Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak rencista zlał policjantów

Jacek Kiełpiński
- We własnym mieszkaniu skatowali mnie mundurowi - zapewnia. - Byłem ich workiem treningowym. Dostałem w oko, potem mnie kopali i zawlekli na policyjny „dołek”. Ci zaś mają obdukcje lekarskie świadczące o tym, że to on poważnie ich uszkodził.

- We własnym mieszkaniu skatowali mnie mundurowi - zapewnia. - Byłem ich workiem treningowym. Dostałem w oko, potem mnie kopali i zawlekli na policyjny „dołek”. Ci zaś mają obdukcje lekarskie świadczące o tym, że to on poważnie ich uszkodził.

<!** Image 2 align=none alt="Image 173023" sub="Jerzy Dzidowski: - Tak mnie jeden z nich trafił, że od razu znalazłem się na ziemi. A oni zaczęli mnie kopać. Dobrze, że byli w wysokich czarnych butach, bo są dość miękkie. Wtedy jednak bałem się, że zaraz stracę oko i żebra mi połamią. / Fot. Adam Zakrzewski">Świadków tamtego zdarzenia, niestety, nie ma. Są za to skrajne relacje. - Nie jestem Brucem Lee, nie pobiłem wyższych o głowę facetów! - przekonuje rencista. - A oni widząc, że prawie straciłem oko, zaczęli kombinować ze swoim zdrowiem.

Procesowo sprawa wygląda dla Jerzego Dzidowskiego kiepsko. Obaj policjanci mieli ponieść w starciu z nim poważne uszkodzenia ciała - jeden stłuczenie oka, łokcia i ręki prawej, drugi skręcenie barku powodujące naruszenie czynności ciała na okres powyżej siedmiu dni. Niepozornie wyglądający rencista skutecznie wyłączył więc patrol z akcji.

<!** reklama>- A ja tylko orzechy rozbijałem. Normalnie, kładłem na desce i uderzałem młotkiem - Jerzy Dzidowski kręci się po mieszkaniu na piątym piętrze jednego z wieżowców toruńskiego Rubinkowa i pokazuje miejsce akcji. - Orzechy tłukłem tu, w kuchni przy oknie. Był 2 grudnia 2010 roku, pierwsza w nocy. Fakt, mogło być głośno. Przyznaję. Ale, żeby od razu walić po ryju?

<!** Image 3 align=none alt="Image 173023" sub="Komisariat IV policji na Rubinkowie, to tutaj trafił i spędził dwie noce zatrzymany / Fot. Adam Zakrzewski">Ciąg dalszy inscenizacji. - Nagle usłyszałem dzwonek - mężczyzna podnosi się z krzesła. - Zdziwiłem się. Odłożyłem młotek, o tutaj na skraju stołu. W wizjerze zobaczyłem tylko zarysy dwóch potężnych postaci w czarnych strojach. Mówili, że są z policji, to otworzyłem. I nigdy więcej już tego nie zrobię.

Bałem się, że stracę oko

Jerzy Dzidowski podchodzi do drzwi, uchyla. - Rozmowa z nimi trwała chwilę. Być może machałem trochę rękami, bo ja zawsze gestykuluję. Pewnie zobaczyli, że jestem sam i popijam sobie na moje smutki. Absolutnie nie spodziewałem się tego uderzenia - wali się pięścią w lewe oko. - Tak mnie jeden z nich trafił, że od razu znalazłem się na podłodze. A oni zaczęli mnie kopać. Dobrze, że byli w takich wysokich czarnych butach, bo są dość miękkie. Wtedy jednak bałem się, że zaraz stracę oko i żebra mi połamią.

<!** Image 4 align=none alt="Image 173023" sub="Jerzy Dzidowski o misji toruńskiej policji słyszał, ale w nią nie wierzy. Rażą go szczególnie słowa o udzielaniu wszelkiej pomocy. / Fot. Jacek Kiełpiński">Skutego rencistę przewieziono na IV Komisariat. Inna policyjna ekipa zawiozła zatrzymanego do lekarza.

- Pojechaliśmy do Szpitala Miejskiego przy ul. Batorego - wspomina. - Lekarz, doktor Grzegorz Pietrzkowicz, zachowywał się tak, jakby akurat oko najmniej go interesowało. Znajdował za to jakieś drobne otarcia naskórka. Zresztą, kartę informacyjną wypisał tak nieczytelnie, że nikt nie może się niczego doczytać.

<!** Image 5 align=right alt="Image 173023" sub="Fot. Adam Zakrzewski">W miarę czytelnie zapisano tylko informację najważniejszą w tamtej sytuacji, że zatrzymany może przebywać w areszcie.

- Prosiłem po jakimś czasie tego samego lekarza, by przeczytał mi, co napisał, bo to dla mnie ważne. Ale on odmówił - dodaje Dzidowski, z którym razem udaliśmy się do lekarza. Doktor Pietrzkowicz obejrzał dokładnie wypisaną przez siebie kartę informacyjną i na na pytanie: - Da się przeczytać, co tu jest napisane? odpowiedział krótko: - Nie.

W papierach tej sprawy znajduje się adnotacja, że zatrzymany miał 1,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu i pierwotnie przyznał się do napaści na policjantów.

- Gdy któryś wrzasnął „przyznaj się!”, czapnął z tyłu za głowę i przywalił moją twarzą w kontuar, że aż krew chlusnęła, to już wszystko podpisywałem. Tak się bałem, że prośbę o eutanazję bym podpisał. Do dziś na widok policjanta, a szczególnie „czarnego”, robi mi się słabo. Wtedy nie docierało do mnie w pełni, że robią ze mnie bandziora. To ja czułem się ofiarą, tym bardziej że ci drudzy, grzeczni funkcjonariusze, przekonywali mnie, iż w szpitalu zrobili mi obdukcję.

Ostatecznie Dzidowski spędził na policyjnym „dołku” dwie noce. Pierwszą sam, drugą w towarzystwie.

Dotarłem do osoby wówczas zatrzymanej, która trafiła do tej samej celi.

- Ten Dzidowski wyglądał strasznie - wspomina. - Połowę twarzy miał zsiniałą. Oka lewego nie było widać. Wył z bólu. To ja prosiłem, by wezwali pogotowie. Przyjechali, oglądał go chyba jakiś ratownik medyczny. Nie chce mi się wierzyć, że takie obrażenia można mieć po jednym uderzeniu, chyba musieli go jeszcze nieźle pokopać...

Powinienem cyknąć komórką

Podstawowy problem. Jerzy Dzidowski po wyjściu z policyjnego aresztu nie zrobił sobie zdjęcia. - Nie mam aparatu - tłumaczy. - Wiem, powinienem cyknąć chociaż komórką. Gapa jestem. Ale policjanci, o dziwo, też mi, groźnemu bandziorowi napadającemu na mundurowych, zdjęć do kartoteki nie zrobili. Odciski palców wzięli, a o fotografiach en face i z profilu zapomnieli. No, ale wtedy by wyszło, w jakim byłem stanie.

Dwa dni po zajściu rencista zgłosił się do lekarza pierwszego kontaktu po lekarstwa dla matki. - Doktor Jan Jeżewski z przychodni na Rubinkowie przeraził się moim wyglądem i skierował do chirurga, by sprawdził, czy nie popękały mi kości twarzy.

Rozmawiałem z doktorem Jeżewskim. Spytałem, czy tak faktycznie było.

- Konsultowałem się ze swoim kierownikiem. Nie wolno nam udzielać żadnych informacji na ten temat - powiedział drżącym głosem. - Nie odpowiem, mimo obecności pana Dzidowskiego.

O rozbitym oku Dzidowskiego nie wspomina też prokurator, który następnego dnia po zdarzeniu go przesłuchiwał. Może więc to charakterystyczne uszkodzenie ciała rencista sobie wymyślił, a licznych świadków namówił, by potwierdzili jego wersję? Sprawa trafiła do sądu prawie po pół roku. Niewiele krócej Dzidowski musiał się odhaczać na komisariacie, objęty był bowiem dozorem policyjnym. Dziś śladu urazu trudno się na twarzy rencisty doszukiwać. W terminie siedmiu dni skargi na działania policji nie złożył, więc o jego wersji wydarzeń w sądzie może w ogóle nie być mowy. Akt oskarżenia mówi tylko o tym, że to Dzidowski uderzyć miał jednego z policjantów, a w drugiej ręce trzymał młotek.

„Krwiak okolicy jarzmowej”

Istnieje jednak dokument świadczący o tym, że prawdę mówi jeden ze świadków: - Jurek był zmasakrowany. Wyglądał tak, jakby pod walec wpadł. A oko... to cud, że on widzi.

Skierowany przez doktora Jeżewskiego, który dziś nie chce nawet tego potwierdzić, Dzidowski zgłosił się bowiem 8 grudnia do chirurga. Doktor Maciej Rudzki w opisie zaznaczył: „stan po urazie czaszki, krwiak okolicy jarzmowej lewej, otarcie naskórka twarzy”, a ponadto „stłuczenie klatki piersiowej, nudności, wymioty, zaburzenia równowagi”. Wypisał też skierowanie do neurologa.

- Nigdy do niego nie poszedłem - przyznaje Dzidowski, który pluje sobie dziś w brodę, że w odróżnieniu od policjantów, nie zadbał o kompletowanie dokumentacji medycznej w swojej sprawie.

A funkcjonariusze obdukcje zrobili sobie zaraz po zdarzeniu. To oni są tu poszkodowani, a Dzidowski będzie odpowiadał z poważnych artykułów Kodeksu karnego: 222 - naruszenie nietykalności funkcjonariusza i 224 (wpływanie na czynności służbowe), w związku z artykułem 157 mówiącym o pobiciu.

Toruńska policja odmówiła nam komentarza w tej sprawie. Nie dopuszczono do rozmowy dziennikarza z policjantami. Rzeczniczka prasowa ograniczyła się jedynie do podania statystyki - na około 6000 interwencji doszło w ciągu minionego roku do 26 naruszeń nietykalności funkcjonariuszy, 8 napaści i 42 przypadków znieważenia.

- Wygląda, jakby komuś mniej doświadczonemu nerwy puściły - komentuje były funkcjonariusz Komendy Miejskiej w Bydgoszczy, który brał udział w setkach interwencji. - Pewnie ten facet wymachiwał rękoma, czuć było od niego alkohol, ale to jeszcze nie powód puszczenia plomby w oko. Tego się po prostu nie robi. To nieprofesjonalne. Znamy chwyty obezwładniające. Oczywiście, może się zdarzyć, że zatrzymywany ucierpi, poobciera się, ale śliwa pod okiem... A gdy już się stało i im padł, jedynym wyjściem było przyjęcie, że doszło do napaści na funkcjonariuszy. Wtedy można delikwenta zabrać z własnego domu. To już scenariusz znany. Wręcz klasyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska