Bardziej zapobiegliwi już kupują znicze i lampiony na Święto Zmarłych. Ku ich zdziwieniu, zapłacą nieco więcej niż przed rokiem.
<!** Image 2 align=right alt="Image 34713" sub="Romuald Mikołajczyk pracuje w toruńskiej firmie Ogarek. W tym zakładzie wytwarza się ponad sto wzorów zniczy.">Podwyżka nie ma jednak nic wspólnego z rozpoczynającym się sezonem na te ozdoby, ale... z wojną w Iraku.
– Parafina, ten produkt ropopochodny, w ostatnich miesiącach podrożała prawie o sto procent – wylicza Wojciech Lewandowski, właściciel hurtowni w Małej Nieszawce. Co prawda sam nie produkuje zniczy, a sprzedaje potrzebne do ich wytwarzania elementy, ale ma dobre rozeznanie tego specyficznego rynku. – Chociaż ostatnio ropa staniała, to parafina wciąż jest w cenie – dodaje.
U prywatnego nieco taniej
– Chcąc obniżyć koszty, nie kupuję parafiny z gdańskiej rafinerii, ale od prywatnego dystrybutora, który te ropopochodne odpady sprowadza z Rosji – przyznaje Józef Filarski, prowadzący w Toruniu firmę Ogarek. – Przed rokiem kilogram parafiny kosztował ok. 1,70 złotego, teraz w granicach 3 złotych.
Produkcja u niego przypomina manufakturę. W kotle rozgrzewa się parafinę, a potem ręcznie, za pomocą dzbanka nalewa do zniczy, lampionów najróżniejszych kształtów i wielkości. W tym niewielkim zakładzie wytwarzają ponad sto wzorów światełek pamięci. W podobny sposób, w samym Toruniu, w kilku rodzinnych firmach, zatrudniających od 3 do 10 pracowników, produkuje się te cmentarne ozdoby na masową skalę. Zresztą nie tylko cmentarne, bo także świeczki zwykłe i ozdobne. Zależnie od pory roku w kształcie wielkanocnych jajek czy gwiazdkowych mikołajków. Do rangi zniczowego zagłębia w naszej okolicy urasta Inowrocław, a w kraju zakłady na południu Polski. Niektóre z nich zatrudniają nawet 200 osób.
– Konkurencja jest ogromna i coraz trudniej wyjść na swoje. O jakichś wielkich inwestycjach nie ma mowy – przyznaje właściciel Ogarka.
Jeszcze siedem, osiem lat temu, już o trzeciej w nocy ustawiała się przed jego zakładem kolejka kupców, a towar musiał sprawiedliwie rozdzielać. Dzisiaj znicze rozwozi swoimi samochodami i prosi, żeby wzięli. Dużą część sprzedaje poprzez Ruch i Pocztę Polską.
Znicze z bulionówek
– W Krakowie kupowałem szklanki, a pod Warszawą bulionówki do zupy, a nawet wazy. Zalewało się je parafiną i robiło znicze – wspomina dobre czasy, kiedy nawet na te nagrobne lampki trzeba było polować.
<!** reklama left>Teraz, poza modą, ludzie kierują się przede wszystkim ceną.
– Są znicze zalane wysoko parafiną, tańsze od moich, ale palą się trzy razy krócej. W pogoni za obniżką cen, za pomocą specjalnych urządzeń, napowietrza się parafinę, by spieniła się niczym mleko do cappuccino. Rośnie masa, za to czas palenia jest krótszy – wyjaśnia Józef Filarski.
Konkurencją dla drobnych producentów są nie tylko duże zakłady, ale także emeryci, złote rączki. W garażach, w altankach sami produkują znicze. W nocy zalewają, w dzień sprzedają, najczęściej pod samymi cmentarzami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?