To była tragedia pomyłek. Albo komedia - jak kto woli. Wszyscy trzej pijani, wszyscy z urazami głowy, przywiezieni spod trzech różnych sklepów do jednego szpitala. Grobelny Marian, Jerzy Grobelny i jeszcze jeden Jerzy, tyle że Żurek. Pierwszy zmarł, drugi przeżył, trzeci zmartwychwstał.
<!** Image 2 align=right alt="Image 34220" sub="Jerzy Żurek (pierwszy z lewej) od trzech tygodni jest w domu. Jego ulubione miejsce to sklep „Dolinka”, gdzie grywa w karty z kolegami. To tu 10 miesięcy temu zdarzył się wypadek, o którym usłyszała cała Polska.">Sklep nazywa się „Dolinka”, ale w Solcu Kujawskim nie mówią inaczej jak „dolina śmierci”. To tutaj dwa lata temu dusił się niejaki Paździora (nazwisko zmienione), a potem zmarł. To tu zeszłej jesieni spadł ze schodów Jerzy Żurek i też odszedł w zaświaty. Ale na krótko. Trąbiły o tym telewizje i gazety w całej Polsce, a w regionalnych „Zbliżeniach” uprzedzono ludzi, żeby nie szli na pogrzeb, bo... zmarły żyje!
Było tak:
Wtorek 1 listopada 2005 roku, sklep „Dolinka” w Solcu. 49-letni technik samochodowy Jerzy Żurek wypija za dużo winka i uderza głową o betonowy kant schodów. Pogotowie zabiera go do Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy.
W tym czasie w Bydgoszczy, przed sklepem na Bartodziejach przewraca się niejaki Jerzy Grobelny i trafia do tego samego szpitala. Kiedy obaj Jurkowie leżą w szpitalnych łóżkach, w bydgoskiej izbie wytrzeźwień traci przytomność Marian Grobelny, zabrany dzień wcześniej z Solca Kujawskiego sprzed innego sklepu. Okoliczności podobne: winko. W środę rano wszyscy trzej są w jednym szpitalu. Ale tylko dwóch się budzi. Marian, nie odzyskawszy przytomności, umiera o godz. 10.25.
Cud zdarzył się w piątek
W środę pół Solca trąbi o śmierci Jerzego Żurka, ale do jego najbliższych nikt nie dzwoni. Dopiero w czwartek solecka policja przyznaje, że mężczyzna nie żyje. Jego ciało ma być w zakładzie medycyny sądowej w Bydgoszczy. Rodzina jedzie, ale ciała nie ma. W prokuraturze otrzymują za to zaświadczenie stwierdzające zgon. Pojawia się też informacja, że zwłoki są w innym szpitalu i zostaną wydane przed pochówkiem.
Przygotowania do pogrzebu ruszają pełną parą. Krewni zamawiają stypę, księdza, trumnę, grabarza i powiadamiają najbliższych. Pracownik zakładu pogrzebowego rozwiesza w miasteczku klepsydry z datą pogrzebu. W piątek siostry „zmarłego” zaczynają piec ciasta na stypę.
I wtedy zdarza się cud.
- Dzień przed pogrzebem jechaliśmy do Bydgoszczy z butami i garniturem do trumny. Byliśmy niedaleko szpitala, kiedy zadzwonił telefon szwagra. Gdybym nie złapał za kierownicę, szwagier wjechałby w słup - opowiada Tadeusz Żurek, brat Jerzego.
Dzwoniła kobieta z zakładu pogrzebowego. Rozmowa była taka:
- Pan Arek? Panie Arku, ciało Jurka to nie Jurek.
- Jak to?! A gdzie Jurek?
- Nie wiedzą!
Brat Mariana Grobelnego wiedział za to wszystko. Chwilę wcześniej sam przeżył szok, bo na łóżku zamiast swojego bliskiego zobaczył obandażowanego Jurka Żurka.
<!** reklama left>- Wasz Jurek leży na neurochirurgii. To mój brat nie żyje - rzucił skołowanym mężczyznom.
- Potem dzwoniliśmy po rodzinie i każdemu najpierw kazaliśmy wygodnie usiąść: „Siedzisz? To słuchaj. Placków możecie nie piec. Pogrzebu nie będzie” - opowiada Tadeusz Żurek.
Kiedy przed kościołem zdzierał klepsydrę, zaczepiło go młode małżeństwo:
- Co pan robi? Czemu pan zdziera?
- Bo to mój brat. Rozmawiałem z nim pół godziny temu.
- ?
- No tak. Ożył.
Ogłoszenie o własnym pogrzebie, zwane klepsydrą było jedną z pierwszych rzeczy, jakie Jerzy Żurek zobaczył, gdy trzy tygodnie temu wrócił do domu po 10-miesięcznym leczeniu szpitalnym.
- Pokazaliśmy mu klepsydrę i gruby plik wycinków z artykułami o odwołanym pogrzebie - mówią członkowie najbliższej rodziny. - Żeby wiedział, że dostał od Pana Boga drugą szansę i żeby jej nie zmarnował.
Ożenił się z winem
Jerzy zapowiadał się świetnie. Doskonały z matematyki, świetny szachista, zapalony brydżysta. Skończył zawodówkę, potem technikum i szykował się na studia. Jak opowiada rodzina, miał jednak pecha, bo nadział się na nieprzejednaną w poglądach politycznych nauczycielkę historii i właśnie przez ten przedmiot nie zdał matury. Potem była służba wojskowa i pierwszy kontakt z alkoholem.
- Przedtem nie pił i nie palił. Przed wojskiem miał odłożone 66 tysięcy na „malucha”. Wszystko przetracił - wspomina Tadeusz, ale nie potępia brata. Zaklina się, że zrobiłby wszystko, by ten powrócił do normalnego życia. - Wie pan, dlaczego nie założył rodziny? Bo z winem się ożenił.
W 2004 roku Jerzy próbował wziąć rozwód z alkoholem. Sam poprosił, by rodzina pomogła mu dostać się na leczenie do zamkniętego ośrodka. Wytrzymał 5 tygodni. Terapii nie zakończył. Wszystko zaczęło się od nowa.
Po wydarzeniach ostatniej jesieni w rodzinę wstąpiła nowa nadzieja: „Może Jurek się zmieni, może wyciągnie jakieś wnioski?”
Niewysoki, drobnej budowy. Idzie powoli, zgarbiony, głowa pochylona, ręce zwisają jak u kogoś zrezygnowanego.
- To nie ten sam Jurek - mówi pan Janusz, stały bywalec „Dolinki” i na skrzynce po napojach rozkłada karty do gry.
Obok pan Mietek potakuje. Uważa, żeby nie stuknąć nogą w butelkę z winkiem schowaną za ławką.
Uważać musi, bo nogi już nie tak sprawne, no i kawałek lewej to proteza. Identycznie jak u pana Janusza. Obaj mężczyźni uśmiechają się i dla zabawy pukają się po lewych, sztucznych łydkach.
- Faktycznie, Jurek jakiś taki przymulony po tym wypadku - mówi Mietek.
- A wcześniej to nie było lepszego w szachy. Ja, Kacza Łapa i Jurek, nie było dupy, żebyśmy z kimś przegrali - dodaje Janusz.
Jerzy Żurek mówi niewiele. Trzyma karty i widać, że z trudem się koncentruje. Koledzy przyznają, że nie potrafi się skupić na rozgrywce.
- Kupi pan piwo? - prosi cicho. Jego życie koncentruje się znowu w dwóch miejscach - w domu i w „Dolince”.
Koledzy podnoszą rwetes: - Co ty k...? Ty nie pijesz!
- Prosiłem ich, żeby bratu nie stawiali - wyjaśnia Tadeusz Żurek.
Brydża sobie nie przypomniał
Pani Marianna, sklepowa z „Dolinki”: - Pilnujemy, żeby nie pił, ale zawsze się jakiś „życzliwy” znajdzie i mu postawi. On mnie chyba w ogóle nie pamięta - dodaje.
<!** Image 3 align=right alt="Image 34221" sub="Tę klepsydrę Jerzy Żurek zobaczył po powrocie do domu. Rodzinie zależy, by nie zmarnował drugiego życia.">Już przed wypadkiem mężczyzna miał objawy psychozy alkoholowej. Skarżył się, że słyszy głosy: kobiety, dziecka i kogoś starszego. Teraz objawy się nasiliły i doszły nowe, choćby zaniki pamięci. Prawie 8 miesięcy Jerzy Żurek spędził po wypadku na oddziale rehabilitacyjnym i 2 miesiące w szpitalu psychiatrycznym. Na początku nie rozpoznawał najbliższych, uczył się z gazet i książek słów, które pozapominał. Gry w brydża jeszcze sobie nie przypomniał.
- Prędzej czy później będę pił - mówi.
- Rekompensatę za zmartwychwstanie powinien dostać - mówi jeden ze stałych klientów „Dolinki”.
Do dzisiaj rodziny Żurków nikt za pomyłkę nie przeprosił. Ani policja, ani prokuratura, ani dyrekcja szpitala.
Brat Tadeusz: - Wiele bym dał, żeby ten chłopak nie pił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?