Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jej portret: Ja tu mam plany

Janusz Milanowski
Flirt, żeby sobie tylko poflirtować? Szkoda czasu mojego i tej osoby. Spędzić miło wieczór to za mało. Lepiej mieć fajne całe życie. Rozmowa z Joanną Zarembą-Wanczurą, mistrzynią świata we fryzjerstwie artystycznym. Więcej artykułów już dziś w miesięczniku "Miasta Kobiet", który znajdziesz w Expressie Bydgoskim.

<!** Image 3 align=left alt="Image 225224" sub="Joanna Zaremba-Wanczura. Mistrzyni świata we fryzjerstwie artystycznym, założycielka Zaremba International Academy, żona i mama.">Flirt, żeby sobie tylko poflirtować? Szkoda czasu mojego i tej osoby. Spędzić miło wieczór to za mało. Lepiej mieć fajne całe życie. Rozmowa z Joanną Zarembą-Wanczurą, mistrzynią świata we fryzjerstwie artystycznym.
Pani jest dziennikarką z wykształcenia...

Dziwne jest to, że właściwie nie wiem, dlaczego zainteresowało mnie dziennikarstwo. Moim ulubionym przedmiotem w szkole była matematyka. Obawiałam się, że fryzjerstwo jest takim zawodem, którego nie będę mogła wykonywać z powodu różnych uczuleń i schorzeń kręgosłupa.

To jest zawodowa dolegliwość wszystkich fryzjerów?

Tak. Moja mama ma 70 lat i wciąż pracuje, ale my jesteśmy słabszym, powojennym pokoleniem. Moje zawodowe towarzystwo w wieku 30-40 lat już ma problemy ze zdrowiem. Mama chciała mnie i siostrę przed tym uchronić. Stwierdziłam, że jeśli kiedykolwiek nie będę mogła wykonywać tego zawodu, to na pewno będę o nim pisać.

Domyślam się, że to właśnie mama nauczyła Panią fryzjerskiej sztuki.
Uczyłam się w liceum handlowym. Mama ma uprawnienia do nauczania zawodu, a swego czasu była też przewodniczącą komisji egzaminacyjnej. Chodziłam więc normalnie do szkoły i jednocześnie uczyłam się fryzjerstwa.

Nietypowa, pracowita młodość. Szkoła i nauka zawodu, zamiast imprez, koncertów...
Ale ja tego tak nie postrzegałam (uśmiech). Tylko parę razy było mi trochę przykro, gdy moi rówieśnicy w piątek po południu chodzili na piwo, a ja nie mogłam, bo w sobotę trzeba wstać o szóstej rano. Później się nauczyłam, że można chodzić na piwo i wstawać do pracy. (śmiech)

Zatem fryzjerstwo zawsze wypełniało Pani życie?
Gdy miałam cztery latka, oświadczyłam, że zostanę fryzjerką, bo gdy mama się zestarzeje, to kto jej klientki będzie czesał? Potem w wieku sześciu, siedmiu lat stałam się jej ważnym pomocnikiem: trzymałam włosy - dopinki do czesania. Byłam dumna, że jestem częścią zawodowego życia mamy. Do dziś czasami się zdarza, że mam przyjemność czesać jej klientki. Podkreślam, że „czasami”, bo mama wciąż pracuje. W każdym razie jako czterolatka wygłosiłam prorocze słowa (śmiech). Ja sobie nie wyobrażam, żebym mogła robić coś innego.

Mama umiejętnie przekazała Pani pasję i miłość do zawodu.
Tak, zdecydowanie tak! Nie miała tak łatwo jak ja. Po wojnie ten zawód był „naznaczony”.Fryzjerów uważano za niemieckich wyrobników, wręcz usługujących różnym „Frauen”. I dlatego również jej ojciec, bardzo szanowany kowal, był przeciwny temu, żeby ten zawód wykonywała. W domu miała osiem sióstr, które czesała przed pójściem na zabawę. Gdy zaczęła praktykę, to już pół roku później pracowała. W 1971 roku zdobyła mistrzostwo państw socjalistycznych.

To niesamowite!
Gdy zaczynała starty w mistrzostwach Polski, to liczyli się tylko fryzjerzy z Krakowa albo Warszawy. Bydgoszcz była uważana za prowincję. Mama miała okazję poznać Antoina Cieplikowskiego, najsłynniejszego fryzjera świata rodem z Polski. Na zawodach podchodzili do niej zagraniczni mentorzy i pytali skąd ona jest: „tak ładnie czesze, a taka dziewczynka z prowincji, niesamowite”. Nigdy nie słyszałam od niej narzekania, że „muszę iść do pracy” czy coś takiego. Odkąd pamiętam, wychodziła z domu wcześnie rano, bo wtedy salony były czynne w „takich” godzinach. Po ośmiu godzinach w zakładzie prowadziła jeszcze szkolenia. Zawsze w jej głosie czułam chęć do pracy z innymi ludźmi.
<!** reklama>

Mistrzyni bloku socjalistycznego, ale numer!
Mogę sobie mówić, że jako pierwsza mistrzyni świata z Polski też przecierałam jakąś drogę dla fryzjerów, choć nie przeceniam swoich zasług. Ale w jej czasach, Polska była, no Boże drogi... takim zapomnianym państwem. Były takie momenty, że mamę bardziej doceniano za granicą niż w Polsce. Wybić się wtedy z takiej Bydgoszczy, z takiej prowincji, to było coś. Teraz jest nieporównywalnie łatwiej. Wszystko to miało wpływ na moje decyzje. Powtarzałam, że ja nie chcę być fryzjerem, który pracuje tylko w salonie. Zawsze chciałam i nadal chcę się rozwijać. Kiedyś mężowi powiedziałam, że gdyby mnie ktoś zamknął w salonie na pół roku, to umarłabym jako fryzjer. Nie potrafiłabym zaproponować swoim klientkom nowości.

Sztuka fryzjerska to jest Pani sposób na życie, na kreację siebie?
Tak, to nie jest tylko zawód... to moje życie.

...a życie można ułożyć tak, jak układa się włosy na głowie?
Nie w stu procentach. Natomiast na pewno jestem jednym z nielicznych przypadków zaplanowanego życia (śmiech) - zawodowego i osobistego.

Wystylizowanego?!
Tak! (śmiech)

Ciekaw jestem jak można wystylizować życie, to przecież ono pisze za nas scenariusze?
Mam zawsze jakiś „plan pięcioletni”, który realizuję w... sześć lat, a więc z małym poślizgiem. Zawsze powtarzałam, że podobają mi się bruneci, więc wyjdę za blondyna. I co? Mój mąż jest blondynem. Jako małe dziecko chciałam wyjść za mąż mając 21 lat, ponieważ tyle miała moja mama, gdy ślubowała ojcu. No, nie można sobie tego zaplanować, chyba że na zasadzie: mam ciśnienie, mam 21 lat, ty - chodź tu! No, nie można zaplanować, a tak się stało. Z mężem poznaliśmy się jako dzieci  w wieku 16 lat, a niecałe dwa lata później on mówi: „Wiesz co Asia, do ślubu to jeszcze nie, ale dzieci to mógłbym mieć”. No zwariował mi chłop, ja tu mam plany, mistrzostwa, a on mi o dzieciach gada!
<!** Image 4 align=none alt="Image 225226" sub="Jeśli jakaś celebrytka zadzwoni i poprosi o uczesanie w kitkę, albo w loczki, to sorry! Może zrobić to moja koleżanka. Dla mnie, nie jest to wyzwaniem zawodowym.
Joanna Zaremba-Wanczura">

W wieku 18 lat?
Niewiarygodne, prawda? Zawsze słyszy się tylko historie, jak to chłopak rzucił dziewczynę, gdy zaszła w ciążę, a on musi przecież się wyszaleć, bo jest młody. I to jest normalna sytuacja, ale nigdy w drugą stronę...

Rzeczywiście...
Stwierdziłam, że możemy o tym porozmawiać po ślubie. Gdy wyszłam za mąż, powiedziałam, że teraz nie, bo są mistrzostwa świata w Berlinie... Nie, to było Las Vegas, chyba? Nieważne! Ale po tych mistrzostwach, które były we wrześniu, jak zajdę w ciążę w listopadzie, to urodzę w lipcu i będę mogła zacząć przygotowywać się do kolejnych zawodów. Po powrocie z mistrzostw mówię: „Słuchaj, masz miesiąc, jak nie będę w ciąży, to koniec” (śmiech)! No i byłam. I tak sobie dwa razy zaplanowałam i dwa razy tak miałam. Chciałam urodzić dzieci w lipcu, bo to najbardziej luzacki miesiąc dla mnie, i tak się stało. Pierwsze dziecko urodziłam 25 lipca, a drugie - 3.

Wydaje mi się, że...
Że co?

...traktuje Pani życie zbyt zadaniowo. Ja tego nie oceniam! Takie mam tylko wrażenie…
Gdybym tak traktowała, to nie wiem, czy zdecydowałbym się wtedy już na dziecko. Jeśli coś sobie zaplanuję, to po prostu to mam, ale nie dlatego, że tupnę nóżką, tylko ciężko na to pracuję.

Zawsze był ten jeden mężczyzna w Pani życiu?
Tak. Zawsze dziwiło mnie to, że wszyscy wokół mówili, że sobie już nie poszaleję. Co to znaczy? Że pójdę sama na dyskotekę i co?

...że przeżyję romans jeden, drugi, trzeci i wszystko co z tym związane.
Nigdy mnie to nie interesowało. Flirt, żeby sobie tylko poflirtować? Szkoda czasu mojego i tej osoby. Spędzić miło wieczór to za mało. Lepiej mieć fajne całe życie.

Czy Pani zakochała się w swoim mężu jako młoda dziewczyna?
Nie. Podobał mi się jako chłopak i podobała mi się jego osobowość - miałam z nim o czym rozmawiać. Lubiliśmy też razem pomilczeć, choć ludzie boją się milczenia.

Aż w końcu zakochałam się?
Oczywiście.

No, ale to wszystko bardzo szybko się rozwijało, skoro Pani 18-letni chłopak zaczął mówić o dzieciach.
Sądzę dziś, że mówiąc wtedy o dzieciach, myślał o mnie (śmiech). Mój mąż ma niesamowity kontakt z dziećmi w ogóle, superniania może brać od niego lekcje. Nie chciałabym generalizować, ale mówi się, że faceci świetnie dogadują się z dziećmi, bo to ten sam poziom intelektualny...

Raczej zdolność do empatii...
Ok! Mogę się z tym zgodzić.

Czy mąż to dla Pani ideał faceta?
Myślę, że tak, choć prawdę mówiąc, bardziej przeczuwam, niż wiem, co to znaczy „ideał”. Wybór Jacka był wyborem podświadomym.

A może to znaczy, że był wyborem serca?
Jakim wyborem serca? Bez tego zakochania na „dzień dobry”? Gdy mąż mnie poznał, nosiłam sweter do kolan, za duże dżinsy, glany i byłam very kobieca. A moje koleżanki zakładały obcisłe bluzki.

To jaki facet jest ideałem dla kobiety, Pani zdaniem?
Musi dawać oparcie. Żeby było o czym z nim gadać. I musi być przyjacielem.

Brunet?!
Bruneci już mi się nie podobają, a jeszcze gdy mają taki jednodniowy zarost na twarzy, to w ogóle... Większości kobietom to się podoba, a mnie nie...

...dziennikarz i brunet w zamyśleniu pociera dłonią swój jednodniowy zarost, a jego rozmówczyni dalej serdecznie się śmieje
…ale ja mam różowe okulary wpatrzone w męża jak w obrazek i może dlatego tak uważam? Czasami lubię być taką kobietą, która pokazuje, że bez niego nie da sobie rady. On doskonale wie, że ja w ten sposób chcę okazać, jak go potrzebuję, a on z kolei, udając, że czegoś nie wie, okazuje mi to samo. To taka małżeńska kokieteria.

Bardzo fajna. Jak długo trwa?
20 lat razem, w tym 15, jako małżeństwo. Niektórzy mówią, że to już kazirodztwo, a ja uważam, że to jest dopiero wtedy, gdy ludzie w łóżku się d... odwracają (śmiech).

Nie, wtedy to jest samotność.
Czasami mamy dwu-, trzydniowe urlopy od siebie z powodu wyjazdów służbowych. I jakoś coraz gorzej nam z tym...
<!** reklama>

Z czym? Z rozstaniami?
Tak, z rozstaniami.

Odkrywam w Pani romantyczkę...
Tak?!

Tak.
Może jestem? A może zaczynam być? (uśmiech)

Oboje jesteście nie z tego świata.
Kiedyś będąc w towarzystwie, usiłowałam włączyć się do rozmowy o problemach małżeńskich i wtedy usłyszałam od koleżanki:  „Ty, z tym swoim idealnym związkiem spieprzaj stąd”. I być może tak jest, że jesteśmy z innej epoki. No, bo co? Razem i do końca życia? Daj Boże, żebym za pół wieku mogła powiedzieć, że tak się stało.

Jak to zrobić?
Mój mąż powiedział mi, że nauczyłam go czegoś fajnego: małżeństwo i rodzina to są dwie różne rzeczy.

Co to znaczy?
On też tak zapytał. Dla niego jedno było tożsame z drugim, a tak nie jest. Małżeństwo to mąż i żona. Rodzina - mąż, żona i dzieci. O jedno trzeba dbać i o drugie.

Proszę rozwinąć ten wątek...
To znaczy robić coś wspólnie oprócz seksu, gdy nie ma dzieci (śmiech). Dlatego nieraz programowo wyjeżdżamy gdzieś sami; dwa razy do roku wyjazd z rodziną, a raz - małżeński. Dzieci kiedyś odejdą z domu i co wtedy? Skończył się temat potomstwa, to koniec z nami? Nic nas już nie łączy? O małżeństwo trzeba dbać teraz, żebyśmy za 50 lat mieli o czym rozmawiać i żeby patrzeć w jeden telewizor.

Zapytam jak dziennikarka z typowego kolorowego pisma: czy miłość, udany związek to podstawa Pani sukcesów zawodowych?
Nie funkcjonowałabym w ogóle, gdyby coś złego działo się w domu. I odwrotnie: gdyby coś złego działo się w salonie. Nie da się tego rozdzielić, serce miałabym rozdarte.

Nie lubię określenia „kobieta sukcesu”, ale nasuwa się samo w Pani przypadku. Osiągnęła Pani sukces światowy. Czy trzeba iść po trupach, żeby tak się stało? Takie są często kulisy nie tylko w tej branży.
Nigdy tego nie robiłam.

Poświeciłaby Pani szczęście osobiste, żeby osiągnąć jeszcze więcej?
Nie. Kiedyś mąż zapytał mnie, co by się stało, gdybyśmy musieli to wszystko sprzedać.
- To sprzedaj - odpowiedziałam krótko. Wartością dla mnie jest to, co mam w rękach i w głowie, a do tego nie potrzebuję budynku. Wartością dla mnie są te trzy osoby, które kocham (mąż i dwójka dzieci) i co za różnica, czy mieszkamy na stu metrach, czy w trzech pokojach.

Czym są dla Pani pieniądze?
Usłyszałam kiedyś, że lepiej płacze się w mercedesie niż na rowerze, gdy pada deszcz.

Zależy z jakiego powodu?
No właśnie! Pieniądze nie są dla mnie niczym więcej ponad to, co sobą człowiek reprezentuje. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła kogoś oszukać i w ten sposób więcej zarobić. Zatrudnione przeze mnie fryzjerki mają umowy o pracę, co w sektorze usług wcale nieczęsto się zdarza. Czuję się za nie strasznie odpowiedzialna, bo mają rodziny i plany. Zdarzało się, że pożyczałam pieniądze od mamy, żeby wypłacić pensje w terminie.

Pani funkcjonuje też w środowisku celebryckim. Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie w tym kręgu nie zrobią nic dla drugich, jeśli nie mają z tego wymiernej korzyści. Jak to się ma do Pani uczciwości? Tam trzeba mieć twarde pięści.
Może dlatego nie tkwię w nim głęboko. Otarłam się o tzw. „warszawkę” i z tego wyszłam. Mogę coś robić z kimś wyłącznie wtedy, kiedy jest mi z nim po drodze. Zawsze miałam swoje cele i priorytety. Dla mnie ważniejsza była (i jest) rodzina i otwarcie w Bydgoszczy Zaremba International Academy. Jeśli jakaś celebrytka zadzwoni i poprosi o uczesanie w kitkę albo w loczki, to sorry! Może zrobić to moja koleżanka. Dla mnie nie jest to wyzwaniem zawodowym.

A co jest, lub może być, dla Pani takim wyzwaniem?
Fryzury do spektaklu operowego lub ważnego przedstawienia teatralnego. Mogę nawet nie wziąć pieniędzy za pracę moich rąk, ale chciałabym mieć to doświadczenie dla osobistego rozwoju.

A jak wyglądałyby fryzury Romea i Julii?
Romea widzę w moich oczach w długich włosach. A Julia? Nie wiem. Zależy do jakiej sceny?

Romeo - blondyn?
...(śmiech)

A co zrobiłaby Pani z głową Hamleta? Buntownik, długie włosy?
No teraz to mnie pan... Buntownik, tak, ale w krótszych, prostych, sterczących włosach. To jest właśnie wyzwanie dla fryzjera: zaakcentować cechy postaci.

A o czym Pani marzy?
Marzenia? Ja mam plany. Jeśli marzę, to o tym, żeby być zdrową, a cała reszta to plany. Był taki moment, kiedy zdobyłam mistrzostwo świata i otworzyłam Akademię, że zastanawiałam się  co dalej? Miałam wtedy 31 lat i nagle odkryłam, że wszystko, o czym marzyłam, to mam. I co teraz?

No właśnie i co teraz?
Mam taki plan, żeby moja Akademia jeszcze bardziej żyła, żeby moi „studenci” mogli z niej korzystać, kiedy tylko chcą poćwiczyć poza planem nauczania, i to zaczynam realizować. Cieszę się, że wokół naszej Akademii jest coraz więcej fryzjerów z pasją. Chcę zebrać ludzi, którzy chcą się rozwijać, takich, którzy zapominają o zegarku, gdy zaczyna się fryzjerstwo.

Ale jest jeszcze salon.
Zawsze chciałam, aby klienci przychodzili do naszego salonu nie tylko po strzyżenie i kolor, ale żeby salon był miejscem, gdzie każda kobieta poczuje się wyjątkowa, a mężczyzna najważniejszy. Teraz w grudniu otwieramy kolejny salon w centrum Bydgoszczy, który na pewno będzie takim miejscem.

Słowo „marzenia” zastąpiła Pani „planami”. Nie lubi Pani marzeń?
Marzenia są czymś, na co nie mamy wpływu, a plany można realizować. Marzę, żeby moja rodzina długo żyła i żebym doczekała się wnuków.

Pani jest... romantyczna, refleksyjna i pragmatyczna. Czy coś pominąłem?
Ja jestem refleksyjna? Może inaczej... Nie, dobra, niech tak będzie. Przychodzi taki moment w życiu, że człowiek przestaje rozglądać się na boki i byle do przodu, a zaczyna używać mózgu. Mój teść powiedział coś mądrego: świat jest piękny, bo każdy jest zupełnie inny.

Więcej artykułów już dziś w miesięczniku "Miasta Kobiet", który znajdziesz w Expressie Bydgoskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jej portret: Ja tu mam plany - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska