Wykorzystali sprawę unijnej dyrektywy o prawach autorskich, w której głosowali tak, jak o to zabiegały globalne koncerny internetowe, a teraz wyciskają z tego polityczny profit, próbując załapać kilka procentów wśród najmłodszych wyborców, dla których internet to składnik równie niezbędny do życia jak tlen. I może trochę załapią, bo hasła o „wolności wypowiedzi” brzmią pięknie, a nie wszyscy zastanowią się nad wiarygodnością tych, którzy je powtarzają.
Wróćmy do cenzury. W sobotniej dyskusji w Polskim Radiu 24 europoseł PiS, prof. Karol Karski o dyrektywie mówił tak: „bezprecedensowa decyzja, ograniczająca wolność internetu, wprowadzająca cenzurę prewencyjną”.
Pojechał. Cenzurę prewencyjną? Prof. Karski jest specjalistą od prawa międzynarodowego i powinien co nieco pamiętać z historii prawa. Cenzura prewencyjna obowiązywała w PRL, wprowadzona najpierw rozporządzeniami, od 1981 r. mocą ustawy, będącej zresztą efektem Porozumień Sierpniowych. W uproszczenie polega na tym, że wszystkie treści, zanim zostaną gdziekolwiek opublikowane, muszą uzyskać akceptację urzędu cenzorskiego. W PRL był nim Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Bez akceptacji nie można było nic publikować. Wmawianie, że cenzurą jest prowadzony dyrektywą mechanizm filtrowania treści do wyłapywania tego, co narusza prawa autorskie, jest nierzetelne, bo nie o treści tu chodzi, ale o prawa do dysponowania nimi. Ale nawet jeśli trzymać się tej absurdalnej, wprowadzającej ludzi w błąd analogii, to filtrowanie powinno się raczej porównać do cenzury represyjnej, jaką mieliśmy przed wojną, w której najpierw się publikuje, a dopiero potem pociąga do odpowiedzialności tego, kto publikuje - jeśli treść zakwestionowana zostanie przez organ kontrolny. Nie wiem, czy prof. Karski, opowiadając o cenzurze prewencyjnej, używa pojęcia, którego nie rozumie, czy może rozumie, ale uważa, że wygadywać można wszystko, a ciemny lud to kupi, a może się przejęzyczył? Jakie to ma zresztą znaczenie. Ważne, żeby przekaz poszedł w eter.
A swoją drogą, straszenie internautów cenzurą i filtrowaniem o tyle jest zabawne, że obie te praktyki są dziś w sieci zjawiskiem absolutnie powszechnym. Nie są? To niech ktoś spróbuje wrzucić na „fesja” zdjęcie jakiejś roznegliżowanej pani lub zawiesić w całości na YouTube swój ulubiony film z którejś z hollywoodzkich wytwórni albo opublikować na jakimś ostro lewicowym lub prawicowym portalu ostrą polemikę z promowanymi tam poglądami. Materiał szybko spadnie albo w ogóle nie wejdzie. I żaden obrońca wolności z ekipy kolegów posła Karskiego - nic z tym nie zrobi.
Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?