Jasia Łuczyńskiego nasi Czytelnicy poznali przed miesiącem. Dwuletni obecnie chłopiec urodził się ze złożoną wadą serca w postaci HLHS. To tak zwane serce jednokomorowe, które bez kilkuetapowych, bardzo skomplikowanych operacji nie będzie działać.
Jaś przyszedł na świat w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi i tam krótko potem przeszedł pierwszy ratujący życie zabieg. Oddychał za niego respirator, a maleńką klatkę piersiową znaczyła długa blizna. Ta przez kilka dni pozostawała otwarta, by lekarze w razie potrzeby mogli natychmiast zareagować.
Z tej batalii Jaś wyszedł obronną ręką i po kilku tygodniach wraz z mamą Moniką i tatą Łukaszem wrócił do domu w Toruniu.
Straszny czas w szpitalu
Normalność nie trwała jednak długo. Stan chłopca zaczął się gwałtownie pogarszać.
- W brutalny sposób zostaliśmy uświadomieni, jak choroba syna może szybko postępować. Patrzyliśmy jak jego usta, rączki, nóżki robią się przeraźliwie sine i słyszeliśmy ten okropny dźwięk aparatury, która alarmowała o zaniżonych parametrach życiowych. Nasze dziecko umierało - z trudem wracają do tamtych strasznych chwil rodzice Jasia.
Ratunkiem okazała się kolejna operacja, którą bez zwłoki przeprowadzono w Łodzi. Trwała długich 10 godzin. I kiedy już się wydawało, że wszystko skończy się dobrze, serce chłopca nagle się zatrzymało. Konieczna była reanimacja, a rokowania stawały się coraz bardziej niepewne. Na szczęście i tę walkę dzielny malec wygrał. Po dwóch miesiącach na intensywnej terapii i kardiochirurgii rodzina w komplecie znów była w domu w Toruniu. Strach jednak pozostał i niestety, okazał się uzasadniony.
Przeczytaj także: Sprawdź ile zarabiają policjanci
- Do trzeciej operacji, która jest koniecznością, Jaś nie został zakwalifikowany. Polscy lekarze się jej nie podejmą m.in. ze względu na zwężoną aortę i tętnice płucne - opowiada Monika Łuczyńska. - Proponują inne rozwiązania, które są dla nas półśrodkami i niczego nie gwarantują. W związku z tym, że w kraju odmówiono nam szansy, byliśmy zmuszeni szukać jej poza granicami Polski.
Operacja w tym roku
Państwo Łuczyńscy skontaktowali się z kliniką w niemieckim Munster, gdzie pracuje wybitny polski kardiochirurg prof. Edward Malec. Opisali historię choroby swojego synka, dosłali dokumentację medyczną.
- Dostaliśmy od niego pozytywną odpowiedź. Profesor Malec zrobi tę operację jeszcze w tym roku. Otrzymaliśmy szansę, której w Polsce już nie mamy - cieszą się rodzice.
Koszt zabiegu to 150 tys. zł. Pieniędzy na ten cel rodzice Jasia szukają za pośrednictwem Fundacji Siepomaga.pl. Do tej pory udało się zebrać ponad 105 tys. zł. Potrzeba jeszcze 45 tys. zł. Zbiórka, którą wsparło już ponad 2,6 tys. ludzi z całego kraju, potrwa do 10 listopada. Każdy, kto chce pomóc, szczegóły znajdzie na stronie internetowej Fundacji Siepomaga.pl.
Zobacz również:
Tu warto przypomnieć, że latem w ten sam sposób, ratowaliśmy życie nienarodzonego jeszcze wówczas Olka Magiery z Torunia. Na jego operację w Munster potrzeba było 350 tys. zł. Olek także ma HLHS, ale jest już po operacji. Dokładnego stanu dziecka nie znamy, ale rodzice piszą, że wszystko przebiega zgodnie z planem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?