Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doba na oceanie, czyli 99 dni przygody życia

Jarosław Jakubowski
Rozmowa z ALEKSANDREM DOBĄ, pierwszym człowiekiem, który samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki.

Rozmowa z ALEKSANDREM DOBĄ, pierwszym człowiekiem, który samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki.

<!** Image 2 align=right alt="Image 189991" sub="Aleksander Doba: - Nie potrafię usiedzieć w miejscu [Fot. Tymon Markowski]">Po przepłynięciu Atlantyku zdecydował się Pan na spływ Amazonką, ale przeszkodziły w tym Panu dwa napady.

Nie planowałem spływu Amazonką, ale 30 grudnia 2010 roku, przeszło miesiąc przed zakończeniem mojej wyprawy na Atlantyku, uległa awarii moja odsalarka o napędzie elektrycznym. W brazylijskiej Fortalezie prawie dwa miesiące czekałem na sprawną odsalarkę. Było za późno, żeby ryzykować wyprawę na Atlantyk - mógłbym zahaczyć o sezon huraganów. I wtedy Andrzej Armiński, właściciel stoczni jachtowej, w której powstał mój kajak, rzucił: „To może na Amazonkę?”

Zastanowienie się nad zmianą planów zajęło mi, powiedzmy, cztery minuty. Powiedziałem: „Dobrze, popłynę na Amazonkę”. Dostałem się na górną część Amazonki i 23 maja 2011 roku zwodowałem kajak. Niestety, 19 czerwca miałem pierwszy napad bandycki, 26 czerwca następny. Kontynuowanie spływu byłoby zbyt niebezpieczne.

Ma Pan na sobie koszulkę z zapisem trasy przez Atlantyk, jaką Pan pokonał. Pełno na niej pętli.

Północnorównikowy prąd wsteczny powodował, że po tygodniu ciężkiego wysiłku znajdowałem się w tym samym miejscu. Cały wzmożony wysiłek szedł na marne. Czułem się paskudnie. Zakładałem, że zajmie mi to trzy do czterech miesięcy. I rzeczywiście, zajęło mi to dokładnie 99 dób, ale ani razu nie zwątpiłem w to, że ten dystans przepłynę. <!** reklama>

Dziewięćdziesiąt dziewięć dni i nocy na oceanie to też cierpienie fizyczne. Miał Pan wysypkę, z palców schodziła skóra.

Przyznaję, że w czasie przygotowań do wyprawy popełniłem duży błąd. Nie wziąłem krążków na wiosła. I przez to najbardziej cierpiałem. Woda cztery razy bardziej słona niż w Bałtyku ciągle ściekała mi na dłonie. Sól wnikała bardzo głęboko w ciało, wchodziła między opuszki palców a paznokcie, traciłem paznokcie u rąk i nóg. Straciłem też 14 kilogramów...

<!** Image 3 align=none alt="Image 189991" sub="Podróżnikowi na oceanie towarzyszyły liczne kolorowe stworzenia. Ryby czasem udawało się łapać, ale z rekinami nie było żartów. [Fot. Aleksander Doba]">Miał Pan na oceanie ciekawe spotkania, jak choćby to z rekinem.

Usiadłem na rufie i z tej radości, że sobie popływam, popluskałem nogami w wodzie. Nagle w odległości może 20 metrów od siebie widzę płetwę grzbietową rekina, który się do mnie zbliża. Później już nie próbowałem kąpieli. Nabierałem wody do miski.

Zdarzało się, że na pokład wpadały latające ryby.

Ryb nie łapałem, a jadłem świeże. Były to dwa rodzaje ryb. Pierwsze łapały się w dryfkotwę, którą wyrzucałem, kiedy niekorzystne wiatry spychały mnie w złym kierunku. Dryfkotwa to taki stożkowaty worek na kilkudziesięciometrowej linie, który powoduje, że kajak hamuje. Gdy wyciągałem z wody ten worek, to szamotały się w nim ryby. Inny rodzaj to latające ryby. Gdy śmigały i uderzały w pałąki nade mną, to wpadały do kokpitu. Jednego ranka miałem osiem takich latających ryb, gotowych do konsumpcji. Oczyściłem je tylko z łusek i wnętrzności i zjadłem na surowo. Polecam sushi z latających ryb. Naprawdę pycha!

<!** Image 4 align=none alt="Image 189991" sub="Aleksander Doba na pokładzie „Olka”. Wkoło tylko woda. [Fot. Aleksander Doba]">Jest Pan człowiekiem pogodnym, na jednym z filmów widać, jak na środku oceanu nuci Pan sobie „Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal”.

Jednego bandyci mi nie zabrali - optymizmu. Nie traciłem go, mimo że zabierano mi telefony komórkowe i aparaty. Żal mi zwłaszcza tych zdjęć, które robiłem, kiedy sam spływałem Amazonką.

Jak rodzina, żona, synowie, reagowali na te niebezpieczne przygody?

Ludzie pytają, kiedy i czego najbardziej się bałem. Więc odpowiadam, że kiedy już cała wyprawa była w najdrobniejszym szczególe zaplanowana, to najbardziej bałem się momentu, gdy musiałem o swojej decyzji powiedzieć żonie. I nie zawiodłem się na reakcji. Od razu zostały wyciągnięte wszystkie argumenty „przeciw”. Aż do końca walczyła, liczyła na to, że nie dojdzie do wyprawy, „niestety” doszło do niej. Potem, już w trakcie, żona zaczęła mnie popierać. Ona miała gorszą sytuację psychiczną ode mnie. Mnie na oceanie nikt nie pytał, co ja tu robię, a do niej codziennie, na ulicy czy w pracy, ludzie mówili: „Pani Gabrysiu, a mąż tak daleko...”, „A co mu tam grozi” i tak niechcący ludzie ją dołowali.

Aż się boję zapytać, co żona na Pana kolejne plany.

Od sierpnia ubiegłego roku żyję nową wyprawą przez Pacyfik. Plan jest taki, żeby przetransportować najpóźniej w styczniu przyszłego roku kajak do Ekwadoru i stamtąd próbować w ciągu dwóch sezonów przepłynąć Pacyfik.

Mogę jedynie zawołać: „O Boże!”.

Pierwszy etap na Wyspy Galapagos to 1060 kilometrów. Tam kilka dni przerwy i potem chciałbym podjąć próbę pokonania najdłuższego dystansu w historii kajakarstwa - 5600 kilometrów do Markizów. To byłoby dosyć, jak na jeden sezon, bo potem zaczynają się tam tajfuny. Na ten czas powinienem wrócić do Polski i po kilku miesiącach, z zapasami żywności, wrócić na Markizy i próbować dopłynąć w następnym sezonie do Australii. To byłoby 10 tysięcy kilometrów.

Skąd się u Pana wzięło zamiłowanie do podróży?

Moi rodzice wpoili mi chęć poznawania świata, najpierw tego bliskiego, później coraz dalszego. Zawsze byłem aktywny turystycznie. Pieszo, rowerem, w górach, potem było żeglarstwo i szybownictwo. A w turystykę kajakową „wpadłem” już jako dorosły człowiek, w wieku 34 lat. Dziś mam za soba największy w Polsce dystans pokonany kajakiem - ponad 80 tysięcy kilometrów. Jedną z moich ulubionych rzek jest Brda. Nie byłem sportowcem, ale zawsze ciekawiły mnie nowe trasy, nowy sprzęt. Gdy otwarto przed kajakarzami morze, jako pierwszy opłynąłem Bałtyk. Za każdym razem podnosiłem sobie poprzeczkę. Atlantyk jest tego konsekwencją.

Nie jest Pan młodzieniaszkiem, tylko mężczyzną już ponad 60-letnim. Pokazuje Pan, że emerytura nie musi oznaczać ciepłych kapci.

Pracowałem długo w Zakładach Chemicznych Police i ze względu na specyfikę zakładu mogłem przejść na wcześniejszą emeryturę. Koledzy żartowali, że jak wezmą mnie pod lupę, to przedłużą wiek emerytalny. No i właśnie to się dzieje (śmiech). Ludzie są różni, niektórzy mówią, że nie są aktywni, bo nie mają zdrowia. Może właśnie mam to zdrowie, bo jestem aktywny i nie potrafię usiedzieć w miejscu...

To co Pan robi, kiedy akurat nie wiosłuje?

Hobby mojej żony to działka. I zmusza mnie, żebym to jej hobby uprawiał. Ale to w końcu żona. (śmiech).


Teczka osobowa

Aleksander Doba

Rocznik 1946. Absolwent Politechniki Poznańskiej. Turystykę kajakową uprawia od 1980 roku, obecnie ma na kajakowym liczniku ponad 80 tys. km. Wylatał też 250 godzin na szybowcach i oddał 14 skoków spadochronowych.

Jako pierwszy opłynął kajakiem Morze Bałtyckie i jezioro Bajkał. Również jako pierwszy opłynął całe polskie wybrzeże z Polic przez Cieśninę Pilawską do Elbląga.

W miniony piątek był gościem II Bydgoskiego Festiwalu „Podróżnicy” i z rąk Elżbiety Dzikowskiej odebrał nagrodę im. Tony’ego Halika „za niesamowite przedsięwzięcia podróżnicze”.

Atlantyk przepłynął siedmiometrowym kajakiem „Olo”, zbudowanym specjalnie w tym celu w stoczni jachtowej w Szczecinie.

Mieszka w Policach (Zachodniopomorskie), ma żonę Gabrielę, synów Bartłomieja i Czesława oraz wnuczkę Olę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska