Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między nami, patriotami

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Najgorzej zwykle mają, wbrew pozorom, ci pośrodku. Tacy biedaczkowie w wiecznym rozkroku.

Najgorzej zwykle mają, wbrew pozorom, ci pośrodku. Tacy biedaczkowie w wiecznym rozkroku, co to cichaczem płyną sobie z prądem i zawsze poglądy mają aktualne należycie. Bo i Panu Bogu świeczkę, i diabełkowi ogarek... Problem w tym, że od czasu do czasu ktoś mówi sprawdzam i trzeba zrezygnować z siedzenia okrakiem, co bolesne bywa wyjątkowo. Szczególnie w sytuacjach, że tak powiem historycznie ekstremalnych.

„Gra cieni” opowiada o Korei lat 20-tych XX wieku, a to na pewno były realia ekstremalne, zbliżone zresztą do tych, jakie w tym nieszczęsnym XX wieku przydarzały się również nam. Koreę opanowali wówczas Japończycy, działał ruch oporu, ale nadzieje na niepodległość były właściwie żadne. Mieliśmy więc garsteczkę patriotów walczących z okupantem, gromadkę kolaborantów, którzy - też w imię patriotyzmu, a jakże - budowali razem z Japończykami dobrobyt, no i mieliśmy ludzi, jak główny bohater, którzy próbowali grać na dwie strony. Tyle, że zawsze w takiej sytuacji każda strona chce w końcu mieć wyłączność.

„Gra cieni” niby zmajstrowana została bardzo po amerykańsku, ale ogląda się ją niezbyt łatwo - całość przefiltrowano bowiem przez azjatyckie kino. Sama intryga jest więc czytelna, realizacja wizualna bez zarzutu, za to azjatycki styl gry wciąż sprawia - przynajmniej na mnie - wrażenie jakiejś dziwaczej teatralności i sztuczności. Do tego film momentami jest po azjatycku mocno okrutny - bo jak coś paskudnego się tu pokazuje, to nikt nie bawi się w symboliczne przykrywki. Na pewno zaskakująca jest w pewnym momencie zmiana tonacji. Długo oglądamy coś w rodzaju niby szpiegowskiej łamigłówki z intrygami i podwójnymi agentami, do tego w uroczym sztafażu lat 20. Końcówka to jednak dramatyczne kino w wydaniu martyrologicznym, gdzie układankę intryg zastępuje okrucieństwo najeźdźcy i męczeństwo swojaków, a widz przywalony jest cierpieniem. Bo w końcu kto by nie czuł się przywalony, kiedy oprawcy torturują młodą, piękną dziewczynę?

Tak więc oglądamy opowieść o koreańskim ruchu oporu w okupowanym kraju. Wszystko kręci się tu wokół oficera japońskiej policji - Koreańczyka, niegdyś związanego z niepodległościowcami. Jakiemu panu będzie służył? Czy oportunizm zmienia się w końcu w heroizm? Kto wygra walkę o jego duszę? Dylematy, które równie dobrze mogliby mieć nasi bohaterowie czy to w czasach okupacji, czy też komunizmu.

Na koniec trudno nie pomruczeć z zachwytu nad niektórymi scenami. Sekwencja w pociągu, w którym Japończycy szukają poprzebieranych członków ruchu oporu, a ci szukają kapusia we własnych szeregach, jest bardzo zgrabna. Co do pomysłu na zlokalizowanie kapusia to jest on zresztą identyczny, jak w „Przepraszam, czy tu biją...”. Poruszająca jest za to scena rzeźni, jaką Japończycy urządzają konspiratorom, okraszona muzyką Armstronga. Pomysł nie nowy, a wrażenie robi spore.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska