Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Krzysztof Ardanowski: - Trzeba zmienić podejście do żywności

Grażyna Rakowicz
- Rosjanie planowali zająć Ukrainę bardzo szybko, przy stosunkowo niewielkich zniszczeniach gospodarki, by przejąć jej zasoby, w tym rolnictwo na słynnych ukraińskich czarnoziemach - mówi nam Jan Krzysztof Ardanowski.
- Rosjanie planowali zająć Ukrainę bardzo szybko, przy stosunkowo niewielkich zniszczeniach gospodarki, by przejąć jej zasoby, w tym rolnictwo na słynnych ukraińskich czarnoziemach - mówi nam Jan Krzysztof Ardanowski. Sylwia Dąbrowa
Żywność dzisiaj trzeba bardzo oszczędzać, do czego mocno zachęcam - mówi Jan Krzysztof Ardanowski, przew. Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP, poseł PiS, były minister rolnictwa.

Zmiany klimatyczne, pandemia koronawirusa a teraz wywołana przez Rosję wojna w Ukrainie – na ile Polacy mają świadomość tego, że trzeba szanować żywność? Jak pan sądzi?
Myślę, że wielu Polaków jest coraz bardziej świadomych, że żywność jest dobrem cennym, którego nam - co prawda nie brakuje, ale na świecie są setki milionów osób głodujących. ONZ podała niedawno, że na świecie co 18 sekund umiera z głodu jedno dziecko. Polsce, moim zdaniem, głód nie grozi bo mamy spore rolnictwo i jesteśmy w stanie się wyżywić. Uważam też, że takie kraje jak Polska, mogą zwiększać produkcję żywności, powinny produkować jej jak najwięcej - nie tylko dla siebie, ale i dla innych.

Przez agresję Rosji, ile traci teraz światowy rynek żywności? „Spichlerz Europy”, tak nazywa się Ukrainę, jest piątym producentem pszenicy na świecie.
Niestety, dużo. Rosjanie planowali zająć Ukrainę bardzo szybko, przy stosunkowo niewielkich zniszczeniach gospodarki, by przejąć jej zasoby, w tym rolnictwo na słynnych ukraińskich czarnoziemach, a skoro się to nie udało, to teraz – na zasadzie „ po nas choćby i potop” niszczą wszystko, łącznie z rolnictwem. Zaminowali pola, ostrzeliwują albo kradną Ukraińcom ciągniki – a jak miejscowi rolnicy jeszcze mają ciągniki, to nie mają do nich paliwa bo Rosjanie, w ich kraju zbombardowali bazy paliwowe. To już pewne, że w najbliższym czasie - przez wojnę, Ukraina nie będzie mogła produkować tyle żywności, ile do tej pory - ale też kończą się terminy wegetacyjne siewów w tym kraju, czyli praktycznie ten sezon już wypada. A pamiętajmy, że dzisiaj rynek produktów rolnych jest globalnym, co oznacza, że obniżenie podaży przez któregokolwiek z dostawców wpływa natychmiast na dostępność i wzrost cen produktów rolnych, i to na całym świecie. Ukraina nie może też wyeksportować swoich zapasów z poprzednich lat – choćby do Rumunii, Słowacji czy Polski bo porty Morza Czarnego, skąd głównie szedł ten eksport - są albo zniszczone, albo zablokowane przez Rosjan. Nie lepiej jest z transportem kolejowym. Poza tym myślę, że zapasy zbóż będą potrzebne samym Ukraińcom bo mogą mieć oni już teraz problem z głodem, skoro ten sezon wegetacyjny jest u nich stracony. Patrząc jeszcze globalnie na rynek produktów rolnych, nie zapominajmy że na świecie, jednym z największych eksporterów żywności jest Rosja. Jeśli ten bandyta zostanie zmuszony embargiem handlowym do wstrzymania eksportu swoich rolno – spożywczych artykułów na światowy rynek, to jeszcze bardziej pogłębi kryzys żywnościowy.

Ta sytuacja w Ukrainie, jak wpłynie na rynek żywnościowy w Polsce?
Ta wojna już pokazuje zależności między produkcją żywności, której mamy globalnie mniej, a głodem i niedostatkiem. Ale może być ona, paradoksalnie - szansą dla polskiego rolnictwa, które powinno teraz zwiększać swoją produkcję, aby nie zaczęło i nam brakować żywności. Ten wzrost - to jest taki wręcz moralny obowiązek tych krajów, które mogą to uczynić bo na przykład w Niemczech, Belgii czy w Holandii rolnictwo jest już na maksymalnych obrotach. U nas – jeszcze nie. Polska ma sporo, bo około 16 mln ha użytków rolnych i ma klimat sprzyjający rolnictwu. Żywności będzie nam potrzeba coraz więcej, wojna na Ukrainie tylko wyraźniej to wszystkim uświadomiła. Poza tym, ludzi na świecie będzie też coraz więcej - szacuje się, że do 2050 roku aż 10 miliardów.

No tak, ale jak teraz rolnik usłyszy, że ma zwiększać produkcję to zaraz zapyta, co z jego kosztami, które wzrosły bo są droższe nawozy, pasze, gaz czy prąd….
To jest pytanie, jak najbardziej zasadne. Doszło do ogromnego wzrostu cen nawozów, co – moim zdaniem, spowodowała gra Rosjan chcących uzależnić Europę od swoich surowców energetycznych, w wyniku której mamy teraz tak szokująco wysokie ceny. Trzeba więcej zapłacić za paliwo do maszyn, za środki ochrony roślin…. Nawet same maszyny rolnicze są droższe, i to nawet o 30 proc. bo wzrosła cena stali - przestały ją produkować m.in. ukraińskie huty. Sądzę, że teraz mimo tak trudnej sytuacji, polscy rolnicy chcą i będą dalej produkować bo rozumieją, że jest to ich powinnością. Po drugie – z tego żyją. Ale to pytanie, które pani postawiła zadają sobie coraz częściej: jak my mamy żywić ludzi, jeżeli za chwilę sami zbankrutujemy? Bo to jest nie tylko sama ich praca, ale też ogromne koszty jakie rolnicy ponoszą, a których ludzie w mieście nawet sobie nie uzmysławiają. Muszą przecież kupić to wszystko co jest potrzebne do życia rodziny rolnika, do tego ogrzać mieszkanie, ale też kupić - jakby równolegle, wszelkie środki potrzebne do rolnej produkcji.

A idące w górę ceny żywności nie pokrywają strat rolników?
Nie rosną one w tak szybkim tempie, aby faktycznie miały pokryć straty rolników. Poza tym - co chcę zdecydowanie powiedzieć, na tym wzroście cen detalicznych zarabiają inni, ale nie rolnicy. Oni z tego mają niewiele, bo ten wzrost cen powodują czynniki pośrednie jak choćby energia w piekarniach, transport czy koszty pracy w zakładach przetwórstwa rolno-spożywczego. Proszę sobie wyobrazić, że koszt ziarna przerobionego na mąkę to jest jedynie 15 proc. wartości chleba, reszta - to koszty pośrednie, w całym tym łańcuchu. Do tego dochodzi jeszcze inflacja, dlatego ja nie spodziewam się, że żywność będzie tańsza. Aby tylko te wzrosty cen ustały….

Z jednej strony rosną koszty składowe produkcji rolnej, z drugiej – ceny żywności. I co w tej sytuacji?
Według mnie, w tej sytuacji stabilizatorem produkcji rolnej i bezpieczeństwa żywnościowego społeczeństwa musi być państwo. Co do zasady jestem zwolennikiem, żeby na rynku za wiele ono nie mieszało, bo nie wrócimy - dzięki Bogu, do czasów komunizmu gdzie Biuro Polityczne Komitetu Centralnego PZPR decydowało o tym, jakie będą na przykład ceny żyta. Ale biorąc pod uwagę to, że żywność jest elementem bezpieczeństwa narodowego, jest elementem strategicznym tak jak obronność, jak sektor energetyczny – co wojna na Ukrainie pokazała dobitnie, to nie wolno zostawić tutaj niepewności, że tej żywności zabraknie. I, że rolnictwo będzie przeżywało kryzysy.

Czyli państwo musi rolnikom jeszcze bardziej pomagać?
Wsparcie rolników, to także wsparcie konsumentów. Pomoc państwa, które przecież - nawet w większym stopniu występuje także w innych krajach, to dobry kierunek ale, i dobra inwestycja. Chociaż, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej to ta pomoc krajowa jest kwestionowana przez urzędników w Brukseli, i napotyka na różne przeszkody.

Co ma pan konkretnie na myśli?
Na przykład, zaskakującym dla mnie finałem okazała się ostatnio kwestia dopłat do nawozów dla polskich producentów, o co do Komisji Europejskiej wystąpił polski rząd. A zabiegał on o wsparcie w tym zakresie, w kwocie 3,9 mld zł. I co się okazało? Komisja Europejska nie wydała na to zgody, co – według mnie jest skandalem. Twierdząc, że powinno być ono z pomocy de minimi ale problem polega na tym, że takiej pomocy można udzielić tylko w niewielkiej wysokości – w tym roku do 520 mln zł. Rząd teraz złożył nowy wniosek i liczę na zmianę tej głupiej decyzji KE, bo kończą się już terminy nawożenia. Nie ma nad czym tu się zastanawiać. Moim zdaniem toczy się tu jakaś gra - wygląda na to, że Komisja Europejska celowo chce, aby w Polsce spadła produkcja żywności. A jej ograniczenie w europejskim rynku zakłada przecież, tak ostatnio krytykowany również przez samych producentów rolnych - Europejski Zielony Ład. To są wszystko konsekwencje polityki europejskiej.

Patrząc na te wielokierunkowe zawirowania na rynku żywności, Polska utrzyma w tym roku poziom eksportu z 2021 roku? Wynosił 37,5 mld euro.
Bardzo dobre pytanie, ale w obecnej sytuacji – i trudne. Uzyskanie tych eksportowych sukcesów to była ciężka praca wszystkich, w tym producentów ale także wsparcie przez ministerstwo rolnictwa, którym wówczas kierowałem. Przybywa Polaków, ale i przyjęliśmy pod nasz dach - tym samym do naszego stołu, prawie 3 mln Ukraińców. Ich też trzeba wyżywić. Do tego poprawia się jakość naszego życia, chcemy jeść więcej i lepiej. Pytanie tylko, czy choćby w obliczu tych zmian na rynku wynikających na przykład z wojny w Ukrainie, będziemy mieli co eksportować na taką skalę jak w roku minionym – i tu się koło zamyka: trzeba zwiększać w Polsce produkcję. Zarówno tę roślinną, jak i zwierzęcą, bo są one ze sobą ściśle powiązane. Ale nie tylko, w tym zmniejszeniu zagrożenia głodem ta produkcja się tu liczy. Wielkim błędem jest też marnowanie ogromnej ilości żywności.

Fakt, nie od dzisiaj się o to apeluje….
Proszę sobie wyobrazić, że na różnych etapach przetwórstwa, handlu i zakupów gospodarstw domowych żywności marnuje się aż 30 proc. – jak marchewka się trochę skrzywiła, to trzeba ją zaraz wyrzucić, bo przecież takiej konsument nie kupi. A jabłko musi być piękne, kolorowe i bez żadnej plamki, choć - żeby takie otrzymać, trzeba wykonać kilkadziesiąt oprysków w sadzie. Kolejny etap marnowania jest wtedy, gdy zbyt dużo żywności od dostawców bierze handel, a potem ją nagminnie wyrzuca. Te ogromne ilości, żeby jeszcze trafiały na wtórny rynek choćby do banków żywności, Caritasu czy do PCK – to byłoby dobrze. Niestety, te tysiące ton trafia prosto na śmietnik lub do utylizacji, w biogazowni. A trzeba tu wyraźnie podkreślić, że takie wyrzucanie żywności jest jak najbardziej wkalkulowane w cenę, czyli dostaje „po kieszeni” i dostawca, także konsument – i mamy kolejny element jej wzrostu. To nie jest tylko wojna w Ukrainie czy inflacja….

Ale, i konsumenci kupują tej żywności zbyt dużo…. To prawda. Dlatego cały czas apeluję: na Boga, kupujmy jej tyle, ile trzeba. Nie ulegajmy tej nachalnej promocji – bo muzyka, bo zapachy…. Nieprzypadkowo chleb w markecie jest zwykle ulokowany na końcu sali – po to, aby klient przeszedł między półkami, przez cały sklep zanim do niego dotrze i nakupował tego wszystkiego, co jest często mu niepotrzebne. Nie wspomnę już o tym, jak i co kupujemy na święta.... Wielu ludzi zaraz powie, że ma do tego prawo i go na to stać - tak, bo dla wielu kupowanie nadmiaru żywności to jest zwykłe odreagowanie - także tego niedostatku z czasów, kiedy w Polsce były kartki na żywność, o czym pamięta szczególnie starsze pokolenie. Z kolei osobom młodym, które mają większe pieniądze wydaje się, że tak będzie do końca ich życia i nie muszą się z niczym liczyć, ani niczym przejmować.

Ale nawet jak kupujemy więcej, to przecież patrzymy w sklepie – mam nadzieję, że tak jest - na terminy ważności?
Termin ważności – to jest, niestety kolejny mit, argument na wyrzucanie żywności bo łatwo usprawiedliwiamy nim pozbywanie się tych przeterminowanych produktów. A według konsumenckich przepisów, co to znaczy: termin ważności? To, że producent bierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo produktu do określonego, na opakowaniu czasu a nie to, że się on nagle w tym dniu popsuł. Dawniej dokładniej sprawdzaliśmy barwę i zapach żywności, badaliśmy językiem jej smak. I to, czy nie zachodzą w niej na przykład procesy gnilne, a teraz jest mityczna pieczątka na opakowaniu i po tym terminie, wyrzucamy jedzenie do kosza. Trzeba to zmienić, trzeba zmienić takie podejście do żywności. Może ta rosnąca jej cena sprawi, że bardziej zaczniemy się zastanawiać nad jej wartością. Żywność dzisiaj trzeba bardzo oszczędzać, do czego mocno zachęcam. I zachęcam jeszcze do tego, aby każdy kto ma kawałek ziemi przy domu, jakąś działkę czy ogródek uprawiał - choć w niewielkim stopniu, na przykład warzywa a nie po wszystko leciał do sklepu, bo stać go, żeby kupić a „w ziemi grzebać” nie będzie…. Jeżeli, i w ten sposób będziemy wytwarzać żywność, to damy szansę innym na jej zakup – tym, którzy takiej możliwości „grzebania w ziemi” po prostu nie mają. Tak więc każdy może choć troszeczkę na tym naszym rynku żywności pomóc: i państwo, i rolnicy, i każdy z nas.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jan Krzysztof Ardanowski: - Trzeba zmienić podejście do żywności - Gazeta Pomorska

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska