Rozmowa z ŁUKASZEM CHRZANOWSKIM, hokeistą TKH ThyssenKrupp Energostalu Toruń
Jak byś porównał atmosferę w drużynie po porażce w Sanoku i teraz?
Nastąpiła duża poprawa. Po porażce w Sanoku ciężko się było podnieść. Przeżywaliśmy tam kryzys psychiczny i fizyczny, ogólnie byliśmy w dołku. Myślę, że związane to było z intensywnym okresem przygotowań. W tygodniu poprzedzającym rozpoczęcie sezonu rozegraliśmy pięć spotkań, wliczając w to turniej im. Ludwika Czachowskiego - trzy dni, trzy mecze. W rywalizacji z Zagłębiem i Gdańskiem starczyło nam sił. W obu przypadkach zagraliśmy dobrze, zresztą ze Stocznią powinniśmy spokojnie wygrać w regulaminowym czasie gry. Natomiast w przypadku Sanoka, to przechodziliśmy kryzys, odczuwalne było zmęczenie, kilku zawodników było przeziębionych
<!** reklama left>Niektórzy twierdzili po spotkaniach z KTH Krynica i KH Sanok, że zespoły te postawiły bardzo wysoko poprzeczkę. To jak to w końcu było - oni grali tak dobrze, czy wy tak słabo?
W Sanoku naszym największym problemem była skuteczność, bo od drugiej tercji rywale już się tylko bronili. My dyktowaliśmy warunki. Wypracowaliśmy sobie mnóstwo sytuacji do zdobycia goli i ten wynik mógł wyglądać zupełnie inaczej, nawet mogła paść dwucyfrówka. Właściwie porządnie rozgrzaliśmy Jańca, który potem bronił za trzech. Zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba tam wygrać. Patrząc jednak na nasze ostatnie potyczki w Sanoku, można powiedzieć, że z tą drużyną ciężko nam się gra na jej terenie. Poza tym w tamtym meczu co chwilę sędzia wysyłał nas na ławkę kar.
Według postawionego przez Zarząd ultimatum, w razie nie zdobycia dziewięciu punktów w czterech meczach z GKS-em Tychy, Cracovią, Podhalem i Unią, mieliście ponieść kary finansowe. W związku z tym, że zabrakło Wam tylko dwóch punktów liczyliście, że może nie nastąpi obcięcie pensji?
Nie myśleliśmy o tym, ponieważ była w nas wola wygrywania każdego kolejnego meczu. Chcieliśmy się zmobilizować i pokazać, że stać nas na zwycięstwo bez względu na to, kto jest naszym przeciwnikiem. Z drugiej strony po zdobyciu siedmiu punktów i kolejnych trzech w ostatnim spotkaniu z Janowem gdzieś tam na pewno przeszło nam to przez głowę.
Uważasz, że ultimatum było słusznym rozwiązaniem?
Zwiększyło to na pewno presję na zespół. Jak się myśli non-stop o tym, że musimy wygrać, to do poczynań drużyny wkrada się większa nerwowość. Tym bardziej jeśli już w pierwszych minutach tercji popełnisz jakieś błędy. Wydaje mi się jednak, że w naszym przypadku to zadziałało pozytywnie.
Jak układała Ci się współpraca z trenerem Aleksandrem Zaczesowem? Wprawdzie jego pobyt w Toruniu był dosyć krótki, ale bardzo owocny.
Do pewnego momentu nie było źle, nie mogłem narzekać. Przygotowaliśmy sie do sezonu i nic nie wskazywało na to, że coś nie wypali. Zaczesow miał swoje problemy, ale nie dotyczyły one zawodników. W tym czasie, kiedy tu przyjechał trwał remont lodowiska i to może go przestraszyło. Nie pasowały mu warunki, na treningach na początku była mgła, słaba jakość lodu i tego typu rzeczy go denerwowały.
Nie miał żadnych pretensji do hokeistów?
Po pierwszym sparingu ze Stoczniowcem krytykował nas, ale wtedy byliśmy zaledwie po tygodniu spędzonym na lodzie w Jastrzębiu. Graliśmy tam bez specjalnych założeń taktycznych. On chciał nas obserwować. Potem już więcej nie pojawił się w boksie.
A co z przygotowaniami?
Przygotowania to były całkiem inne niż u Jarosława Morawieckiego, przede wszystkim krótsze. Morawiecki stawiał na treningi siłowe, ale ten tok przygotowań wprowadzony przez Rosjanina lekki nie był, tylko trwał krócej. W miesiąc zrobiliśmy to, co z Morawieckim w trzy.
U Zaczesowa miałeś miejsce w trzeciej piątce i nagle nastąpiła zmiana trenera...
Trener Doleżalik dostał trochę czasu, żeby poobserwować zawodników. W jednym ze sparingów zaprezentowałem się dobrze i nowy szkoleniowiec na mnie postawił.
Spodziewałeś się, że tak potoczą się Twoje losy w tym sezonie?
Wcześniej nie dostałem prawdziwej szansy, żeby grać. Pracowałem ciężko na treningach, żeby pokazać, udowodnić trenerowi, że jestem przydatny dla drużyny, ale nie udawało mi się. Kiedy przyszedł trener Doleżalik nie znał praktycznie żadnego zawodnika, no może z wyjątkiem niektórych, ale zaczynaliśmy od zera, z równego startu. Trener nie kierował się wyłącznie doświadczeniem poszczególnych zawodników, co by stawiało młodych na straconej pozycji. Każdy miał równe szanse i akurat mi się udało.
Czym się różni Łukasz Chrzanowski sprzed roku od tego z dzisiaj?
Jako człowiek niczym. Jako hokeista czuję się pewniej. Obecny trener mi zaufał i to procentuje. Nie ma już takiego stresu, kiedy wychodzę na lód i od razu wszystko wychodzi. Wcześniej bardzo chciałem, ale nic mi nie wychodziło. Byłem bardziej bojaźliwy. Zazwyczaj wychodziłem na jedną tercję i bardzo chciałem się pokazać, ale na siłę niczego się nie wskóra.
W sezonie, w którym TKH grało w I lidze, zdobyłeś blisko 40 punktów. Skok z I ligi do ekstraklasy był dla Ciebie ciężki?
Dostawałem mniej szans występów w meczach. W trakcie przygotowań spadłem z pierwszej do czwartej piątki. W klubie pojawiło się sporo nowych zawodników. Wszyscy oni mieli doświadczenie ekstraligowe, ja go nie miałem. Mówiono mi, że mam jeszcze dużo czasu, że mam się uczyć i ogrywać. I tak mijały lata.
Mamy rok 2006 i wreszcie nadszedł Twój czas...
Tak mi się wydaje. To już chyba czas najwyższy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?