Spore są szanse, że projekt ustawy o podatku od reklam wyląduje w koszu, czyli tam, gdzie jego miejsce. Wiele się jeszcze o tym pomyśle mówi, a ja - przyznam - zdzierżyć już nie mogę tego ciągłego powtarzania przez władzę naszą kochaną, jej gorliwych propagandystów i służących jej użytecznych idiotów, że „takie rozwiązania są stosowane w Europie”. W zależności od tego, kto te bzdury opowiada, wymienia się różne kraje: Niemcy, Austrię, Wielką Brytanię, Węgry, ale mam wrażenie, że najczęściej pada przykład Francji. Nie zakłamanie tej analogii jest tu najbardziej irytujące, ale świadomość, że to ten typ kłamstwa, które wchodzi w opinię publiczną jak w masło, bo komu będzie się chciało analizować system fiskalny u kolegów Francuzów...
Otóż w ciągu kilkunastu ostatnich lat rzeczywiście funkcjonował tam cały zestaw różnych podatków dotyczących reklam: m.in. podatek od reklam emitowanych drogą dźwiękową i telewizyjną, od reklam telewizyjnych, podatek od sieci telewizyjnych z tytułu emisji reklam, fakultatywny lokalny podatek od reklamy zewnętrznej. Niektóre z tych danin zostały zniesione. Jest też uchwalona w 2019 roku „taxe GAFA”, jak to tam nazywają, czyli podatek cyfrowy wycelowany głównie w gigantów z USA: Google’a, Apple’a, Facebooka i Amazona - stąd ten skrót GAFA.
We Francji jednak jest też coś innego: bardzo rozbudowany system wspierania prasy przez państwo. Instrumenty są różne: zniżki podatkowe, wsparcie dla systemu dystrybucji, odpisy podatkowe dla wykupujących prenumeratę, wreszcie bezpośrednie dotacje dla poszczególnych tytułów. To duże pieniądze - w tym roku „Le Figaro” informuje o łącznej pomocy dla tego sektora prasowego wartej ponad 800 mln euro. Cały ten system wynika ze zrozumienia, że bez wolnej, spluralizowanej prasy nie ma demokracji. Dlatego też dotacje państwowe wspierać mogą prawicowe „Le Figaro”, lewicowe „Le Monde”, katolicki „La Croix”, komunistyczną „L’Humanite” i wiele innych tytułów. Wyobraźmy sobie, że nasz budżet dotuje „Gazetę Wyborczą”, „Gazetę Polską”, „Nasz Dziennik”, „Politykę”... Wiem, wiem, tak daleko wyobraźnia nie sięga.
Jest więc tak: rząd Morawieckiego dwa lata temu wycofał się z pomysłu wprowadzenia podatku cyfrowego - takiego naszego „taxe gafa” - co zresztą w ramach wstawania z kolan nie zapowiedział polski minister, tylko goszczący wtedy w Polsce wiceprezydent USA Mike Pence, a teraz chce jedną ustawą opodatkować cyfrowe rekiny, a jednocześnie narzucić dodatkowo podatek na media tradycyjne: telewizję, radio, a także wydawców prasy drukowanej. I ten rząd tłumaczy nam, że to tak jak we Francji, gdzie podatek cyfrowy jest, bo francuski rząd amerykańskim naciskom nie uległ, gdzie prasie nie dokłada się kolejnego haraczu, tylko się ją wspiera, i gdzie podatek od reklam telewizyjnych i radiowych dopiero co, w roku 2020, został... zniesiony.
Do rozstrzygnięcia pozostaje, czy to Himalaje tupetu, czy Rów Mariański obłudy.
Jakie są wczesne objawy boreliozy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?