Jak rozpoznać żonę po kanapce, a męża po rysunku teściowej? Para z regionu walczy o zwycięstwo w programie „Czar par”

Czytaj dalej
Fot. Agnieszka Paszyńska/TVP
Dorota Witt

Jak rozpoznać żonę po kanapce, a męża po rysunku teściowej? Para z regionu walczy o zwycięstwo w programie „Czar par”

Dorota Witt

Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy z Kruszwicy biorą udział w telewizyjnym show „Czar par”. Spośród ośmiu tysięcy zgłoszeń najpierw wybrano tysiąc, by ostatecznie wyłonić 14 par, które zmagają się z zadaniami w świetle kamer. Reprezentanci regionu mają szanse na zwycięstwo.

Pani pracuje w urzędzie, pan w policji. Skąd pomysł na wzięcie udziału w telewizyjnym show?

Katarzyna Fabiańska: Właśnie będąc w pracy, usłyszałam ogłoszenie w radiu: szukano chętnych do wzięcia udziału w programie „Czar par”. Nie byłam pewna dlaczego, ale już tytuł pozytywnie mi się kojarzył. Dopiero potem, po rozmowie z rodzicami, przypomniałam sobie, że jako dziecko, mając może 10 lat, śledziłam bacznie każdy odcinek jego pierwszej wersji. To był ostatni dzień na wysyłanie zgłoszeń: wystarczyło wejść na stronę internetową i wypełnić formularz, odpowiadając na pytania typu: ile lat jesteście razem? Jak się poznaliście? Kiedy dotarłam do ostatnich rubryczek, odkryłam ze zgrozą, że wymagany jest podpis obojga partnerów. Czar prysł, bo byłam niemal pewna, że Krzysiek się nie zgodzi. Trzeba było użyć małego podstępu…

Krzysztof Fabiański: Zapytałam: co to jest? „A, zgłoszenie na taki jeden konkurs” - usłyszałem i jakoś mnie to uspokoiło, bo rzuciłem tylko: „mam nadzieję, że nigdzie nie trzeba będzie jechać”. I podpisałem.

Katarzyna: Ale już następnego dnia odebrałam telefon z telewizji: dostaliśmy zaproszenie na casting. I już samo to było sporym wyróżnieniem, bo zgłoszeń wpłynęło osiem tysięcy, a w eliminacjach wzięło udział tysiąc par. Formularz wysłaliśmy w czwartek, a już w sobotę byliśmy w Warszawie i mieliśmy zaprezentować się przed jury.

Krzysztof: „Z telewizji dzwonili” – oświeciła mnie żona. Jakiej znowu telewizji? W pierwszej chwili odmówiłem. W końcu pojechałem, bo co miałem robić? Podpisując i wysyłając zgłoszenie, zobowiązaliśmy się przestrzegać regulaminu, a żona powiedziała, że w regulaminie był zapis mówiący, że jeśli dostaniemy zaproszenie na casting, musimy wziąć w nim udział.

Katarzyna: I tu sprawdziło się poczucie obowiązku u męża policjanta: procedury to procedury, jechać trzeba. Na miejscu byliśmy o 9. rano i oniemieliśmy. Większość par starannie przygotowało się do występu: nasi konkurenci byli poprzebierani, mieli ze sobą wymyślne instrumenty. A my… Cóż, mieliśmy na sobie koszulki promujące Kruszwicę, miasto, z którego oboje pochodzimy i na gorąco przygotowaliśmy skecz małżeński, inspirowany stylem kabaretu Nowaki. Właściwie nie mieliśmy ze sobą gadżetów czy rekwizytów…

Krzysztof: Jak to? Mieliśmy: założyłem białe skarpetki do sandałów.

Katarzyna: Przez telefon powiedziano nam, byśmy wzięli ze sobą pamiątki ze wspólnie spędzonych chwil, ale nawet nie poproszono nas o ich pokazanie. Odegraliśmy skecz i udało nam się bardzo rozbawić jury, ale to tyle. Wyszliśmy przekonani, że to koniec naszej przygody. Spotkaliśmy tam naprawdę wiele wyjątkowych par: niektóre miały za sobą poważny kryzys, inne przeżyły ogromną tragedię; byli partnerzy, których dzieliła duża różnica wieku; byli seniorzy i początkujący. My na tym tle wypadliśmy zwyczajnie, by nie powiedzieć: nudno. Policjant i urzędniczka, dom z ogródkiem i wspaniała córka. Spokój. Nikomu się nią nie chwaliliśmy, że startujemy do „Czaru par”. Po pierwsze dlatego, że udziału w telewizyjnym programie wcale nie traktujemy w kategoriach sukcesu, dla nas to zabawa. A po drugie: po co się chwalić, skoro jest się przekonanym, że ze względu na tak ogromną konkurencję nie uda się przejść kwalifikacji? Z tysiąca par do programu dostać się miało tylko 14. Pojechaliśmy z córką na obiecane wakacje do Francji. Kiedy wracaliśmy z Disneylandu, rozładował mi się telefon. Gdy znów mogłam z niego korzystać, zobaczyłam, że ktoś wiele razy próbował się do mnie dodzwonić. To dzwoniono z produkcji programu – wybrano nas jako jedną z 14 par. To było ogromne zaskoczenie.

W domu jesteśmy dość ekspresyjną parą: reagujemy emocjonalnie, gdy coś nam nie pasuje, po prostu o tym mówimy (lub to wykrzykujemy…). W programie okazało się, że potrafimy te emocje odłożyć, poskromić tkwiące w nas żywioły, spiąć się w sobie, by grać w jednej drużynie, współdziałać i to praktycznie bez słów.

Krzysztof: Z odcinka na odcinek coraz bardziej się w ten program wkręcamy, coraz lepiej się czujemy wśród uczestników, z którymi zdążyliśmy się polubić.

Niektóre zadania, które macie do wykonania, nie wyglądają na proste. Jak rozpoznać żonę po kanapce albo jak w szybkim tempie odpowiedzieć na kilkanaście pytań dotyczących swojego związku? Więcej w tym przygody czy rywalizacji?

Katarzyna: Dla nas to przede wszystkim gigantyczne emocje. Niektóre konkurencje wydają się dziecinnie proste, inne są jednak ekstremalnie trudne. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się wziąć udział w programie, bo wielu z tych wyzwań w normalnym życiu nie mielibyśmy okazji podjąć, jak np. ćwiczenia na ergometrze w napompowanym powietrzem stroju, bieg przez dmuchany tor przeszkód, wędrówka przez labirynt.

Krzysztof: Albo: rysowania teściowej, tak, by mamę rozpoznała żona… Podczas tych konkurencji czuje się stres i rywalizację podobną do sportowej, ale to też emocje i frajda.

Jak rozpoznać żonę po kanapce, a męża po rysunku teściowej? Para z regionu walczy o zwycięstwo w programie „Czar par”
Archiwum K. Fabiańskiej O tym, że zakwalifikowali się do programu „Czar par”, małżonkowie dowiedzieli się, gdy byli z córką na wakacjach

Z reguły zgarniacie dobre noty.

Katarzyna: Jest różnie: raz jesteśmy w czołówce, a innym razem na dole tabeli z wynikami. Ale, kiedy idzie nam źle, nie wahamy się wypomnieć sobie błędów, kamery nas przed tym nie blokują. Fatalnie poszło na przykład podczas quizu, w którym trzeba było się wykazać wiedzą serialową. Żartujemy, że w tej dziedzinie nasza córka ma większą wiedzę. Polegliśmy na pytaniu o to, jak zginęła Hanka Mostowiak z „M jak miłość”. „Wjechała w kartony” - brzmiała odpowiedź. Kto by pomyślał…

Prowadzący w pierwszym odcinku przedstawili uczestników programu jako „najodważniejsze, najfajniejsze, najbardziej zgrane pary w Polsce”. Takie, przed którymi „nie ma rzeczy niemożliwych”. Ile bierzecie dla siebie z tego programu, czy podczas jego realizacji jakoś lepiej się poznajecie, uczycie się czegoś nowego?

Katarzyna: Zdążyliśmy się poznać, ale jest coś, co podczas nagrań było dla nas niemałym odkryciem. W domu jesteśmy dość ekspresyjną parą: reagujemy emocjonalnie, gdy coś nam nie pasuje, po prostu o tym mówimy (lub to wykrzykujemy…). Każde z nas jest indywidualistą. W programie okazało się, że potrafimy te emocje odłożyć, poskromić tkwiące w nas żywioły, spiąć się w sobie, by grać w jednej drużynie, współdziałać i to praktycznie bez słów. Spodziewałam się raczej, że będziemy się kłócić, gdy coś nie pójdzie po naszej myśli.

Miałem obawy: oficer dyżurny policji w telewizyjnym show? Co ludzie powiedzą? Szybko okazało się, że koledzy z pracy zaakceptowali sytuację, a teraz co tydzień siadają przed telewizory i nas dopingują, co jest bardzo miłe.

Ale cukierkowo też nie jest. Już podczas prezentacji w pierwszym odcinku Krzysztofowi się oberwało, gdy powiedział, że jesteście razem 11 lat…

Katarzyna: Bo jesteśmy ze sobą 18 lat, a po ślubie – 11. „Ach, Kaśka, mogłaś mu odpuścić” - usłyszałam od znajomych po emisji tego odcinka. Ale my od początku postawiliśmy na szczerość, dlatego nie szczędzimy sobie krytyki, także gdy jesteśmy na wizji. I tą szczerością wygrywamy, bo znajomi (i nieznajomi – Kruszwica to małe miasto) mówią nam po emisji kolejnych odcinków, że zachowujemy się naturalnie, tak jak w domu czy tak jak na spotkaniu z przyjaciółmi. Kiedy sami oglądamy efekty nagrań, czasem nie jesteśmy zadowoleni, np. z tego, jakie mamy miny. „Mogłam się uśmiechnąć” - myślę. Ale zaraz potem: „dlaczego, skoro wtedy byłam poirytowana, nie radosna?”. Fałsz bardzo łatwo wyczuć. Nie wzbudzilibyśmy sympatii widzów czy jury, gdybyśmy ukrywali prawdziwe odczucia.

A jak na informację o tym, że bierzecie udział w programie telewizyjnym zareagowali współpracownicy, bliscy?

Katarzyna: Pozytywnie. Dostajemy bardzo wiele ciepłych wiadomości, bliscy dodają motywacji.
Krzysztof: Ja miałem obawy: oficer dyżurny policji w telewizyjnym show? Co ludzie powiedzą? Szybko okazało się, że koledzy z pracy zaakceptowali sytuację, a teraz co tydzień siadają przed telewizory i nas dopingują, co jest bardzo miłe.

A kiedy zdarza się, że żona w świetle kamer pana strofuje?

Krzysztof: Komentują, a jakże. Mówią: „cała Kasia!”. Gorzej było, gdy żona, wymieniając w jednej z konkurencji moje wady, powiedziała…

Katarzyna: Że jesteś pedantyczny, co czasem trudno wytrzymać i że jesteś uparty oraz łatwowierny.

Krzysztof: I jeszcze, że nie potrafię dotrzymać tajemnicy. Policjant, który nie umie trzymać języka za zębami?! „Fabian, naprawdę!?” - dopytywali koledzy (bo mówią na mnie Fabian). Oj musiałem się z tego tłumaczyć. Za to, kiedy ja miałem opisać żonę, powiedziałem…

Katarzyna: Że jestem duszą towarzystwa.

Krzysztof: I że trzęsiesz wszystkim i wszystkimi.

Jak się poznaliście?

Katarzyna: Byłam w klasie maturalnej, szykowałam się do studniówki, ale nie bardzo miałam z kim pójść. Moja przyjaciółka szła z chłopakiem, o pięć lat starszym od nas bratem Krzyśka. Poprosiła, bym ja zabrała Krzysztofa. Bawiliśmy się dobrze, ale ja wiedziałam, że to nie jest czas na miłość. Musiałam się uczyć, zapanowałam sobie studia na UMK w Toruniu.

Krzysztof: Ale już wtedy coś zaiskrzyło. Traf chciał, że spotkaliśmy się na drugiej studniówce, choć znów przyszliśmy osobno. Ja z koleżanką, Kasia z kolegą. Właściwie wyszliśmy już jako para.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.