeby się nie męczył. A ten nagle wstał i „ukarał” łowczego, wpijając się zębami w pośladek. Warcholak „walczył” chwilę z „ogonem”, w końcu udało mu się odtrącić go lufą. Grube spodnie (była zima) uchroniły go przed większymi obrażeniami, ale lisie kły czuł jeszcze na tyłku przez tydzień.

Warcholak mówi, że nawet ubiór może spłoszyć zwierzynę. - Z powodu pani czarnego dresu nie zobaczymy dziś żadnego dzikiego zwierzęcia - zapowiada, mierząc mnie z góry do dołu. Powinnam mieć na sobie strój wtapiający się barwami w las, pachnący nim. Taki, jaki ma mój przewodnik - kapelusz moro, kamizelka w tych samych kolorach, koszula w jelenie i spodnie bojówki zielono-brązowe.

- Zwierzęta nas wyczuwają - mówi Józef Warcholak (młodszy brat Stefana) i po raz kolejny chwyta za lornetkę. Zaczyna świtać. Strzelba „Brno” kaliber 12 mm zwana kniejówką leży tuż obok. Jest zablokowana, aby uniknąć niekontrolowanego wystrzału (to jedna z zasad bezpieczeństwa na polowaniu). Siedzimy pod wiatr, dzięki czemu zwierzętom będzie trudniej nas wyczuć. Dzik potrafi zapach człowieka zwęszyć ze stu metrów, a karmę - nawet z dwóch kilometrów.

Szkoda koziołka...

- Mamy gościa - szepcze Józef Warcholak. Niemal bezszelestnie podaje mi lornetkę. Tuż na skraju trzcinowiska wyłonił się koziołek (samiec sarny). Młody rogacz (myśliwi polują głównie na ich poroża) czujnie rozgląda się dookoła, coś podgryzając. Myśliwy chwyta za strzelbę, ale nie naciska na spust. Obserwuje zwierzę przez lunetę dubeltówki.

- Szkoda go - wzdycham. Koziołek spogląda w naszym kierunku - dzieli nas jakieś 250-300 metrów, więc raczej nas nie widzi. Po chwili jednak wycofuje się w trzciny.

W ciszy płyną kolejne minuty, godzina, dwie godziny. Słychać budzące się ptaki. Przybywa natarczywych komarów. Poza tym, cisza. Nic się nie dzieje.

Powoli na horyzoncie wychodzi słońce, żeby potem schować się za chmurami. - I właśnie o to chodzi w polowaniu. Nie na strzelaniu rzecz polega. To odskocznia od codziennej bieganiny - mówią myśliwi. - Można się w życiu na chwilę zatrzymać, pobyć sam na sam z przyrodą. Niekoniecznie z martwym dzikiem.

Fakty

Ostoja dla jeleni, saren i dzików

Koło Łowieckie „Łabędź” w Mrzeżynie dzierżawi teren o powierzchni 6700 ha - nadmorskie bory, lasy bagienne i bagna, gdzie dominującym gatunkiem jest dzik. Oprócz niego mają tu swoje ostoje jelenie i sarny. Na terenie obwodu jest jedyna w okręgu ostoja okresowego bytowania łosi.

Ciekawe trofea: w 1990 r. ustrzelono rogacza o parostkach wycenionych na brązowy medal. Rok później - odyńca, którego oręż wyceniono także na brązowy medal. W 1993 r. ustrzelono łosia - byka ważącego 350 kg. W tym roku koło obchodzi jubileusz 50-lecia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska