Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Długa droga do Torunia przez okupowany kraj i zieloną granicę [Album rodzinny "Nowości"]

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Mniej więcej czteroletnia Sylwia Dullin podczas spaceru nad Wisłą w towarzystwie swojego taty Edmunda Dullina
Mniej więcej czteroletnia Sylwia Dullin podczas spaceru nad Wisłą w towarzystwie swojego taty Edmunda Dullina Fot. z archiwum rodzinnego Sylwii Dullin
W poprzednim odcinku opisywaliśmy wojenne dzieje matki i córki: Eleonory oraz Sylwii Dullin, które we wrześniu 1939 roku dotarły pociągiem ewakuacyjnym z Chełmży do Derażnego na Wołyniu. Dotarliśmy z tą historią do listopada, gdy pani Eleonora podjęła decyzję o powrocie na Pomorze. Kobieta z córką ruszyła w długą drogę do domu przez kraj rozdarty między dwóch okupantów. Niebezpieczeństwo czaiło się już za granicą miasteczka. Na stację w Janowej Dolinie obie nasze bohaterki odwiózł Mojsze Treager, który udzielił im schronienia w Derażnem. Zanim tam dotarł, furmankę i jej pasażerów ostrzelali Ukraińcy. Co było dalej?

- Czekałyśmy tam dwie samiusieńkie wiele godzin, aż przyjechał transport radzieckiego wojska, który zmierzał do granicy – wspomina pani Sylwia. - Zabrali nas ze sobą. My dwie znalazłyśmy się w bydlęcym wagonie razem z kupą wojska. Trzeba jednak przyznać, że to było prawdziwe wojsko, żadnej krzywdy nam nie zrobili. Wagon był wyścielony słomą, w środku był natomiast krystek, na którym gotowali uchę. Częstowali nas też chlebem.

Po wielu dniach transport dojechał na granicę, czyli do Łomży, której mieszkańcom jeszcze kilka miesięcy wcześniej nawet się nie śniło, że staną się mieszkańcami pogranicza. Miasto było zniszczone i zapchane uciekinierami.

Pamiętam, że tam wojsko radzieckie urządziło defiladę, musiało to więc być 7 listopada – opowiada nasza Czytelniczka. - Pierwszy raz w życiu byłam świadkiem obchodów rocznicy rewolucji październikowej. Defilowali Gruzini w czerwono-niebieskich mundurach z czarnym futrem na ramionach. Na mnie to zrobiło wielkie wrażenie. Jak widać, dobrze już się zdążyli w Polsce usadowić.

Polecamy

Z Łomży, zmierzając w stronę granicy, obie Pomorzanki przedostały się do Miastkowa, gdzie spotkały znajomych z Chełmży, nauczycielkę panią Gadzikowską razem z matką i trójką dzieci. Wspólnie dojechali do położonej nad samym kordonem wsi, której nazwy pani Sylwia nie pamiąta, ale za to pamięta doskonale, że należała ona do hrabiego Grocholskiego, oni zaś zatrzymali się u państwa Banachów, pan Banach był zdaje się wójtem. Przypominamy, że od opisywanych wydarzeń dzieli nas 81 lat, zaś pani Sylwia zapamiętując te wszystkie szczegóły miała wtedy lat dziewięć.

Uchodźców korzystających z gościny państwa Banachów było sporo. Wszyscy spali w jednym pomieszczeniu.

- To była taka izba jak na wsi – wspomina Sylwia Dullin. - Za piecem były futra i tam spał gospodarz z żoną. Przy piecu był tak zwany szlaban ze słomą zamiast pościeli i tam spały dzieciaki, poukładane jak śledzie jeden obok drugiego. Na ziemi natomiast, na jednym snopku słomy, spało dwadzieścia pięć osób. A ponieważ były już mrozy, w domu były także wszystkie zwierzaki.

Wszy również kryły się pod strzechą i nie tylko. Pani Sylwia wspomina, że gdy tylko ruszyła głową, to wszy się z niej dosłownie sypały. W tych warunkach wszyscy czekali na moment, gdy Rosjanie przepuszczą ich przez granicę. Każdego ranka kobiety szły do dworu, w którym kwaterował sowiecki dowódca prosząc, aby pozwolił im przejść.

- Pewnego razu on powiedział, że jeżeli będziemy tu jeszcze dłużej, to wszystkich będą musieli wywieźć w głąb Rosji. Dał do zrozumienia, że będzie trzeba przejść przez zieloną granicę. My tak przechodziłyśmy trzy razy. Za pierwszym razem Rosjanie nas złapali i cofnęli. Za drugim razem reszcie się udało, ale mamę i mnie złapali. W środku lasu żołnierz trzymał nas na muszce karabinu. Całą noc siedziałyśmy na ziemi błagając, żeby nas puścił, ale on odparł, że nas zabije.

Polecamy

Pani Eleonora Dullin miała w płaszczu zaszyte złote monety, pieniędzy jednak starczyło tylko na podróż do granicy. Jedyną wartościową rzeczą, jaka jej jeszcze została, był zegarek.

- Mama zdjęła go z ręki i powiedziała: weź człowieku ten zegarek i nas puść. On wziął i kazał nam iść do miejsca, gdzie stały dwie chałupy, jedna po niemieckiej, druga po rosyjskiej stronie granicy. W lesie było ciemno, nic nie było widać. Trafiłyśmy na jakąś chałupę, mama do niej weszła, a tam byli Rosjanie.

Udało się za trzecim razem. Sporą grupę uchodźców przeprowadził przez granicę ktoś z miejscowych. Pani Sylwia z mamą dotarły do okupowanej przez Niemców Ostrołęki, skąd koleją przejechały do Warszawy. W stolicy zostały zakwaterowane… w Zamku Królewskim, a konkretnie w jego podziemiach, bo sam zamek był przecież spalony. Piwnice jednak przetrwały i tam okupanci skoszarowali uciekinierów, którymi opiekowały się siostry Niemieckiego Czerwonego Krzyża.

Fragment Torunia. Panorama Starego Miasta z lotu ptaka. Na pierwszym planie Plac Teatralny i ulica Chełmińska. W głębi (na wprost) widoczny kościół św. Jana.Data wydarzenia: 1920 - 1939

Toruń w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Zobacz! [ar...

Podczas pobytu w Warszawie uchodźcy byli świadkami niezwykłych wyczynów jakiegoś lotnika, który dał nad Warszawą popis akrobacji, a później odleciał. Ludzie mówili, że to był uciekający z niewoli podpułkownik Jerzy Bajan. Lider słynnej „Trójki Bajana”, czyli pierwszego zespołu akrobatycznego w dziejach polskiego lotnictwa, oraz triumfator ostatnich Międzynarodowych Zawodów Samolotów Turystycznych Challenge 1934, na początku września został ciężko ranny podczas niemieckiego nalotu na Dęblin. Stracił władzę w lewej dłoni, więc co prawda udało mu się dotrzeć do Francji, ale raczej nie za sterami samolotu. To nie Bajan zatem zwrócił na siebie uwagę szalejąc po warszawskim niebie w listopadzie 1939 roku, ale kto wie, może uciekinierzy zakwaterowani w piwnicach Zamku Królewskiego byli świadkami ucieczki jakiegoś innego polskiego pilota?

Jako mieszkanki włączonego do Rzeszy Pomorza, nasze bohaterki otrzymały w Warszawie niemieckie papiery. Dokumenty bardzo ułatwiły powrót do Torunia, dokąd obie panie dotarły tuż przed Bożym Narodzeniem. Przydały się również podczas ostatniego etapu tej odysei. Pociąg zajechał na Dworzec Główny już po godzinie policyjnej, oba wysadzone przez Polaków mosty leżały jeszcze w gruzach. Przez kładkę na rzece i przez starówkę, pod dom babci na Rynku Nowomiejskim panią Eleonorę i jej córkę przeprowadził niemiecki żołnierz przekonany, że prowadzi do domu dwie Niemki. Ani jedna, ani druga nie była jednak pewna, czy babcię w domu zastaną, Niemcy mogli wszak wyrzucić panią Czechakową z domu. Obie stanęły zatem z bijącymi sercami pod kamienicą, zaś pani Eleonora zaczęła wołać matkę po niemiecku z nadzieją, że ta rozpozna jej głos i zareaguje. Żołnierz przecież stał obok, jakby zareagował, gdyby okazało się, że to nie Niemki odprowadził do domu w mroźną grudniową noc?

O tym, że na Pomorzu Niemcy aresztują, wywożą i wyrzucają z mieszkań Polaków, mama dowiedziała się już w Warszawie – wspomina pani Sylwia. - Nie wiedziałyśmy, czy babcia jeszcze jest, ale gdy stanęłyśmy pod domem i mama zaczęła wołać, w oknie pojawiła się babci gospodyni. Zeszła na dół i nas wpuściła. Wylądowałyśmy w Toruniu na Wigilię.

Starsza pani Czechakowa również bardzo się ucieszyła, ponieważ wcześniej dostała wiadomość, że jej córka i wnuczka nie żyją.

Polecamy

A co się stało z Edmundem Dullinem, ojcem pani Sylwii? W ubiegłym tygodniu pisaliśmy, że pod koniec sierpnia 1939 roku dostał powołanie do jednostki w Białej Podlaskiej. Tuż przed wybuchem wojny żona i córka odprowadziły go na Dworzec Miejski. Pan Edmund do celu dotarł, jednak wojska już tam nie było. Na Pomorze wracał pieszo, po drodze został napadnięty i ze wszystkiego ograbiony. Do domu teściowej dotarł przez żoną i córką, ale gdy w pierwszą wojenną Wigilię zjawiły się tam obie panie, już go nie zastały. Podczas jesiennej fali aresztowań Niemcy uwięzili Edmunda Dullina w Forcie VII, a stamtąd wysłali do obozu koncentracyjnego w Mauthausen.

- Z fortu na Dworzec Główny pędzili ich pieszo – mówi pani Sylwia. - Ojciec wtedy rzucił gryps, że część więźniów fortu wywożą na dworzec, a część gdzieś…

Te gdzieś okazało się później Barbarką.

Edmund Dullin został zwolniony z obozu, później jednak Niemcy wcielili go do Wehrmachtu. Z armii niemieckiej armii zdezerterował. Udało mu się przedostać do Wielkiej Brytanii, skąd w 1945 roku wrócił do domu, ale wyniszczony wojną niebawem zmarł.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska