Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Nie mogę zapomnieć Millerowi, że zapisał się do „Samoobrony”

Lucyna Budniewska
Lucyna Budniewska
Profesor Marian Żenkiewicz wybrał karierę naukową
Profesor Marian Żenkiewicz wybrał karierę naukową Sławomir Kowalski
Rozmowa z profesorem MARIANEM ŻENKIEWICZEM, posłem i senatorem SLD z Torunia w latach 1989-2005, naukowcem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Czerwiec 1989 roku to czas Pana debiutu w polityce...
[break]
Decyzja była dosyć trudna, bo byłem wówczas dyrektorem Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Metalchem, a jednocześnie byłem dosłownie krok przed habilitacją. Propozycja kandydowania do Sejmu, którą przedstawiły mi lokalne władze PZPR, była dla mnie atrakcyjna, chociaż zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie dużo trudności. W tamtych czasach Sejm jeszcze cieszył się lepszą opinią niż obecnie i traktowałem tę propozycję jako wyróżnienie, otwarcie nowych horyzontów. Oczywiście, wynik wyborów był dla wszystkich dużym zaskoczeniem, ze względu na porażkę listy krajowej i kandydatów PZPR. W pierwszej turze tylko dwie osoby z listy krajowej zdobyły mandaty, pozostali nie uzyskali wymaganego minimum 50 procent poparcia. Ja także wszedłem do Sejmu dopiero w dogrywce, w II rundzie wyborów, 18 czerwca.
Jaki był ten Sejm?
Był to Sejm dużych napięć, ale jednocześnie wyjątkowo intensywnej pracy. Wybory odbyły się 4 czerwca, wybory uzupełniające 18 czerwca, a już 4 lipca nastąpiło zaprzysiężenie Sejmu i wybór marszałka profesora Mikołaja Kozakiewicza. 19 lipca mieliśmy wybór prezydenta, generała Wojciecha Jaruzelskiego, wreszcie za następne dwa tygodnie, 2 sierpnia, powołanie Czesława Kiszczaka na stanowisko prezesa Rady Ministrów i powierzenie mu misji sformowania rządu. Przez następne dwa tygodnie powstawała nowa koalicja zainicjowana przez Lecha Wałęsę, a więc OKP, ZSL i SD, bo Czesław Kiszczak nie był w stanie utworzyć rządu, i wreszcie 23 sierpnia powołanie Tadeusza Mazowieckiego na nowego premiera. Powstało 16 klubów poselskich, ale jedynie 5 z nich - OKP, PZPR, ZSL, Unia Demokratyczna i Poselski Klub Pracy miały więcej niż 5 procent. Było więc 16 klubów, w tym 11 rozbitych, niewielkich, których członkowie starali się wszelkimi możliwymi sposobami akcentować swoją obecność w polityce.
Jak układały się relacje posłów strony solidarnościowej i pezetpeerowskiej?
W Sejmie toczyły się wówczas bardzo ostre debaty, z tym że zarówno posłowie OKP, jak i ci rekomendowani przez PZPR, ZSL i SD rozumieli konieczność zmian. Za wyborem Tadeusza Mazowieckiego na stanowisko premiera było 348 posłów,  przeciwnych było tylko 4, a 41 wstrzymało się od głosu. Czyli rząd Mazowieckiego miał olbrzymie poparcie i z lewej, i z prawej strony ówczesnej polskiej sceny politycznej. Mazowiecki był częściej atakowany przez skrajnie prawicowe ugrupowania niż przez główną siłę opozycyjną, jaką była lewica. Jaruzelski i jego ekipa zrozumieli już pod koniec lat 80., że nie można opierać się na starych doktrynerach i na listach PZPR znalazło się wielu ludzi dobrze wykształconych i stosunkowo młodych, którzy nie byli etatowymi działaczami partyjnymi, tylko inżynierami, dyrektorami przedsiębiorstw specjalistami w swoich dziedzinach. W PZPR przeczuwano, że nastaną dla partii trudne czasy, chociaż kierownictwo nie spodziewało się na pewno aż tak szybkiego rozpadu, w tych wyborach postawiło w dużym zakresie na tak zwaną inteligencję techniczną. My mieliśmy pewien kompleks niższości, że weszliśmy do Sejmu z kontraktu, a nie z woli całego narodu oraz że Polacy odrzucili PZPR i postawili  na całkiem nowe siły. Nie okazywaliśmy tego jednak i staraliśmy się być opozycją konstruktywną. Tadeusz Mazowiecki został powołany na premiera w sierpniu, a już w grudniu został uchwalony pakiet 11 ustaw reformy Leszka Balcerowicza, poparty zdecydowaną większością głosów. Myśmy składali poprawki, ale nie przedkładaliśmy kontrprojektu w stosunku do tego, co robił Balcerowicz. Drugie półroczne 1989 roku to był niesamowicie pracowity okres i dla Sejmu, i dla rządu.
Kto odgrywał wówczas najważniejszą rolę?
Z tego okresu wspominam trzech wybitnych ludzi. Pierwszy z nich to marszałek Sejmu prof. Mikołaj Kozakiewicz, który prowadził negocjacje w sprawie utworzenia rządu koalicyjnego, polityk spokojny, kulturalny, koncyliacyjny. On jako jedyny wprowadził zasadę, że marszałek nie głosuje, bo uważał, że musi być tym, który jednoczy, a nie opowiada się po jednej ze stron. Drugą osobą był Tadeusz Mazowiecki. Mówiono o nim „siła spokoju”, ale potrafił zdyscyplinować zarówno rząd, jak i swoją opcję polityczną. Pamiętam, jakim było dla wszystkich szokiem, kiedy zasłabł w czasie zaprzysiężenia. Trzeci wielki człowiek tego okresu to generał Wojciech Jaruzelski, który został skrzywdzony przez historię. Bez przerwy wypominano mu rodowód wojskowy, służby specjalne, walki przeciwko podziemiu w latach 1945-46, tylko nie wszyscy mówią, że dotyczyło to też walk z bandami UPA. Jako prezydent Jaruzelski zachowywał się niezwykle godnie. Konstytucja dawała mu 6 lat na tym stanowisku, ale on na samym początku zadeklarował, że nie widzi dłużej swojej kadencji niż kadencja tego Sejmu, a następny prezydent musi być wybrany w powszechnych wyborach przez cały naród. Mimo że miał w ręku silne atuty, jak resort obrony narodowej i spraw wewnętrznych, nigdy nie próbował narzucać swojej woli. Znany mi jest dokument, który został napisany w sposób serwilistyczny przez jednego ze współpracowników Jaruzelskiego z okazji święta Armii Radzieckiej. I na tym dokumencie była ołówkiem z pięcioma wykrzyknikami napisana taka sentencja: „Towarzyszu pułkowniku, proszę pamiętać, że naród polski ma swoją godność i proszę to zmienić”. W kolejnej kadencji Sejmu byłem przewodniczącym Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej i prowadziłem sprawy związane ze stanem wojennym. W związku z tym kilkakrotnie rozmawiałem z generałem Jaruzelskim, który w pewnym momencie powiedział: „Proszę Pana, ja w okresie poprzedzającym stan wojenny kilka razy chciałem sięgnąć po pistolet i strzelić sobie w głowę”. I to nie było żadne aktorstwo lub próba robienia z siebie bohatera czy męczennika, ale to było absolutnie szczere. Mam bardzo dobre wspomnienia z pierwszej kadencji Sejmu, mimo że wielokrotnie brałem udział w gorących dyskusjach, byłem przedmiotem różnych ataków, m.in. wówczas, gdy sprzeciwiałem się przerwaniu budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu, co ku mojej gorzkiej satysfakcji jest po 25 latach ponownie realizowane, musiałem odpierać zarzuty skierowane przeciw mojej formacji politycznej. Traktowałem to jednak w kategoriach dopuszczalnej krytyki i muszę powiedzieć, że najbardziej fair w stosunku do nas zachowywali się ci, którzy będąc w opozycji najwięcej ucierpieli od poprzedniej władzy.
Był Pan w parlamencie prawie 20 lat...
Udzielałem się intensywnie w polityce przez dwie pierwsze kadencje, później starałem się uczciwie pełnić funkcje poselskie, a następnie senatorskie, ale mój zapał do polityki trochę osłabł. Przez cały ten czas intensywnie pracowałem naukowo. Habilitację uzyskałem w 1990 roku, a profesurę w 2002 roku, będąc już senatorem. A więc nie zmarnowałem tego czasu.
Osłabł zapał do polityki czy zwątpił Pan w lewicę?
Już pod koniec mojej drugiej kadencji w Sejmie zauważyłem, że dyskusje stawały się coraz mniej merytoryczne, a wielu posłów celowo wygłaszało skrajne poglądy, aby być lepiej zauważonymi przez widzów telewizyjnych. W 2002 czy 2003 roku postanowiłem, że w kolejnej kadencji nie będę już kandydował. Po zakończeniu działalności parlamentarnej poświęciłem się całkowicie pracy naukowej, chociaż przez jedną kadencję byłem prorektorem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, co wiązało się z dużym nakładem pracy organizacyjnej. W tym okresie przestałem angażować się politycznie, nie jestem już członkiem SLD. Absolutnie nie zmieniłem jednak lewicowych poglądów i jest mi przykro, że SLD zostało obecnie w dość dużym stopniu zmarginalizowane. Popełniliśmy sporo błędów. Mam duży szacunek dla Leszka Millera, ale nie mogę mu zapomnieć, że w pewnym momencie zapisał się do „Samoobrony” i wystartował z jej list, co nic mu zresztą nie dało. Mam też dużo szacunku dla naszego byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ale też przykro mi było, kiedy widziałem sytuacje, w których bardzo eufemistycznie mówiąc, był nie w pełni sprawny. Poza tym prezydentowi nie wypada robić pewnych rzeczy. Doradzanie ukraińskiemu oligarsze kłóciło się z jego rolą jako przedstawiciela Parlamentu Europejskiego podczas konfliktu na Ukrainie. Ale przede wszystkim żałuję, że lewica w zbyt dużym stopniu skoncentrowała się na szczegółach związanych z funkcjonowaniem w poszczególnych okręgach wyborczych, a za mało uwagi przywiązywała do propagowania swojego programu, wyrazistego i na odpowiednim intelektualnym poziomie. Nie było też chyba zbyt szczęśliwe przesadne otwarcie na młodych, którego dokonał Miller i które później się na nim zemściło, bo ci jego najbliżsi młodzi współpracownicy spowodowali, że znalazł się poza strukturami władzy. Dzisiaj ta polityka jest paskudna również z tego względu, że w większości ugrupowań dominuje dobór negatywny. Jeśli trafia się działacz wyrazisty, inteligentny, niezależny, jest często eliminowany przez lidera struktur jako potencjalny rywal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska