Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Latem życie przenosiło się do tzw. etablissements

Kamil Pik
Kamil Pik
Fot. ze zbiorów Jolanty Wróblewskiej
O realiach międzywojennej Bydgoszczy rozmawiamy z Ewą Rynką, autorką książki „Zwyczaje towarzyskie polskich mieszkańców Bydgoszczy w II Rzeczypospolitej”.

Skąd pomysł na tę książkę?
Tego tematu nikt jeszcze w Bydgoszczy nie opracował w tak obszerny sposób. Będąc na studiach, pisałam pracę magisterską o zwyczajach towarzyskich polskich bydgoszczan w latach 30. XX w. Podczas obrony jej recenzent prof. Albert Kotowski powiedział, że dobrze byłoby, gdyby ta praca nie zniknęła w archiwum, ale została opublikowana. Do tego pomysłu zachęcała mnie też dr Agnieszka Wysocka (później została redaktorem naukowym wydania). Uznałam, że kiedy uzupełnię moją pracę o lata 20., może powstać ciekawa książka.

Studia były realizacją ambicji rozwoju czy pasji? Bo przecież rozpoczęła je Pani już jako dojrzała kobieta i wieloletni pracownik zupełnie innej branży.
Było to bardzo spontaniczne. Wcześniej coś zawsze stawało mi na przeszkodzie, aby ukończyć studia. Któregoś dnia mój nieżyjący już dzisiaj tata poprosił, abym kupiła mu „Express Bydgoski”. Prośbę spełniłam. Przeglądając gazetę, zobaczyłam reklamę UKW, promującą bezpłatne studia dla pracujących w wieku 40+. Byłam trochę wypalona zawodowo, pracując przez lata w branży kolejowej. Podjęłam decyzję, której dzisiaj nie żałuję. Studia pozwoliły mi spojrzeć na wszystko inaczej, nabrać dystansu do otaczającej rzeczywistości. Skończyłam dwa kierunki, jeden po drugim.

Czyli na rozwój i na realizację własnych ambicji nigdy nie jest za późno.
Nigdy. Namawiam wszystkich. Jeśli tylko mają ochotę zmienić coś w swoim życiu, nie ma wyzwań zbyt trudnych. Czasami tylko nam się wydaje, że coś jest poza naszym zasięgiem. Jeśli tylko chcemy, możemy osiągnąć bardzo wiele bez względu na wiek.

Czy zbierając materiał na magisterkę, a później na książkę, trafiła Pani na bydgoszczanki, które w czasach II RP podobnie jak Pani potrafiły zmienić swoje życie i realizować własne ambicje?
Przeglądając prasę z tamtych czasów, nie zauważyłam, aby gazety jakoś specjalnie pisały o ambitnych kobietach, o emancypacji. Jednak można było zaobserwować dużą aktywność ówczesnych pań, szczególnie z bogatszych domów, w zakresie działalności społecznej, charytatywnej. Kobiety z niższych sfer coraz częściej natomiast decydowały się na pracę: jako robotnice, nauczycielki, sprzedawczynie w sklepach, a z czasem jako lekarki, bibliotekarki, artystki. Myślę, że o status takiej ówczesnej bydgoskiej kobiety sukcesu, ale równocześnie swoistej celebrytki, mogłaby ubiegać się np. pani Wincentyna Teskowa, żona Jana Teski, właściciela „Dziennika Bydgoskiego”, a od pewnego momentu posiadaczka pakietu większościowego akcji w tej gazecie. Ciekawą postacią była też Wanda Rolbieska, która prowadziła pierwsze żeńskie miejskie gimnazjum w Bydgoszczy. Jeśli chodzi o pozycję kobiet w tamtym czasie, warto zapoznać się na przykład z opracowaniem dr Agnieszki Wysockiej, które powstało przy okazji wystawy zorganizowanej we wrześniu 2018 r. pod patronatem Kujawsko-Pomorskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy pod tytułem „One budowały Niepodległą. (Nie)zwykłe kobiety z terenu dzisiejszego województwa kujawsko-pomorskiego”. To właśnie Pani Agnieszka zauważyła, że tak mało w prasie pisano o bydgoszczankach, które stawały się w II Rzeczypospolitej coraz bardziej aktywne w przestrzeni publicznej.

Międzywojenna Bydgoszcz była miastem wielokulturowym. Żyły tu obok siebie różne narodowości. Przeglądając podczas pracy nad książką gazety z tamtych czasów, dostrzegła Pani jak wyglądały ich relacje towarzyskie?
Te proporcje narodowościowe z biegiem lat ulegały zmianom. Widać było jednak wyraźne różnice. Jeśli chodzi o życie towarzyskie, to podczas zabaw i rozrywek bydgoszczanie raczej bawili się w gronie swojej narodowości. Na zabawach Polacy bawili się z Polakami, Niemcy z Niemcami, Żydzi z Żydami czy Rosjanie z Rosjanami. Każda z grup narodowych miała swoje obyczaje. Muszę nadmienić, że w swojej analizie skupiłam się na zwyczajach Polaków, głównie dlatego, że nie znam języka niemieckiego, nie mogłam tym samym korzystać z gazet wydawanych wówczas w języku niemieckim. Polacy często organizowali swoje imprezy w lokalach należących do Niemców, co skutkowało później komentarzami na łamach miejskiej prasy, np.: „Dlaczego u Niemca?, Pewnie dlatego ta impreza była tak nieudana”. Trudno było mi czytać w gazetach z tamtego okresu artykuły pokazujące, jakie było nastawienie Polaków wobec Żydów. Można powiedzieć, że miała miejsce nagonka na tę mniejszość narodową. Publikowano m.in. apele o nie dokonywanie zakupów w ich sklepach, umieszczano też czasami zdjęcia osób, które nie stosowały się do tych apeli. Dzisiaj chyba jesteśmy bardziej tolerancyjni. Mam przynajmniej taką nadzieję.

Ciemnych stron tamtych czasów było więcej. Niestety bardzo istotną częścią obrazu życia w Bydgoszczy okresu II RP była też bieda.
To prawda. Bieda stanowiła bardzo poważny problem społeczny. W prasie można było przeczytać na przykład o kobietach, które zbierały obierki od ziemniaków pod restauracjami, aby móc z nich później ugotować zupę. W Bydgoszczy były wówczas miejsca, które cieszyły się szczególnie złą sławą. Na początku lat 20. taką renomę zyskała tzw. Abisynia, czyli baraki w rejonie ul. Dwernickiego, dawniej będące pruskim lazaretem i obozem jenieckim. Po odzyskaniu niepodległości władze miejskie postanowiły przeznaczyć je dla ludzi, którzy emigrowali do Bydgoszczy, ale nie mieli dachu nad głową. Z czasem eksmitowano tam również m.in. dłużników czynszowych czy inne osoby dotknięte biedą. Na początku lat 30. dla bezdomnych oddano do użytku również baraki przy ul. Jagiellońskiej 42. Kryzys gospodarczy dodatkowo utrudniał władzom miejskim i państwowym sprostanie wyzwaniu biedy. W 1921 r. w Bydgoszczy uruchomiono np. Kuchnię Ludową, która codziennie, oprócz niedziel, wydawała posiłki dla najuboższych rodzin i dla bezrobotnych. Organizacja pomocy dla biednych to wówczas także zasługa bydgoszczan, zaangażowanych w pomoc charytatywną. Szczególną rolę odgrywały tutaj kobiety z wyższych sfer. W ramach licznych akcji charytatywnych najubożsi mogli otrzymać odzież, żywność czy nawet węgiel na opał.

Ale tamto życie miało też przyjemniejsze strony. Były grupy, które zarabiały i powodziło im się całkiem nieźle.
Tak. Na początku lat 20. XX w. najbardziej majętni byli bydgoscy Niemcy. Należy jednak zauważyć, że o ile w latach 1919/1920 odsetek ludności niemieckiej wynosił 80 proc. wszystkich mieszkańców, to w 1925 r. już tylko 8 proc. W roku 1931 największą grupę narodową stanowili Polacy, nadal około 8 proc. Niemcy, około 1,5 proc. Żydzi, a pozostałe 0,3 proc. Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, Litwini i Czesi. To Polacy przejmowali w głównej mierze interesy po ubywającej ludności niemieckiej i powoli stawali się grupą dość zamożną, choć nie należało bagatelizować mało licznej, lecz nadal silnej ekonomicznie ludności niemieckiej.

Przejrzała Pani olbrzymie ilości międzywojennych gazet. Da się na tej podstawie powiedzieć, jak bawili się, jak spędzali wolny czas Bydgoszczanie?
Zależało to od osobistych upodobań, ilości wolnego czasu, ale głównie od możliwości finansowych mieszkańców miasta. Najbogatsi, elity mogły bawić się nawet codziennie. Lekarze, adwokaci czy architekci, czyli osoby wykonujące wolne zawody miały tego czasu nieco mniej, ale stać je było na częstą i dobrą zabawę. Robotnikom zaś na zabawę zostawały tylko niedziele i święta. W dwudziestoleciu międzywojennym wieczór spędzony w domu uchodził za stracony, bydgoszczanie korzystali więc z uroków miasta i okolic. Biedniejsi bawili się w lokalach na potańcówkach czy wieczorkach familijnych związanych z tzw. świniobiciem, które odbywało się z reguły w czwartki. O funkcjonowaniu bardziej podrzędnych lokali prasa pisała głównie w rubrykach policyjnych. Donoszono w nich o rozbojach. Często z imienia i nazwiska wymieniano niejednokrotnie dobrze sytuowanych bydgoszczan, którzy podczas zabawy w knajpie wdawali się w burdy. Wśród uboższych mieszkańców miasta ulubioną formą spędzania wolnego czasu były pikniki na świeżym powietrzu, np. na plantach nad Kanałem Bydgoskim. Pobliskie lasy, np. Gdański czy w Rynkowie, latem były celem masowych wycieczek. Elity zaś uwielbiały bawić się na niezliczonych balach i dancingach w eleganckich lokalach, ale także na festynach ludowych. Okazji do zabawy w II Rzeczypospolitej w Bydgoszczy było naprawdę sporo. Szczególnie że oprócz białego karnawału organizowanego zimą, w latach międzywojennych obchodzono też tzw. zielony karnawał, który trwał od Zielonych Świątek aż do adwentu.

Do dzisiaj przetrwały jakieś miejsca, w których bawią się bydgoszczanie?
Rzadko zdarza się, żeby jakieś miejsce przetrwało tyle dekad. Ale udało się to w przypadku chociażby hotelu „Pod Orłem”. Już w latach 20. i 30. możliwość wzięcia udziału w balu karnawałowym w tym miejscu była czymś niezwykle pożądanym i trudno dostępnym. A przecież współcześnie nadal organizowane są tam bale. Do lubianych i popularnych miejsc zabawy należała wówczas np. Resursa Kupiecka przy ul. Jagiellońskiej 25, „Strzelnica” przy ul. Toruńskiej 30 (dzisiejszy kinoteatr „Adria”) czy mieszcząca się w budynku przy ul. Jagiellońskiej 2 restauracja „Wielkopolanka” (znana bydgoszczanom przez lata jako „Savoy”). Restauracji chętnie odwiedzanych przez mieszkańców można by wymienić znacznie więcej, np. lokal Alberta Twardowskiego przy ul. Długiej 12 (obecnie Długiej 56), Józefa Behrendta przy ul. Dworcowej 6, „Pod Pałaszem” przy Jagiellońskiej 36 (obecnie 48). Latem życie towarzyskie bydgoszczan z lokali zamkniętych przenosiło się do ogródków zwanych wówczas etablissements. Odbywały się w nich liczne koncerty, wieczorki taneczne, przedstawienia teatralne. Wiele cenionych lokali mieściło się wzdłuż Kanału Bydgoskiego. Wśród nich był wyjątkowy ogród-park Natanaela Patzera przy ul. Świętej Trójcy 8-9 (obecnie 31-33). Nad kanałem warto było zajrzeć też np. do Emila Kleinerta przy IV śluzie (ul. Wrocławska 7), Promenady przy ul. Wrocławskiej 3 czy do lokalu zwanego „Śluza Kwiatowa” przy ul. Nakielskiej. A jeśli bydgoszczanie szukali nieco bardziej odważnej rozrywki, to udawali się do kabaretu. Tam można było skorzystać z większej swobody obyczajowej. Na scenach tych lokali można było posłuchać opowieści pełnych ciętych satyrycznych komentarzy na temat polityków, wydarzeń czy nawet mieszkańców miasta, a także obejrzeć odważne występy tancerek. O funkcjonujących w Bydgoszczy kabaretach zwykło się wówczas mówić, że panowie nie powinni chodzić tam sami, no chyba, że w towarzystwie żon.

Zanim bydgoszczanie wyszli do restauracji czy na piknik, zapewne chcieli kupić coś modnego.
Każda epoka ma swój kanon modowy. W przedwojennej Bydgoszczy mieliśmy sklepy, w których w ubrania zaopatrywali się mieszkańcy bez względu na narodowość. Dużym uznaniem cieszyły się np. pokazy mody w domu towarowym BeDeTe, znajdującym się u zbiegu ulic Dworcowej i Gdańskiej, znanym po II wojnie światowej jako „Jedynak”. BeDeTe był w II Rzeczypospolitej największym domem towarowym w grodzie nad Brdą. Właściciele domów towarowych organizowali dobrze nam znane i dzisiaj wyprzedaże. Obniżki były naprawdę duże i wówczas z oferty Domów Towarowych mogli skorzystać również biedniejsi mieszkańcy. Główne wyprzedaże odbywały się w dniach od pierwszego do piętnastego lutego. W ramach tzw. Białych Tygodni można było nabyć m.in. rzeczy wykonane z białego płótna, jak serwety, pościele. Przy okazji przeceniano również modną odzież, którą można było okazyjnie kupić np. w bardzo popularnym domu towarowym panów Siuchnińskiego i Stobieckiego przy Starym Rynku. Chociaż, co warto podkreślić, kupno gotowej odzieży nie było podstawą mody ówczesnej elity. Wyznacznikiem statusu było raczej ubieranie się u krawca. Stroje były szyte na zamówienie. Wyjątkiem oczywiście były gotowe ubrania od najlepszych projektantów polskich, jak warszawski dom mody Herse, a także projektantów z Berlina, Paryża lub Wiednia. Marzy mi się, aby do życia przywrócony został budynek po BeDeTe. To wspaniały gmach z wyjątkową historią, który nie zasługuje na to, aby stał niemal pusty, jak to ma miejsce obecnie.

Ewa Rynka
ur. w 1967 r. w Bydgoszczy. Absolwentka regionalistyki oraz zarządzania dziedzictwem kulturowym i ochrony zabytków na UKW w Bydgoszczy. Wieloletnia pracowniczka branży kolejowej, która nie boi się realizować własnych ambicji i pasji. Jej największym zainteresowaniem jest międzywojenna historia Bydgoszczy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Latem życie przenosiło się do tzw. etablissements - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska