Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie poszedłem na wybory 4 czerwca 1989 roku

Lucyna Budniewska
Lucyna Budniewska
Antoni Mężydło działalność w opozycji zaczął jako student
Antoni Mężydło działalność w opozycji zaczął jako student Jacek Smarz
W cyklu "25 lat wolnoości" Rozmowa z Antonim Mężydłą, posłem Platformy Obywatelskiej, wieloletnim działaczem opozycji antykomunistycznej i „Solidarności”.

Dlaczego nie poszedł Pan na wybory 4 czerwca 1989 roku?
[break]
Dla mnie był to kompromis nie do przyjęcia. W tym czasie sytuowałem się w tych bardziej radykalnych środowiskach opozycji, zbliżonych do Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy, Kornela Morawieckiego, którzy kontestowali Okrągły Stół, uważając rozmowy z komunistami za zdradę. Uważałem, że trzeba poczekać, a nie dogadywać się z komunistami, bo oni i tak stracą władzę i mamy szansę przejąć ją bez ustępstw. Obawiałem się też tego, że oni ograją „Solidarność”, bo są bardziej obyci politycznie. Już wówczas mówiło się, że komuniści oddadzą władzę, a przejmą majątki. Mnie taki scenariusz nie interesował i nie poszedłem na wybory. W środowisku toruńskiej opozycji, wśród tych bardziej aktywnych działaczy byłem jedyny, natomiast w całym kraju było sporo takich osób, nawet prezydent Bronisław Komorowski do nich należał.
Zdecydowały wspomnienia prześladowań przez SB?
Raczej moja wiedza uzyskana podczas działalności opozycyjnej, w której byłem aktywny od 1977 roku. Studiowałem w Gdańsku, gdzie odbywało się mnóstwo ciekawych spotkań, dokształcano nas na uniwersytetach latających, przyjeżdżali opozycjoniści z Warszawy. Później, w czasach „Solidarności” byłem kierownikiem Ośrodka Kultury Społecznej przy MKZ w Gdańsku, przyjeżdżało tam bardzo wielu znanych ludzi: profesorowie z USA, ale i Jadwiga Staniszkis i Adam Michnik. Co ciekawe, ci koledzy z Torunia, którzy poszli na wybory, po kilku dniach byli bardziej przekonani do mojej postawy niż do własnej. Pamiętam, że Konrad Turzyński bardzo źle przyjął hasło Michnika „Wasz prezydent, nasz premier” i kompromisowe rozwiązanie z listą krajową. A ja patrząc na entuzjazm, który wybuchł w Polsce po ogłoszeniu wyniku wyborów, troszeczkę się wstydziłem. Na drugi dzień po wyborach jechałem do żony, do szpitala w Poznaniu. Po drodze zabrałem w podgnieźnieńskiej wsi autostopowiczkę. Kiedy usłyszałem jej radość, szalony entuzjazm, nie przyznałem się, że nie głosowałem. Ale w gruncie rzeczy też się cieszyłem. Widziałem w społeczeństwie taki klimat, który znałem z Gdańska z lat 80-81. Pozytywnie przyjmowałem zmiany, także reformę Balcerowicza, ale kiedy obalono rząd Jana Olszewskiego, ja byłem po jego stronie. Znajomi z opozycji mówili mi, że to mój scenariusz się sprawdził, ale moim zdaniem to wszystko poszło drogą pośrednią.
Długo szukał Pan swojego miejsca w polityce. Był ROP, PiS, teraz PO...
Byłem w ROP przez rok, miałem kandydować z tej partii na senatora, ale po burzliwym konflikcie z Grzegorzem Górskim, który zakończył się sprawą w sądzie, musiałem się wycofać. Później, za czasów premiera Jerzego Buzka kierowałem Wydziałem Wydawnictw i Poligrafii w Gospodarstwie Pomocniczym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W 2001 roku, gdy powstawał PiS, kolega z wydawnictwa, znajomy Jarosława Kaczyńskiego namawiał mnie do kandydowania. Pamiętam rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim, który chyba myślał, że przez cały czas kontestuję rzeczywistość, mam nieprzejednaną postawę i wręcz przekonywał mnie do III RP. Mówił, że wprawdzie nie wszystko się udało, ale mamy pewien postęp, nie jest u nas tak jak na Białorusi albo nawet na Ukrainie.
Pasował Pan do PiS...
Wydaje mi się, że tak. W 2001 roku kandydowałem z drugiego miejsca na liście w okręgu toruńskim i zdobyłem mandat, a w 2005 roku ponownie zostałem posłem. W latach 2001-2005 te dwie partie, Platforma i PiS były porównywalne, wręcz bardzo podobne. Wizerunek PO w dużym stopniu kształtował wtedy jeszcze Jan Rokita, i przez udział w komisji śledczej do sprawy afery Rywina i poprzez wystąpienia sejmowe. To był doskonały mówca, bo Donald Tusk wtedy jeszcze swojego talentu oratorskiego nie ujawniał. W pierwszych latach w klubie PiS bardzo dobrze mi się pracowało. Byliśmy bardzo aktywni, zgłaszaliśmy mnóstwo projektów ustaw, Ludwik Dorn sprawnie zarządzał klubem. Zajmowałem się wtedy konkretną sprawą, czyli rynkiem telekomunikacyjnym i to mi odpowiadało. Z kolegami z Platformy żyliśmy w przyjaźni, także ze względu na perspektywę koalicji PO-PiS.
To dlaczego w 2007 roku odszedł Pan z PiS i kandydował do Sejmu w barwach PO?
Nie mogłem znieść koalicji z „Samoobroną”. Doszły do tego problemy z demokracją wewnątrzpartyjną i wolnością wypowiedzi. Nigdy nie będę krytykował Jarosława Kaczyńskiego, uważam, że jest wytrawnym politykiem i wiele się od niego nauczyłem. Bylem w PiS i nie mam się czego wstydzić, natomiast PO dzisiaj jest na pewno lepszą partią, bardziej demokratyczną i z większym potencjałem. A w PiS Marek Suski na przykład decydował o tym, że miałem zakaz wypowiadania się w mediach, bo kiedyś w jakiejś audycji coś powiedziałem, nie pamiętam nawet o co chodziło. To było nie do zaakceptowania. Polityk, który nie może wypowiadać się w mediach, przestaje być politykiem. Wyobrażałem sobie, że to jest droga do politycznego uśmiercenia mnie. PiS przez lata bardzo się wykrwawił. W katastrofie smoleńskiej zginęło wielu wybitnych polityków, dodatkowo osłabiły go masowe odejścia. Najpierw grupa wiceprezesów: Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski, Jerzy Polaczek, Jarosław Sellin. Później politycy PJN i „Solidarnej Polski” ze Zbigniewem Ziobrą. Część tych osób wróciła, ale ich format polityczny był słabszy, mieli już kompleks powrotu.
Z PO też odeszło czy zostało wypchniętych wiele osób - Jan Rokita, Zyta Gilowska, Jarosław Gowin, Janusz Palikot, na cenzurowanym jest Grzegorz Schetyna...
Ale to pojedyncze osoby, chociaż oczywiście znaczące, a nie masowy exodus. A odejście Janusza Palikota raczej wzmocniło Platformę. Z kolei Grzegorz Schetyna to raczej postać drugoplanowa. Nie ma specjalnej charyzmy, ale jest świetnym organizatorem i jest partii potrzebny. Pozycję obecnie PO kształtuje głównie rząd, a tak naprawdę to premier Donald Tusk. Wygrywa jednoosobowo wybory albo ma poważny wkład w wygraną i potem z tego korzysta. Jak ma obowiązki, to i prawa.
Kiedy Donald Tusk zaczął wykazywać cechy przywódcy?
Talent miał już w czasach studenckich. W gdańskim środowisku akademickim związanym z KOR organizowaliśmy nieraz dyskusje z innymi grupami, KPN-owskimi, niepodległościowymi, Ruchem Młodej Polski. Ruch miał silnego przywódcę i ideologa, Aleksandra Halla. I jedynym, który był w stanie prowadzić z Olkiem dyskusję na równorzędnym poziomie był Donald Tusk, mimo że często nie przychodził na spotkania, bo już wtedy miał rodzinę i inne obowiązki. Był historykiem, pisał pracę magisterską z Piłsudskiego i on te nasze idee potrafił w debacie sprzedać. Nikt poza nim nie był tak wyrobiony politycznie. Pamiętam, jak poszliśmy ze Stasiem Śmiglem do Bogdana Borusewicza, żeby zobaczyć co to jest ten KOR i on nas zapytał o poglądy polityczne. Stasiu przedstawił się jako marksista-leninista, bo mimo że pochodził z katolickiej rodziny, to czytał w internacie „Perspektywy”, wygrał olimpiadę wiedzy o Polsce i świecie współczesnym, był w jakimś sensie ukształtowany przez szkołę, a ja w ogóle nie wiedziałem, co powiedzieć, wiec stwierdziłem tylko, że jestem katolikiem. Nie wiem, dlaczego przez lata Donald Tusk nie ujawniał pełni swoich możliwości. Chyba dopiero ta podwójna przegrana w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 roku przekonała go, że trzeba wziąć się za robotę.
Wyobraża Pan sobie jeszcze koalicję PO-PiS?
Chyba, że doszłoby do powyborczego pata i jedyny możliwy byłby scenariusz niemiecki z wielką koalicją największych partii. Jest to jednak mało prawdopodobne, bo wzajemna agresja osiągnęła wysoki poziom. Jeśli chcemy przekroczyć pułap średniego wzrostu, poprawić koniunkturę gospodarczą, musimy to jednak zwalczyć. Potrzebny jest kapitał społeczny, który opiera się głównie na zaufaniu między ludźmi, a tego brakuje. Dzisiaj, żeby dobrze prosperować w świecie globalnym, trzeba mieć nie tylko dostęp do technologii, ale i dobrze zorganizowane społeczeństwo. My mamy już kapitał ludzki, świetnie wykształcone społeczeństwo, ale kapitału społecznego nie mamy.
Kto był najlepszym prezydentem Polski przez te 25 lat?
Trzeba uszanować historyczne zasługi Lecha Wałęsy, ale jego kadencja nie była najlepsza. Kwaśniewski, jak to Kwaśniewski. Dziś z dystansu widać lepiej pewne cechy jego osobowości, źródła zarobkowania, upodobanie do luksusowego życia. Pozytywnie oceniam prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, ale nie wiem, czy gdyby nie wydarzyła się katastrofa smoleńska, zostałby wybrany ponownie. Bronisław Komorowski łączy pewne cechy Lecha Kaczyńskiego ze stylem Aleksandra Kwaśniewskiego, koncyliacyjnym, trochę teflonowym, trochę gładkim. Ale skuteczność w polityce też bardzo się liczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska