Kucharki napiszą do ministerstwa

[break]
Żywieniowa gehenna trwa w oświacie od 1 września, czyli od momentu wejścia w życie słynnego już rozporządzenia o bezpieczeństwie żywności i żywienia w szkołach i przedszkolach. I choć autorem nowych przepisów jest Ministerstwo Zdrowia, to właśnie resort edukacji zdecydował się przyjąć na siebie spodziewaną falę krytyki. Uwagi dyrektorzy placówek oświatowych przekazywać mają za pośrednictwem kuratoriów.

Handel się zwija

Pierwsze ofiary zmian to drobni przedsiębiorcy, którzy prowadzili sklepiki w toruńskich szkołach.

Przerażeni rygorami i perspektywą niskich dochodów, które nie wystarczą nawet na składki ZUS-owskie, zrezygnowali. Tak stało się m.in. w Szkole Podstawowej nr 7 przy ulicy Bema, w Szkole Podstawowej nr 6 przy Łąkowej oraz w V Liceum Ogólnokształcącym na Bydgoskim Przedmieściu. W tej ostatniej szkole wciąż szukają chętnego do prowadzenia sklepiku bądź firmy, która wstawi automaty ze zdrowymi przekąskami i napojami.

PRZECZYTAJ:Pójść po rozum do głowy

Małgorzata Weiss, z którą rozmawialiśmy na początku września, czwarty rok prowadzi sklepik przy „dziesiątce” na Bażyńskich. Wciąż ma wątpliwości, czy nadal ma to sens.

- W hurtowniach brakuje towaru, którym mogę handlować. Jogurty są za słodkie, pieczywo chrupie ma za dużo soli. A za wszystko grożą kary, nawet do pięciu tysięcy złotych - mówi „Nowościom”.

Szkolni sklepikarze najwięcej żalu do państwa mają o brak okresu przejściowego, który dałby im czas na dostosowanie się do zmian. Rozporządzenie podpisano 28 sierpnia, a w życie weszło 1 września. Pretensje wydają się być uzasadnione.

Dusić, nie smażyć

Różowo nie jest też w szkolnych kuchniach, którym zakazano używania cukru (zamiast niego dopuszczalny jest naturalny miód) oraz soli kamiennej (rekomendowana jest znacznie droższa sól morska). Na niedoprawione potrawy uczniowie kręcą nosami i przynoszą do stołówki własną sól. Podobno są i tacy, którzy rozkręcają czarny rynek śmieciowego jedzenia - można u nich kupić chipsy albo puszkę coli.

Problem stołówek nie dotyczy jednak samego smaku potraw. Chodzi też o sposoby ich przygotowywania. Resort zdrowia nakazuje ograniczyć smażenie na rzecz duszenia i gotowania na parze. Zupy idealne będą w postaci kremu. Raz w tygodniu obligatoryjnie musi być ryba.

- Brakuje nam do tego profesjonalnego sprzętu, choćby blenderów czy garnków - zauważa Grzegorz Bortnowski, dyrektor Zespołu Szkół nr 8 na Rubinkowie.

Szefowie placówek oświatowych są zmuszeni do wysyłania swoich intendentek i kucharek na specjalne szkolenia. Wszystko po to, aby nie uchybić rygorystycznym zapisom.

- Wierzę, że nie wylejemy dziecka z kąpielą. Na razie uczniom ciężko się przyzwyczaić do nowego menu. Kiedy w stołówce rozdajemy jogurty, oczywiście naturalne, to nasze maluchy mówią „prosę pani, tylko nie ten kwaśny” - mówi Anna Karaś, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 6.

Szkolne i przedszkolne stołówki nie mogą zaserwować dzieciom zwykłej kajzerki, salami, serka topionego czy parówkowej. Nawet pełnoletni uczniowie w swoim ogólniaku czy technikum nie mają szans na naturalną kawę (tylko zbożową!) czy drożdżówkę.

Wprowadzone zmiany - zdaniem wielu dyrektorów szkół - wkrótce spowodują wzrost cen posiłków w placówkach oświatowych.