Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na widok hodowli w Dobrczu chce się wyć jak pies!

Katarzyna Bogucka
Pogotowie dla zwierząt
Sprawa śmierdzi na kilometr. Cuchnie jak pełna odchodów i potwornie zatłoczona hodowla psów i kotów w Dobrczu. Hodowczyni, w rozmowie z naszą redakcją, zaklinała się, że jest niewinna. Zapowiadała walkę o odzyskanie zwierząt i dobrego imienia. Rzuciła też poważne oskarżenia pod adresem Pogotowia dla Zwierząt. Chwilę później kobietę i jej z męża aresztowano pod zarzutem znęcania się nad zwierzętami ze szczególnego okrucieństwem.

Żeby uwolnić 152 psy i 25 kotów, członkowie ogólnopolskiego Pogotowia dla Zwierząt z Grzegorzem Bielawskim na czele musieli się skradać pod budynkiem niczym komandosi, a później, by wejść na teren hodowli - użyć podstępu w iście kryminalnym stylu. Bez tej determinacji cała Polska pewnie nie dowiedziałaby się, że jest możliwe trzymanie stada zwierząt w odrażających warunkach: w odchodach, w ciasnych klatkach, obskurnych skrzyniach, pudłach, w półmroku, wreszcie w potwornym zaduchu, który niemal zadusił kontrolerów. Okazuje się, że tzw. hodowla, dzięki liberalnym przepisom, była w zasadzie poza kontrolą, w dodatku po mistrzowsku ją zakamuflowano.

Psy i koty w potrzasku
Na teren posesji pani Ch.-G w Dobrczu (działka otoczona 2-metrowym ziemnym wałem oraz płotem z kamerami) wejść nie mógł nawet listonosz, a jeśli już, to po wykrzyczeniu z bezpiecznej odległości, od kogo jest list. Bo gospodarze wszystkich przesyłek nie odbierali. Na przykład unikali korespondencji z gminy. - Nawet nie byli u nas zameldowani - mówi wójt Dobrcza Krzysztof Szala, który na oczy gospodarzy tego domu nie widział, ale o hodowanych psach coś słyszał i jeszcze w lipcu zeszłego roku prosił Związek Kynologiczny w Polsce, oddział w Bydgoszczy o sprawdzenie, czy zwierzakom z Dobrcza czasem nie dzieje się krzywda. Sam nie ma uprawnień do kontroli. Wójt skarży się, że nie dostał od związku odpowiedzi na pisma. Związek jednak odpiera ten zarzut: - Tłumaczyliśmy w telefonicznej rozmowie z gminą, że nie mamy ani prawa, ani narzędzi, by wejść do takiej hodowli - wyjaśnia nam jeden z członków ZK w Polsce o/ Bydgoszcz. - Apelujemy także o niełączenie hodowli z Dobrcza z naszym związkiem. Pani CH.- G. nigdy nie była członkiem związku, choć starała się o to. Niestety, świat hodowców działa dziś na zasadzie wolnej amerykanki. W 2012 r.zmieniły się przepisy. Każdy może założyć stowarzyszenie, rozmnażać psy i drukować im rodowody na drukarce domowej. Tylko co to za rodowody? Gdzie te rasowe geny? U nas geny się bada. Hodowla z Dobrcza nie była hodowlą psów rasowych. To były psy „w typie” - słyszymy w ZK w Polsce o/Bydgoszcz. Nasza rozmówczyni podkreśla jednak, że związek, tak po ludzku, zainteresował się losem zwierząt z Dobrcza. - Około 5 lat temu prosiliśmy o interwencję Powiatową Inspekcję Weterynaryjną w Bydgoszczy...

Czytaj też: Koszmarna kontuzja gimnastyka. Potrzebna jest krew

Pytamy o to zgłoszenie PIW. Okazuje się, że nikt z inspektorów o niczym nie wiedział. - O bulwersującej sprawie z Dobrcza usłyszeliśmy dopiero kilka dni temu, w mediach. Wcześniej nie mieliśmy zgłoszeń z tamtego terenu - zapewnia Zygmunt Gadomski, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Bydgoszczy. Mówi jednak o pewnej interwencji, podjętej w zeszłym roku na bydgoskiej Osowej Górze: - Warunki, które tam zastaliśmy, były niemal identyczne z tymi opisywanymi odnośnie domu w Dobrczu. Żadnych zwierząt jednak pod tym adresem nie znaleźliśmy.

Co ciekawe, obecne tropy zawiodły wczoraj śledczych właśnie na Osową Górę, do mieszkania małżonków hodujących zwierzęta w Dobrczu. Podobno znaleziono tu sporo leków; nie wiadomo, czy dla ludzi czy dla zwierząt.

- Mieszkanie jest obskurne i zaniedbane, pełno w nim klatek, pudeł, odchodów - mówi Adam Lis, prokurator z Prokuratury Bydgoszcz-Północ. - W toalecie jest kamera, odtworzymy nagrywany nią materiał - zapowiada prokurator.

Małżonkowie od środy siedzą w areszcie z zarzutem znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem.


Podejrzany buldożek

Gdyby nie lekarz weterynarii z Nakła i Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt, psy i koty cierpiałyby bez końca.

- Lekarz z Nakła zainteresował się ciężko chorym buldożkiem francuskim, który w krótkim czasie po raz drugi trafił do jego lecznicy, tyle że już z innymi właścicielami. Ten pies, naprawdę w bardzo kiepskim stanie, był stale w handlowym obiegu. Pojawiło się, podejrzenie, że to niejedyny nieszczęśnik z tamtej hodowli. Lekarz zawiadomił nas, my policję. I się zaczęło... - wzdycha Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt. Choć zaprawiony w boju, nie spodziewał się tylu psów i tylu trudności. Do domu - twierdzy w Dobrczu trzeba było wprowadzić wolontariuszkę z ukrytą kamerą. Dziewczyna cudem dostała się do środka, forsując drzwi historią o zdechnięciu szczeniaczka i rzewnymi łzami. Próbowała się rozejrzeć, ale właścicielka broniła dostępu do części pomieszczeń. Atmosfera się zagęszczała i w domu, i pod bramą, gdzie tymczasem pojawili się policja z nakazem wejścia, lekarz weterynarii i biegły sądowy. Pani Ch.- G. stawiała opór. Podobno na widok policyjnego wozu wpadła w panikę, nie chciała ani wypuścić wolontariuszki, ani wpuścić do środka funkcjonariuszy. W końcu nie wytrzymała, presja była zbyt silna...

To było bezprawne działanie?
Udało się nam, jeszcze przed aresztowaniem, porozmawiać z panią Ch.- G., która jest hodowcą od 25 lat. - Moja kilkudniowa choroba sprawiła, że uzbierało się sporo odchodów. Za bałagan odbiera się zwierzęta? Czy nie powinnam zostać najpierw upomniana i zobowiązana do zrobienia porządku? - broniła się hodowczyni, twierdząc, że doszło do bezprawnego odebrania jej podopiecznych (mówi się, że są warte 100 tys. zł). Zapowiedziała interwencję prawników, mówiła o przynajmniej dwóch weterynarzach, którzy staną po jej stronie. Zapewniała, że z każdej nieprawidłowości jest w stanie się wytłumaczyć. Kot, który zdychał w czasie wizyty pogotowia i policji, chorował ponoć od dawna. - Na moje nieszczęście stan zdrowia kotka mocno pogorszył się na oczach policji i wszystko poszło na konto moich rzekomych zaniedbań.

Przeczytaj także: Masowe groby na Glinkach. Co z osiedlem?

Pani Ch.-G. poradziła nam przyjrzeć się nie jej, a Grzegorzowi Bielawskiemu. W jej opinii działacz pogotowia słynie z bezprawnego odbierania drogich rasowych psów i kotów hodowcom (na Facebooku jest profil założony przez ludzi poszkodowanych przez Grzegorza Bielawskiego), ma na swoim koncie wyrok sądowy, nakazujący mu zwrot zwierząt.

- Piszą to osoby, którym odebrałem zwierzęta - tłumaczy się Grzegorz Bielawski. - Szczególnie jedna pani celuje w niszczeniu mnie w Internecie, w rozsiewaniu oszczerstw. Na szczęście mam grubą skórę. Mogę też wytłumaczyć się z wszystkich zarzutów i wyjaśnić szczegóły dotyczące wyroku. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Zresztą wystarczy popatrzeć na zdjęcia psów i kotów z Dobrcza. Moja prześladowczyni rozpuściła też wieść, że zdjęcia są sfabrykowane. Robię swoje, zbieram też pieniądze na utrzymanie odebranych zwierząt w ich tymczasowych domach. Jak dotąd na opiekę nad podopiecznymi pani Ch.- D. wydaliśmy już ponad 18 tys. zł.

Policja nie komentuje wypowiedzi żadnej ze stron. Zaznacza jednak, że decyzja o zabraniu zwierząt wynikała z wywiadu na miejscu i stwierdzenia drastycznych warunków życia zwierząt oraz ich chorób m.in. oczu, skóry, przepuklin. Do naszej redakcji już zgłaszają się ludzie, którzy kupili chore psy z Dobrcza.

Zobacz też:

Czytaj także: "Milionerzy wracają do TVN. Sprawdź czy wygrałbyś milion? [QUIZ]

170 psów i kotów w legalnej hodowli w Dobrczu wegetowało w m...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska