Rzecz miała się rozstrzygnąć na wtorkowym posiedzeniu walnego zgromadzenia akcjonariuszy, ale dzień wcześniej marszałek Piotr Całbecki oświadczył, że dostał dwa listy: z ministerstwa infrastruktury i z Przedsiębiorstwa Państwowego „Porty Lotnicze” z sugestiami, by o sprawie podyskutować i wstrzymać się jeszcze z decyzjami, na co marszałek przystał.
Interpretować to można na co najmniej dwa sposoby. Albo bydgoski lobbing zadziałał i Warszawie rzeczywiście dali się przekonać, że dodanie Torunia do nazwy portu to zły pomysł, a cała ta gadanina o dalszej dyskusji to jedynie furtka otwarta po to, by większościowy udziałowiec, czyli Urząd Marszałkowski, mógł się wycofać z bez większego uszczerbku na prestiżu.
Można to też rozumieć inaczej: Warszawa wcale nie dała się przekonać, ale wobec takiego rozognienia sporu, rzeczywiście woli sprawę odłożyć i poczekać, aż emocje opadną.
Jeśli my niewiele możemy zrozumieć, to pomyślmy, co o całym konflikcie mają powiedzieć ci właśnie warszawscy decydenci? Wyobraźmy sobie marszczące się czoła tych, którzy próbują zrozumieć, dlaczego z tak prostej sprawy zrobiono tak wielką aferę. Przecież patrząc na całą tę historię z zewnątrz, wygląda to mniej więcej tak: jest port lotniczy, cienko przędzie jak wszystkie inne porty regionalne i jest mniejszościowy udziałowiec - Toruń, który chce zwiększyć swe udziały, czyli dorzuci do pustawej kasy 5 milionów, mało tego, dodaje jeszcze do nazwy portu własną markę, która ma swoją wagę i promocyjną wartość. 2 miliony turystów to coś jednak znaczy. Jest więc szansa, nie tylko na podreperowanie finansów firmy, ale też na wzmocnienie wizerunkowe portu, co akurat w tym biznesie ma znaczenie. I teraz, zamiast z tej szansy skwapliwie skorzystać, drugi mniejszościowy udziałowiec na głowie staje i włosy z niej rwie, byle tylko do tego nie dopuścić. O co więc chodzi? Jest tu jakieś drugie dno czy może problem jest jedynie na poziomie prestiżu i lokalnych ambicji i czy cała ta obstrukcja nie jest czasem działaniem na szkodę spółki?
Zadziwienie tą sprawą urzędników ministerstwach instrastruktury, skarbu i w „Portach Lotniczych” da się chyba tylko porównać do zadziwienia posłów spoza regionu, którym kilka już miesięcy temu przyszło wysłuchiwać bydgoskich posłów, apelujących gorąco o to, by do Bydgoszczy wróciła uczelnia medyczna, która nigdy z Bydgoszczy nie zniknęła.
Może i nasz region nie jest mistrzem gospodarności ani zagłębiem szczególnego bogactwa, ale przynajmniej zadziwić może on niejednym. I niejednego.
Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?