Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódką do pracy

Tomasz Skory
Tomasz Czachorowski
- Kto sprawdził się na morzu, sprawdzi się też w biznesie - mówi Józef Sarnecki, właściciel przedsiębiorstwa Uni-Tech, założyciel bydgoskiej loży Business Centre Club, kapitan jachtowy i wicekomandor Bydgoskiego Klubu Żeglarskiego.

Wszystko, co dziś posiada, zawdzięcza ciężkiej pracy i żyłce do interesów. Zaczynał w „Zachemie” przy produkcji trotylu i skraplaniu chloru. Następnie związał się z branżą kotlarską. Tragiczny wypadek pracowników Spółdzielni Kotlarskiej w Złotowie spowodował, że potrzebny był ktoś, kto wzmocni i pokieruje pozostałą załogą. Józef Sarnecki zgłosił się na ochotnika, wprowadził wśród kotlarzy nową dyscyplinę i szybko stał się nieformalnym szefem grupy. Z czasem kilkuosobowa załoga rozrosła się do osiemdziesięciu pracowników, a zakres ich działalności rozszerzył się na całą Polskę.

Od czyszczenia do produkcji

- Od 1975 do 1990 roku byliśmy cały czas w delegacjach - wspomina Józef Sarnecki. W tym czasie jego załoga przeszła znaczne zmiany. - Bardzo rozwinęliśmy się technicznie. Na początku lat osiemdziesiątych nasza działalność zaczęła się przekształcać z czyszczenia kotłów w ich remonty, później doszły do tego remonty rurociągów i elektrofiltrów, a w końcu też ich produkcja. Przyjmowaliśmy fachowców, którzy odchodzili z innych, często upadających, przedsiębiorstw. Dzięki temu wyspecjalizowaliśmy się też w remontach turbin. Ludzie z wyższym wykształceniem garnęli się do nas do pracy fizycznej, bo takie mieliśmy zarobki. I wielu z nich pracuje ze mną do dzisiaj.

W 1990 roku powstał Uni-Tech. Biuro firmy mieściło się w pomieszczeniu po byłej pralni, na siedmiu metrach kwadratowych. Wspominając to dziś szef Uni-Techu śmieje się, że jak wchodziła do niego księgowa, to prawnik musiał wychodzić na zewnątrz, tak było ciasno. Z tego powodu w 1991 roku kupił obiekt przy ul. Równej 4 w Bydgoszczy, gdzie powstała nowa dyrekcja i gdzie do dziś znajduje się zaplecze techniczne.

Loża po bydgosku

W tym samym roku Uni-Tech został członkiem Business Centre Club, a niedługo później właściciel firmy założył Bydgoską Lożę BCC, skupiającą lokalnych przedsiębiorców. Był to też okres biznesowych eksperymentów. Uni-Tech zaczął prowadzić działalność parkingową, otwierać sklepy spożywcze, kawiarnie, a nawet zakład krawiecki, ale nie zawsze były to intratne inwestycje.

- Nazwaliśmy nasze sklepy „U Józefa” i nawet media chwaliły ten pomysł, bo w końcu pojawiła się sieć z polską nazwą. Z upływem czasu zrezygnowałem jednak z tej działalności i postanowiłem, że od tej pory będę się specjalizował tylko na branżach, na których się znam - przyznaje szef Uni-Techu.

W 1996 roku z firmy wyodrębnia się spółka Uni-Tech SA, która zajęła się remontami i modernizacjami dla energetyki i przemysłu. Firma - matka zaś skupiła się na wynajmie hal produkcyjnych, magazynów i powierzchni biurowych oraz recyklingu i utylizacji pojazdów.

Diamenty do kolekcji

Podział ten zaowocował pasmem sukcesów, które rozpoczęło przyznanie firmie Złotej Statuetki Lidera Polskiego Biznesu przez kapitułę BCC . Laureaci, którzy w kolejnych latach osiągają kolejne sukcesy, mogą otrzymać jeszcze Diamenty do tej statuetki, a w gabinecie Józefa Sarneckiego wisi ich dziś już pięć. Certyfikatów, dyplomów i medali jest w firmie cała gablota, jednak to nie one najbardziej przykuwają tam wzrok. Ozdobą biura jest okazały model żaglowca. Właściciel Uni-Techu jest bowiem żeglarzem z krwi i kości.

- Biznes był zawsze na pierwszym miejscu. Zainteresowanie żeglarstwem pojawiło się dużo później. I, jak to z wieloma rzeczami bywa, zadecydował o nim ciąg wydarzeń i zbiegów okoliczności - tłumaczy.

Szwedzki milioner

Pierwszy raz z żeglarstwem zetknął się w 1979 roku w Szwecji, gdzie pojechał na urlop... zbierać truskawki. Wyjazdy na saksy były wówczas sposobem na podreperowanie domowego budżetu. Z czasem podłapał pracę w firmie szkutniczej, gdzie z grupą Szwedów pracował przy produkcji jachtów. Nie była to łatwa praca, ale Józef Sarnecki nie należał do osób, które szybko się poddają.

- Szwed nie pytał, czy umiem czy nie umiem, tylko kazał robić. I robiliśmy więc jeden kadłub dziennie. Harowałem po 16, a czasem 18 godzin na dobę, sam sobie gotowałem i jednocześnie uczyłem się szwedzkiego. To łatwy język, więc dość szybko go opanowałem, a Szwedzi mnie polubili i zaczęli zapraszać w weekendy nad jezioro Wener, gdzie mieli swoje łodzie. Nie bardzo lubiłem tam jeździć, bo jak pracowałem po tyle godzin, to chciałem się wyspać kiedyś! - śmieje się szef Uni-Techu. Zaciskał jednak zęby i spędzał weekendy na wodzie. Tak przypadł do gustu pracodawcom, że zaproponowali mu, by został w Szwecji na stałe. - Mówili, że zostanę u nich milionerem, ale zostawiłem w Polsce żonę i dziecko, więc stwierdziłem, że muszę do nich wrócić. Szwed płakał, ale rozumiał.

Fajna łódka...

Bakcyl wodniaka przez lata pozostawał w uśpieniu, a życie zawodowe nabierało tempa. Praca z kotlarzami, działalność spółdzielcza, rozwój spółki i w końcu czas na własną firmę. Zawsze było coś do zrobienia, ale w końcu żeglarska przeszłość postanowiła o sobie przypomnieć.

- W 1989 roku znajomy prawnik zaprosił mnie nad jezioro i gdy zobaczyłem, jaką ma fajną łódkę, to mnie od razu wzięło! - wspomina. - Bardzo szybko kupiłem sobie własną łódź. Był to nieduży jacht typu Venus, który nazwaliśmy „Sarna”. W tym samym roku powstał Bydgoski Klub Żeglarski, którego jestem współzałożycielem, a obecnie i wicekomandorem.

Józef Sarnecki porobił w tym czasie kursy żeglarskie i dziś jest już kapitanem jachtowym i motorowodnym. Szlifów żeglarskich nabierał na „Gedanii”, „Pogorii” i „Zawiszy”. Z upływem czasu biznesmen zaczął rozglądać się też za większą łodzią i tu przydały się umiejętności sprzed lat. Zgodnie bowiem z jego koncepcją i wskazówkami powstała „Apasjonata”, prawie ośmiometrowy jacht model Tango Family.

Marzenia o przystani

Jacht został zwodowany na Zalewie Koronowskim, gdzie większość weekendów biznesmen spędza z rodziną i przyjaciółmi. Poza sezonem cumuje w przystani na Przemysłowej. Lokalizacja Uni-Techu nie jest bowiem przypadkowa. Znajdował się tu niegdyś port drzewny, wykorzystywany dawniej do spławiania drewna. Przedsiębiorca kupując tereny pod siedzibę firmy myślał już o tym, że wybuduje tu przystań z prawdziwego zdarzenia. Podstawowa infrastruktura już jest, ale plany są znacznie większe. Docelowo w porcie ma być miejsce dla ponad stu jednostek pływających.

- Mamy miejską marinę na Wyspie Młyńskiej i jest to piękne miejsce, ale nie spełnia ona wszystkich wymagań wodniaków. Nie można tam zatankować, ani przechowywać łódek poza sezonem. Co więcej, jest to też miejsce dostępne dla wszystkich, a właściciele łodzi niekoniecznie chcą je zostawiać na widoku. Tutaj będą mieli zapewnioną prywatność i bezpieczeństwo. Będzie hala remontowa, punkt do tankowania, parking i tawerna. Wszystko, co powinno się znaleźć w marinie. Tereny są, teraz trzeba je tylko zapełnić.

O tym, co jest potrzebne, by ściągnąć żeglarzy z kraju i zagranicy, wie najlepiej, bo każdego roku uczestniczy w rejsach organizowanych ze znajomymi żeglarzami. W minionym sezonie wraz z kolegami przepłynął z Sardynii na Korsykę. Do tej pory kursował też po wodach wokół Grecji, Chorwacji, Sycylii i Wysp Kanaryjskich. Pływa różnymi jednostkami, ale najbliższa jego sercu jest „Józefówka”, bo tak ochrzczono jedenastometrową holenderską łódź z mahoniu, którą udało mu się nabyć szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Łódź została wyremontowana pod jego bacznym okiem i obecnie budzi podziw zarówno z wody, jak i lądu.

Na wodzie nie ma korków

- Od kwietnia do listopada pływam nią do pracy. Mieszkam na Szwederowie, więc cumuję ją koło barek przy spichrzach w Śródmieściu. Do portu na Przemysłowej mam stamtąd osiem kilometrów i żadnych korków po drodze. W tym roku pływając tylko z domu do pracy i z powrotem zrobiłem nią 1500 km! - wylicza biznesmen.

Pomiędzy pracą a pasją Józef Sarnecki znajduje wspólny mianownik nie tylko ze względu na sposób, w jaki dociera do firmy. - Żeglarstwo jest dla ludzi twardych i zdyscyplinowanych. Człowiek musi podejmować decyzje, jest odpowiedzialny za siebie i innych, niejednokrotnie musi stawiać też czoła niebezpieczeństwom. Podobne wyzwania stają przed właścicielami firm. Dlatego, jak ktoś się sprawdzi na morzu, na pewno sprawdzi się też w biznesie.

I z tego powodu Józef Sarnecki jest spokojny o losy swojej firmy. Myślami jest już na emeryturze, więc powoli przekazuje ją synowi. To również zapalony żeglarz.

emisja bez ograniczeń wiekowychnarkotyki
Wideo

Strefa Biznesu: Czterodniowy tydzień pracy w tej kadencji Sejmu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Łódką do pracy - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska