Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między plagiatem a nagonką

Jacek Kiełpiński
Samo podejrzenie zaistnienia plagiatu, czyli kradzieży wartości intelektualnej, budzi uzasadniony niesmak.

<!** Image 2 align=right alt="Image 216098" sub="Prof. Tomasz Justyński: - Słysząc o naciskach, telefonach do rzecznika w mojej sprawie, zrozumiałem, jaka jest skala nagonki
[ fot. Jacek Smarz]">Samo podejrzenie zaistnienia plagiatu, czyli kradzieży wartości intelektualnej, budzi uzasadniony niesmak.

Nic bowiem nie piętnuje autora w takim stopniu, jak przypisanie mu czegoś tak paskudnego. Stąd skrajne emocje, jakie towarzyszą tej sprawie.

- Oskarżenie mnie o plagiat odebrałem nie jak policzek, ale jak oblanie fekaliami - podkreśla profesor UMK Tomasz Justyński. Od półtora roku odpiera atak, którego, jak zapewnia, nigdy w życiu się nie spodziewał.

Wszystko wskazuje na to, że ta niezwykle skomplikowana historia wkracza właśnie w etap przełomowy.

Tomasz Justyński swoją książkę „Prawo do kontaktów z dzieckiem w prawie polskim i obcym” opublikował w kwietniu 2011 roku. Pracował nad nią trzy lata. Monografia, poświęcona drażliwemu problemowi związanemu z rozpadem rodziny, spotkała się z bardzo pozytywnymi ocenami - w czasopismach specjalistycznych pojawiły się trzy pochlebne recenzje.

<!** reklama>

Chcą mojej głowy

Czarne chmury pojawiły się nad tym niewątpliwie pionierskim w Polsce dziełem (przyznają to także zdecydowani adwersarze profesora) w grudniu 2011 roku. To wtedy do toruńskiej uczelni dotarło pismo prof. Wandy Stojanowskiej z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, która zauważyła, że „istnieją znamiona świadczące o prawdopodobieństwie dokonania plagiatu” przez autora tejże monografii. Pracownik kierowanej przez nią katedry, adiunkt ksiądz dr Mirosław Kosek, zestawił fragmenty książki Tomasza Justyńskiego i wydanego w 2001 roku obszernego opracowania badaczki niemieckiej dr Nataschy Schulze. Mirosław Kosek na 15 stronach zestawienia, przeplatanego własnym komentarzem, podał nieco ponad sto przykładów, jego zdaniem, podobnych fragmentów, świadczących o tym, że Tomasz Justyński nie pracował samodzielnie.

W świecie naukowym zawrzało. Siła samego słowa „plagiat” jest bowiem ogromna... Sprawa trafiła do rzecznika dyscyplinarnego UMK.

Przez ponad półtora roku działo się wiele. Pojawiły się polemiki autora monografii i księdza dr. Mirosława Koska w periodyku „Państwo i Prawo”. Tomasz Justyński systematycznie zbijał argumenty reprezentanta grupy, która, jego zdaniem, naciskała we wszelki możliwy sposób, by przyspieszyć procedurę i doprowadzić do przykładnego ukarania go, to znaczy wykluczenia z życia naukowego.

Co ciekawe, rzucone na niego podejrzenie nie przeszkodziło mu wygrać w cuglach wybory na nowego dziekana wydziału. Pojawił się zarazem anonimowy donos, który kolportowano wśród studentów prawa i przesłano do toruńskiej prokuratury. Ta, zważywszy, że profesor Justyński jest powszechnie w Toruniu znany, wyłączyła się i ostatecznie sprawą podejrzenia plagiatu zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Gdańsku.

- Słysząc o naciskach, telefonach do rzecznika w mojej sprawie, zrozumiałem, jaka jest skala nagonki - podkreśla profesor. - Dotarło do mnie, że pewne osoby chcą mojej głowy.

Tomasz Justyński przypomina, że z występującą w jego sprawie prof. Wandą Stojanowską od dawna prowadzi spór naukowy na temat roli tzw. opieki naprzemiennej obojga rodziców, której ona jest zagorzałą przeciwniczką. W osobnych artykułach, a także w książce podejrzewanej o plagiat, kilkanaście razy odnosi się do prac Wandy Stojanowskiej, oceniając jej poglądy krytycznie.

Słowo „nagonka” pojawiło się w liście profesora do biskupa płockiego, którego poprosił o wpłynięcie na podwładnego, księdza Koska, by ten powstrzymał swe, zdaniem profesora Justyńskiego, pozamerytoryczne ataki. Wywołało to skutek wręcz odwrotny. W tygodniku „Angora” ukazał się duży tekst „Obrona przez atak”, który był zapowiedzią programu „Uwaga” w TVN, poświęconemu tej sprawie. Na profesorze Justyńskim nie zostawiono tam suchej nitki. Zarówno prof. Stojanowska, jak i dr Kosek oskarżyli go wprost i dosłownie o plagiat, co otworzyło Justyńskiemu drogę do podjęcia kroków prawnych, które właśnie zlecił pełnomocnikowi.

Czyj to podpis?

Obserwatorzy tej sprawy zauważają, że „Uwaga” przyspieszyła rozwój wypadków - bezpośrednio po emisji rzecznik dyscyplinarny podjął zawieszone wcześniej postępowanie.

- To nie tak - zapewnia Marcin Czyżniewski, rzecznik UMK. - Postępowanie zostało zawieszone, gdy dowiedzieliśmy się, że sprawą zajmuje się prokuratura, a odwieszone, gdy okazało się, że na jej zlecenie 450-stronicowa książka Nataschy Schulze jest tłumaczona na język polski, co przedłuży znacznie śledztwo.

Justyńskiemu rzecznik dyscyplinarny postawił ostatecznie 23 maja zarzut naruszenia dobrych obyczajów w nauce poprzez „oparcie się o ideę, strukturę, źródła i argumentację”, zaczerpnięte z pracy niemieckiej badaczki. Przyspieszenie procedury było naprawdę raptowne, zrobiło się nerwowo.

- Mój klient dostał wezwanie do zapoznania się z aktami sprawy na 24 czerwca - relacjonuje adwokat Ewa Wielińska, reprezentująca prof. Justyńskiego. - Okazało się jednak, że datę rzecznik wpisał niewyraźnie i chodziło o 14 czerwca. Tego dnia nie pojawiliśmy się, więc zamknął sprawę i sporządził wniosek do komisji dyscyplinarnej o ukaranie. Powątpiewał w to, czy na wezwaniu widnieje jego podpis, co odebraliśmy jako sugestię, że mój klient sfałszował podpis rzecznika. To jakiś absurd, co szczegółowo opisałam w skardze do rektora.

Wszystko wskazuje jednak na to, że jedną odręcznie pisaną cyferką i niewyraźnym podpisem rzecznika zajmie się także prokuratura. - To co? Nie dość, że o plagiat, podejrzewa się mnie jeszcze o fałszerstwo? To już przesada - profesor rozkłada ręce.

Co ciekawe, przeciwko Justyńskiemu świadczy dziesięciostronicowa opinia prawna, wydana przez Katedrę Prawa Własności Intelektualnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, której autorzy przyznają, że... w niedostatecznym stopniu znają język niemiecki i prawo rodzinne. To dlatego UMK długo nie chciał jej ujawniać, bo każdemu czytającemu wydaje się zwyczajnie niespójna. Wniosek: „doszło do popełnienia plagiatu” jakby nie wynika z treści. Ale opinia taka jest i wniosek radykalny zawiera.

Gdyby powielił błąd...

Sam Justyński dysponuje opiniami mu przychylnymi. Trzy razy wypowiadał się na temat jego pracy emerytowany naukowiec prof. Mirosław Nesterowicz, ponad 130 stron liczy opinia prof. Wojciecha Kowalskiego z Katowic, który przetłumaczył wszystkie wątpliwe fragmenty i także plagiatu się nie dopatrzył. Problem badali też prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, i znany specjalista od prawa autorskiego, pracownik naukowy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego dr Jan Piszczek, autor kilkudziesięciu publikacji, dotyczących prawa autorskiego. Obaj także znamion plagiatu w pracy Justyńskiego nie widzą.

- Autor, co oczywiste, sięga często do źródeł tych samych co pani Schulze, której praca, co ważne z punktu widzenia prawa autorskiego, w tych fragmentach nie nosi znamion twórczej, a jedynie informacyjnej - tłumaczy Jan Piszczek. - Rozwija też niektóre kwestie według źródła pierwotnego poza Schulze i tam się już do niej nie odnosi. To normalne. Co innego, gdyby powielił błąd autorki niemieckiej, o co go zresztą podejrzewano w jednym przypadku. Okazało się jednak, że błędu nie było - wątpliwość wynikała ze zmiany prawa w Niemczech, której przypisujący mu plagiat nie uwzględnili. Od lat opiniuję plagiaty. Tu go nie ma.

Sprawa jednak jest. Wniosek do komisji rzecznik już bowiem napisał. Dodał też prośbę, by... odsunąć go od prowadzenia tego postępowania. Gdy tylko prof. Justyński złoży swoje ostateczne wyjaśnienia, wniosek trafi do komisji, a rektor, zgodnie z procedurą, zawiesi go na pół roku w obowiązkach nauczyciela akademickiego. Dla profesora już to będzie karą, z którą nigdy się nie pogodzi. Niezależnie od ostatecznego rozstrzygnięcia, czyli decyzji komisji dyscyplinarnej i śledztwa prokuratury, łatka plagiatora przylgnie do niego na zawsze.

* * *

Zarówno prof. Wanda Stojanowska jak i dr Mirosław Kosek dziś odmawiają komentarzy w tej sprawie.


Warto wiedzieć

Stypendysta Fundacji Humboldta

Prof. nadzw. dr hab. Tomasz Justyński jest torunianinem, urodził się w 1964 r., studia na Wydziale Prawa i Administracji UMK w latach 1984-89 ukończył z wyróżnieniem. Od 1990 r. zatrudniony na tymże wydziale najpierw jako asystent potem adiunkt, a obecnie profesor. W latach 1993-95 odbył studia na Uniwersytecie w Passau zakończone dyplomem z oceną magna cum laude.

W 1996 r. ukończył aplikację sędziowską i zdał egzamin sędziowski. W tym samym roku zdał też egzamin radcowski. Rozprawę doktorską obronił w 1999 r. W latach 2000-2001 był stypendystą prestiżowej Fundacji Alexandra von Humboldta. Jego habilitację nagrodzono w 2004 r. w konkursie „Państwa i Prawa” na najlepszą rozprawę habilitacyjną.

W latach 2005-2012 był prodziekanem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, a od 2012 jest dziekanem tego wydziału.

Jest autorem około 80 publikacji z zakresu prawa cywilnego i rodzinnego, w tym trzech monografii. Ostatniej dotyczy powyższy tekst.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska