Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nic tak nie odpręża jak zimny trup

Tomasz bielicki, fot. Grzegorz Olkowski
„Jest ogromne parcie na to, by dobra literatura była męką dla czytelnika. Autor ma się męczyć pisząc, a czytelnik przedzierając przez kolejne strony z pieśnią pochwalną na cześć wielkiej literatury na ustach. Aktualnie chcę tworzyć literaturę, która jest zabawą. I to zarówno dla mnie, kiedy ją piszę, jak i dla czytelnika, gdy ją czyta.”

„Jest ogromne parcie na to, by dobra literatura była męką dla czytelnika. Autor ma się męczyć pisząc, a czytelnik przedzierając przez kolejne strony z pieśnią pochwalną na cześć wielkiej literatury na ustach. Aktualnie chcę tworzyć literaturę, która jest zabawą. I to zarówno dla mnie, kiedy ją piszę, jak i dla czytelnika, gdy ją czyta.”

<!** Image 2 align=none alt="Image 192346" >

Rozmowa z ANETĄ JADOWSKĄ, toruńską pisarką urban fantasy, która wydała swoją debiutancką powieść „Złodziej dusz“. <!** reklama>

Skończyłaś filologię polską na UMK. Nie wierzę, że to właśnie tam wbili Ci do głowy, że fantastyka jest czymś najwartościowszym w całej literaturze.

Było dokładnie odwrotnie. Powtarzano mi, że jeśli chcę zajmować się literaturą na poważnie, to tylko literaturą poważną. A fantastyka z zasady do takiej nie należy. Wyjątkiem był jeden z profesorów. Ale dla niego dobra fantastyka to Stanisław Lem. I nic poza tym. Nie sądzę, abym miała wśród kolegów na wydziale wielu czytelników. „Złodziej dusz” to bowiem literatura popularna, którą czyta się dla przyjemności.

A więc po co Ci to?

Fantastyka od zawsze była moim ulubionym gatunkiem literackim. Obok kryminałów! Niektórzy wracają do domu po ciężkim dniu i sięgają po romanse. Dla mnie liczyła się albo fantastyka, albo kryminał. Nic innego nie było wystarczająco relaksujące. Nic tak bowiem nie odpręża jak solidny zimny trup.

Ooo...! Którymi autorami zaczytywałaś się najbardziej?

Mam ogromny sentyment do dwóch serii. Kathy Reichs, która stworzyła postać Temperance Brennan, oraz do Patricii Cornwell i jej dr Kay Scarpett. Połączenie wątków detektywistycznych i naukowych zawsze wydawało mi się szczególnie interesujące. Czytam bardzo dużo, więc trudno jest tu mówić o jakimś ich wpływie.

Jak było z Dorą Wilk, wiedźmą i główną bohaterką „Złodzieja dusz”? Jak się narodziła?

Dosyć szybko. Wiąże się z tym zresztą pewna historia. Początkowo to miał być stricte kryminał.

I tak też się zaczyna - od morderstwa...

Tak. I w takiej też konwencji napisałam pierwsze pięć stron, które było sceną otwierającą całą powieść. Stojąc na przystanku „13”, na którą zawsze trzeba czekać, zaczęłam się jednak zastanawiać, czy nie uatrakcyjnić tej historii. Uznałam, że byłoby całkiem zabawnie, gdyby główna bohaterka - oprócz tego, że jest policjantką - okazała się także wiedźmą. A później to już ruszyło... Dołączył Miron i Joshua, dwie postacie, które już ponad 15 lat temu pojawiły się w jednym z moich tekstów.

Dora Wilk mówi o sobie: „Jestem jasna jak śnieg z piegami na nosie i rudymi włosami”. Trudno nie zauważyć tego podobieństwa podczas spotkania z Tobą. Zrobiłaś to specjalnie czy z przekory?

To wszystko wiąże się z koncepcją wiedźmy jako istoty o recesywnym genomie. A trudno o bardziej recesywne cechy genetyczne jak jasna skóra i rude włosy. A że jest dzięki temu podobna do autorki, to... Cóż... Myślę, że Dora ma większość moich wad i kilka zalet. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jest między nami pewne podobieństwo.

Mówisz o wadach, jednak Dora Wilk to babka, której wszystko się w życiu udaje...

Trochę inaczej będzie to wyglądało w kolejnych tomach. „Złodziej dusz” jest tylko przygrywką do tego, co wydarzy się w jej życiu już za chwilę. Pierwszy tom - w porównaniu do tego co nastąpi - to kaszka z mleczkiem. Mam taką teorię, że przeszłość szybciej czy później nas dopadnie. Jeśli nie nasza, to naszych przodków. A jeśli magia opiera się na recesywności genów, to aż strach pomyśleć, jakie rzeczy mogą się znaleźć się w naszym genotypie po kilku pokoleniach.

Dora Wilk jest wiedźmą. Dwójka jej przyjaciół - Miron i Joshua - to diabeł i anioł. Są również wampiry, magowie, wilkołaki... Na pierwszy rzut oka powinno zionąć z tej książki mrokiem. Ale tak nie jest. Zamiast tego mamy humor... Tak się teraz zastanawiam, czy to dobrze czy źle?

Więcej mroku będzie w drugim tomie, ale nie chcę iść w tym kierunku. Powstało już wystarczająco wiele książek prezentujących dark fantasy. Chciałam stworzyć coś, co jest zabawne. Sama lubię czytać książki, przy których mogę się uśmiechać. To chyba jedna z konsekwencji tego, że skończyłam polonistykę. Przeczytałam już wystarczająco wiele książek, które nawet jeśli są wielką literaturą, to - jako czytelnikowi - nie dawały mi przyjemności. Jest ogromne parcie na to, by dobra literatura była męką dla czytelnika. Autor ma się męczyć pisząc, a czytelnik przedzierając przez kolejne strony z pieśnią pochwalną na cześć wielkiej literatury na ustach. Aktualnie chcę tworzyć literaturę, która jest zabawą. I to zarówno dla mnie, kiedy ją piszę, jak i dla czytelnika, gdy ją czyta.

Śledząc to, co ukazuje się na Twój temat w Internecie widać, że masz już spore grono fanów. Podrzucają Ci pomysły?

Gdy pojawiła się pierwsza książka, trzy następne części były już napisane. Jeżeli więc mieliby mieć wpływ, to być może dopiero na piąty, szósty tom. Entuzjastyczne opinie dodają energii, aby pisać dalej. Cieszy mnie to ogromnie, bo jest ich coraz więcej. I to jest przewaga pisania literatury popularnej nad pisaniem pracy naukowej. Kiedy człowiek zabiera się za doktorat, to wie, że w najlepszym wypadku będzie miał trzech czytelników. Promotora i dwóch recenzentów. Choć założenie, że będzie ich trzech, może być daleko idące. A fantasy? W ciągu 2-3 miesięcy sprzedało się ponad tysiąc egzemplarzy książki. Otrzymuję mnóstwo maili... To szalenie stymulujące.

Zrezygnowałaś z pracy na UMK?

Obroniłam doktorat, ale nie było dla mnie miejsca na uczelni. Mój tytuł doktorski służy aktualnie tylko po to, aby moja mama mogła pochwalić się, że ma doktora w rodzinie.

Akcja „Złodzieja dusz” toczy się w rzeczywistym Toruniu oraz w jego równoległym - nadnaturalnym odpowiedniku - Thornie. Pod koniec pierwszego tomu główna bohaterka przeprowadza się tam na stałe. To oznacza, że całkowicie rezygnujesz z umieszczania akcji na toruńskich ulicach?

Nie, nie... Torunia na pewno nie zabraknie na kartach tej opowieści. W czwartym tomie akcja przenosi się na Wybrzeże, ale już w piątym będzie go znów znacznie więcej.

Bydgoskie Przedmieście, Rudak, starówka z finałem w klubie „Lizard King”... Jakich miejsc jeszcze można się spodziewać?

Jeden z rozdziałów w trzecim tomie całkowicie rozgrywa się w piwnicy „Pod Aniołem”. Jest rozdział w „Niebie”. Pojawi się też moja ulubiona ul. Ciasna, a w piątym tomie - m.in. kościół Najświętszej Marii Panny, który posiada ogromny potencjał fantastyczny. Z większością tych miejsc czuję się związana. Nie będzie za to Rubinkowa, ponieważ nigdy tam nie mieszkałam i czuję się tam całkowicie zagubiona.

Myślę, że się nie obrazisz, jeśli powiem, że Twoja książka to w sumie takie kobiece fantasy. Dużo w niej magii i miłości. Są też opisy balsamów, których bohaterka używa, gdy wchodzi pod prysznic. Po co?

Są rzeczy, których panowie nigdy nie zrozumieją... Gdyby narratorem i głównym bohaterem był facet, to jasne, że takich fragmentów by nie było. To wszystko konsekwencja tego, że bohaterka i narratorka w pierwszej osobie jest kobietą. To siłą rzeczy musi być bardziej kobiecy świat niż męski. Jest jednak wiele osób, które uważają, że Dora Wilk jest zbyt twarda.

Ale przecież kiedy emocje z niej schodzą, po tym, gdy skopie tyłki wilkołakom, to również potrafi łzę uronić...

Każdy ma jednak swoje wyobrażenia na temat kobiet i mężczyzn. W książce pojawia się wiele postaci, które chciałabym czasem bardziej wykorzystać, ale fabuła tak się toczy, że nie za bardzo jest jak to zrobić. Być może niektórzy z nich doczekają się osobnych opowiadań. Tak będzie prawdopodobnie z Witkacym (policjantem, który podobnie jak Dora Wilk odkrywa w sobie nadnaturalne zdolności - przyp red.).

W finale czeka nas happy end?

Cały sześcioksiąg jest domknięciem pewnej historii. To opowieść o przechodzeniu pewnej ścieżki. Dora ewoluuje od pierwszego do szóstego tomu mocno. Na pewno jej nie uśmiercę. Czy wystarczająco szczęśliwym zakończeniem będzie to, że nie wszyscy zginą? Czy też musi być totalny happy end? Nie podejrzewam, żebym zrobiła to w stylu „I żyli długo i szczęśliwe mając wielkie demoniczne wesele”. Nie wiem też, czy to będzie kategoryczne zakończenie, ponieważ chodzi mi po głowie jeszcze jedna książka, w której to nie Dora będzie główną bohaterką, a akcja również będzie się działa zarówno w Toruniu jak i w Thornie.

Teczka osobowa

Aneta Jadowska

  • Pochodzi z Przedborza. Jest absolwentką filologii polskiej na UMK, na tej uczelni obroniła też doktorat z literaturoznawstwa.
  • Od 2000 r. mieszka w Toruniu, gdzie umieściła akcję swojej debiutanckiej powieści „Złodziej dusz” (Wydawnictwo Fabryka Snów, 2012).
  • Debiutowała lokalnie w 1999 r. opowiadaniem „Dziwny jest ten świat” , a w 2004 roku ogólnopolsko opowiadaniem „Kalejdoskop”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska