Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co marszałek robi w Niebie?

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
Ani słowa o polityce, czyli rozmowa z Piotrem Całbeckim, marszałkiem województwa, o rodzinie, domu, czasie wolnym i pokusach stołu.

Ani słowa o polityce, czyli rozmowa z Piotrem Całbeckim, marszałkiem województwa, o rodzinie, domu, czasie wolnym i pokusach stołu.

<!** Image 2 align=none alt="Image 162439" sub="Piotr Całbecki / Fot. Archiwum">Czy to prawda, że marszałek województwa prywatnie żyje w babińcu?

Moja najbliższa rodzina to trzy córki: Zosia, Ola i Helenka - kolejno 11, 8 i 7 lat oraz żona Dagna. Rzeczywiście, babiniec. Gdy jestem w domu, muszę się, kurczę, pilnować, żeby nie zniewieścieć (śmiech). Zresztą, wychowałem się też w domu z przewagą kobiet. Jestem najmłodszym z rodzeństwa. Mam brata i trzy siostry. Ale to był typowy dom na wsi, gospodarstwo. Panowały w nim dosyć twarde reguły gry i nadgorliwości ze strony sióstr nie odczuwałem.

Nie wszyscy wiedzą, że wszystkie Pana siostry to lekarki.

<!** reklama>Tak, wszystkie trzy skończyły medycynę. Dwie pracują w Toruniu - Małgorzata Całbecka jest ordynatorem oddziału hematologii w szpitalu miejskim, a Barbara Iwaniszewska pracuje w szpitalu dziecięcym. Trzecia siostra wyszła za mąż za Amerykanina. Została w Stanach Zjednoczonych, ale nie nostryfikowała dyplomu. Mieszkają na Long Island. Zawodowo jest związana z Nowym Jorkiem.

Często się Państwo widujecie?

Siostra zawsze przyjeżdża na święta Bożego Narodzenia i na długie, letnie wakacje. Nie mają dzieci, więc mają sporo czasu. Tymczasem nasza Zosia już marzy o podróży do Ameryki. W Stanach dziewczynki mają zresztą nie tylko ciocię, ale i wujka - brata mojej żony. Jest prawnikiem w Nowym Jorku. To naprawdę bardzo zdolny młody człowiek. Podziwiam go za to, jak sobie radzi.

Jak najbliżsi przyjęli wiadomość o tym, że kolejne cztery lata pracować będzie Pan jako marszałek województwa? To kolejne lata pracy od rana do wieczora, wyjazdy, delegacje...

Jak przyjęli? Poważnie zacząłem się nad tym zastanawiać, kiedy pewnego razu, gdy wróciłem z pracy do domu, najmłodsza Helenka powiedziała: „O, marszałek przyszedł”. Zrozumiałem, że coś jest nie tak. Jak jestem przez nią postrzegany? - zapytałem sam siebie. Chodzi o ilość poświęcanego czasu rodzinie, ale i fakt, że jestem osobą publiczna. Wiem, to normalne, że wszystkie dzieci chcą być dumne ze swoich rodziców i podkreślają, kto czym się zajmuje. Ja byłem dumny, że mój ojciec był rolnikiem. Ale nigdy nie powiedziałbym do niego: „O, rolnik przyszedł”.

Przy trójce małych dzieci i zapracowanym mężu na żonę spada ogrom obowiązków.

To ona prowadzi dom, wychowuje dzieci. Skończyła prawo, ale nie ma czasu na pracę zawodową. Poświęciła się rodzinie. Czuję się jej dłużnikiem. Bycie marszałkiem to nie tylko moja sprawa, ale i żony. I to bardzo mocno.

Żona też mawia do Pana per marszałku?

Jak chce mi dokuczyć (śmiech), to tak. Czasem łapię się na tym, że jest taka pokusa, żeby uciekać przed rodziną w to marszałkowanie. Zamiast iść do domu, to zostaję w urzędzie do wieczora, zajmując się kolejną sprawą. Tak można w nieskończoność. Chciałbym to zmienić.

Weekendy też nie należą wyłącznie do rodziny...

Większość sobót i niedziel mam częściowo zajętą. Tych oficjalnych spotkań jest tak dużo, a ja muszę na nich bywać. Chociaż wszystkich samorządowców zachęcam, żeby zaczęli planować je tak, jak na Zachodzie. Tam weekendy są wolne dla rodziny. W Polsce odwrotnie. W soboty organizuje się ważne wydarzenia i imprezy, „bo wszyscy mają wolne”. To jakie to wolne? Ale nie tragizujmy. Włączam się regularnie w przygotowywanie śniadania, najczęściej z jajecznicą na boczku. A jeśli chodzi o czas wolny, to mamy jeszcze taki problem, że wszystkie córki uczęszczają do szkoły muzycznej. W domu natomiast muszą dużo ćwiczyć. „Piłuje” je żona, absolwentka szkoły muzycznej. W soboty i niedzielę grają więc po kolei. To jest naprawdę kierat, ale inaczej dziewczynki nie miałyby wyników.

Udaje się Panu czasem dzieci wziąć gdzieś ze sobą przy okazji wypełniania reprezentacyjnych obowiązków? Czy może marszałkowi to w ogóle nie wypada?

Staram się córki zabierać na uroczystości patriotyczne. Chcę, by widziały i wiedziały, że rzeczy, które robię to nie są tylko rzeczy z obowiązku, ale i uczucia. Wspólne wyjazdy, prócz tych wakacyjnych, zdarzają się bardzo rzadko. Czasem na jakiś konwent marszałków, do Warszawy... Ale to najczęściej z jedną z córek. Z żoną udało mi się wyjechać raz, do Brukseli. Oczywiście, pokrywała wszystkie koszty.

Każdy wyjazd zagraniczny oznacza listę prezentowych zamówień od Pana dam?

Zawsze całą dietę wydaję na upominki. Kupuję przede wszystkim lalki i drobiazgi dla żony.

Jakie lalki są teraz na topie?

O, matko... Chyba wypadłem z obiegu... Barbie? Nie, Barbie już nie jest modna. Jakieś takie małe pieski są modne, miniaturowe. Podobno jest szał na tę drobnicę i moje dziewczynki też ją zbierają. (Najprawdopodobniej chodzi o pieski „chi chi” z serii Barbie - red.). A, no i oczywiście jest szał na Hannah Montana, z czego osobiście jestem bardzo niezadowolony. Zamiast iść na dwór, dziewczynki masę czasu spędzają przed telewizorem, chłonąc z zagranicznych kanałów kolejne „informacje” o Hannah. Staram się to ograniczać, bo te treści są... no, głupie po prostu. Typowa amerykańska szmira. Córki znają mój pogląd. Gdy wchodzę do pokoju, a one oglądają Montanę, błyskawicznie przełączają na kreskówki Disney’a. Wiedzą, że to tata lubi i oglądamy razem.

Wymagająca praca, rodzina, dom. Na życie towarzyskie zostaje jakiś czas? Udaje się Panu podtrzymywać znajomości z ludźmi spoza urzędu?

Udaje, udaje. Dość często spotykam się z kumplami. Także z tymi z dawnych czasów: ze studiów, z liceum. Ba, częściej się z teraz z nimi spotykam, niż wtedy, gdy nie byłem marszałkiem. Jakoś ludzie sobie poprzypominali, że kiedyś byliśmy kolegami. I to jest naprawdę miłe. Wychodzimy sobie czasem na piwo, ot, tak pogadać.

Ulubione miejsce?

W „Niebie” w Ratuszu Staromiejskim czasem siedzę. Przy okazji powiem, że choć od dziesięciu lat nie palę, to trochę żal mi tych zadymionych kafejek i pubów. Jakoś żal tego klimatu. Choć z drugiej strony, przynajmniej ubrania nie przesiąkają już papierosowym dymem i głowa nie boli.

Przy zdrowiu będąc: z czym Panu Marszałkowi kojarzy się hasło „sport i dieta”?

Oj, dużo mi to mówi (śmiech). Sport to mój wyrzut sumienia. Kiedyś naprawdę dużo biegałem, za piłką i nie tylko. Grałem też w tenisa. Teraz mało się ruszam. A dieta? Fatalnie. Człowiek chce być gościnny, więc leżą u mnie paluszki, ciasteczka. Oczywiście, nikt z gości nie je, tylko ja je podjadam. Wracam do domu. Godzina 20, czasami 22, a ja jem obiad. Jestem łasuchem, przyznaję. Lubię jeść dobre rzeczy. Nie jem ilościowo więcej niż kiedyś, za to nie spalam jak dawniej. Wiem jedno: muszę się za siebie zabrać. I pod względem sportu, i diety. Lżejszy człowiek czuje się lepiej.

Postanowienie noworoczne?

Niech będzie. W końcu - szkoda zdrowia. Dobrze wiem, że nadwaga może wpłynąć na to, że człowiek pożyje dziesięć lat krócej. Niby w czwartki „gramy z chłopakami w piłkę”, ale potem tak to wygląda, że ja gram raz na kwartał. Zmienię to. Wprowadzę sobie reżim. Chciałbym też trochę pobiegać, dla kondycji.

Jak Pan planuje spędzić Boże Narodzenie?

Mamy taki zwyczaj, że w Wigilię odwiedzamy i rodziców mojej żony, i moich. To finał przedświątecznej gorączki. Ja na przykład muszę kupować choinki dla całej rodziny. Strasznie wybredny jestem pod tym względem. Lubię, by drzewko miało odpowiednie proporcje. Więc wybieram dla siebie i zaraz odzywają wszyscy dookoła. „To mi kup też” - wołają siostry. Kupuję ostatecznie pięć choinek i mam problem, którą zachować dla siebie (śmiech). A w kuchni moją specjalnością świąteczną są pierniki. Dosyć ciężka jest z nimi robota, głównie z wyrabianiem i wałkowaniem ciasta. Moja mama nie ma już tyle siły, więc ja przejąłem pałeczkę. Robię z siebie trochę taką kurę domową i wałkuję. Ale pierniki naprawdę dobrze mi wychodzą! Generalnie, staramy się być wierni tradycji. Barszcz, pierogi, wspólne ubieranie choinki 24 grudnia. Prezenty w większości kupuje żona, choć w zeszłym roku udało nam się razem pójść do księgarni i wybierać razem. Najgorzej wychodzi mi wczuwanie się w czyjeś osobiste gusta. A już kobiece... Jezu! Niby kobieta się uśmiechnie, podziękuje, a potem tego kolczyka czy szalika w ogóle nie nosi... To siostry są takie straszne. Żona, przyznaję uczciwie, nie wybrzydza.

Sylwester będzie szampański?

Po kilku latach - tak. Tym razem nie w domu z dziećmi, ale na imprezie w gronie znajomych. Wynajmiemy lokal, zamówimy, zapłacimy. Może nawet się wytańczę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska