Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy nie jest fest na Mount Everest [Moje trzy po trzy z wakacjami]

Artur Szczepański
Muszę zaznaczyć na wstępie, że to ostatni odcinek moich wypocin z wakacjami w tle, bo za radą jednej ze stałych Czytelniczek wracam do ulubionego knucia przeciwko władzy i jej wyszydzaniu, co w okresie kampanii szczególnie mnie cieszy i pociąga.

Wobec fruwających w powietrzu dziesiątków miliardów złotych, zawartych w wyborczych obietnicach zabiorę Państwa na dach świata położony i tak poniżej poziomu politycznego absurdu, z jakim mamy do czynienia; a to dopiero początek kłamstw mi bzdur, jakie usłyszycie w dalszym ciągu kampanii.

Dziś jednak napiszę o Evereście. Losy szczytu martwią mnie niezmiennie od lat wielu. Najwyższa góra świata pada bowiem ofiarą rosnącego alpinistycznego populizmu, który można tłumaczyć jedynie globalnym ogłupieniem.

Jeszcze nie tak dawno Mount Everest był zarezerwowany dla alpinistycznej elity. Kiedy już zawodowcy pokonali szczyt ze wszystkich stron, z zawiązanymi oczami, z pokurczoną nogą i ręką, w kostiumie Drakuli, a także na rowerze, do akcji wkroczyła pozostała głupsza część ludzkości. Myślę tu o nienasyconych biznesmenach, kreatywnych księgowych i krwiożerczych menedżerach, zidiociałych politykach, którym w CV brakuje pozycji - Mount Everest.

Dziś szczyt może zdobyć niemal każdy średnio wytrenowany cywil, bo często się zdarza, iż Szerpowie wnoszą na samą górę zemdlonych, nieprzytomnych, a także martwych śmiałków.

Przyjemność postawienia nogi na dachu świata kosztuje ponad 100 tysięcy dolarów, w wersji podstawowej, czyli bez drinków z parasolkami. W porównaniu z wczasami w Egipcie to dużo, ale w zestawieniu z lotem w kosmos to śmiesznie mało. Pewnie dlatego zdarzają się dni, iż w kolejce do wejścia czeka niekiedy kilkaset osób dziennie, niszcząc wszystko, co napotkają po drodze.

Są ludzie, którzy zrobią więcej niż wiele, aby stanąć na Everestowej półce o powierzchni średniego stołu konferencyjnego, by tam „strzelić” sobie selfie życia i pochwalić się nim w mediach społecznościowych, komunikując: „Tato, jestem na najwyższej górze na świecie!” „I co z tego, idioto?” - odpowiada na Twitterze rozsądny ojciec.

Na zakończenie z dumą mogę Państwu zakomunikować, iż w czasie mojej nepalskiej przygody w Katmandu tylko przez parę chwil - po „wyjaraniu” miejscowego specyfiku - miałem ochotę przenosić góry. Potem już nihilistycznie i psychodelicznie, aż do wyjazdu, dałem im święty spokój, myśląc…a niech sobie stoją. Odrzuciłem też bez wahania pomysł ataku na oddalone szczyty Himalajów, co i Wam, Drodzy Czytelnicy, polecam, gdybyście przypadkiem znaleźli się w pobliżu Mount Everestu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gdy nie jest fest na Mount Everest [Moje trzy po trzy z wakacjami] - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska