Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nikt mnie tak nie wkurza, jak własna matka - rozmowa z terapeutką Barbarą Nasarzewską

Jan Oleksy
„Ja jej nie lubię, nigdy jej nie powiedziałam, co mi wyrządziła, mam do niej pretensje i żal” - mówią dorosłe córki o swoich matkach. Te relacje zawsze jednak można naprawić.

Na ten temat napisano wiele książek, nakręcono sporo filmów, dużo przykładów niesie też samo życie. Dwie kobiety - matka i córka. Są sobie najbliższe, niby podobne do siebie, więc wydawałoby się, że ten kontakt powinien być…
… bardzo bliski.

A jednak nie zawsze tak jest.
W gabinetach terapeutycznych pojawia się wiele kobiet, które przychodzą z różnymi problemami dotyczącymi relacji, komunikacji, budowania związków, wychowania dzieci. Często okazuje się, że są to tematy zastępcze, a problem tkwi gdzie indziej. Po kilku rozmowach ujawniają, że nie dogadują się z własnymi matkami. To jest dla nich trudne, obciążające, bolesne. Wcześniej rozmawiały o tym jedynie z najbliższymi przyjaciółkami, a teraz muszą się otworzyć przed terapeutą. Nie wiedzą, jak to zrobić.

I wstydzą się, bo o matce powinno się mówić albo dobrze, albo wcale…
Problem nabrzmiewa szczególnie przed Dniem Matki. Pacjentki podczas terapii często pytają, jak mają przeżyć to święto, powszechnie tak pięknie przedstawiane. Przecież matka jest jedyna, kochana, a relacje z nią powinny być przepełnione miłością. Mnie kobiety stawiają pytania, jak mają spojrzeć na swoją mamę, jeśli ich stosunki są bardzo napięte. „Ja jej nie lubię, nie kocham, nigdy jej nie powiedziałam, co mi wyrządziła, mam do niej pretensje” - wyznają na spotkaniach. Wtedy im powtarzam, że warto i można się temu przyjrzeć.

Zdarzają się przypadki, że matka z córką przychodzą razem na terapię?
Prawie nigdy nie przychodzą razem. Chyba że dotyczy to młodej nastoletniej dziewczyny. Jednak my dzisiaj rozmawiamy o dorosłych córkach. Opowiem o jednym przypadku. Dorosła kobieta, mężatka, trzydzieści parę lat, pracuje w korporacji, jest dobrze wykształcona, ale nie radzi sobie w relacjach z ludźmi, czuje się gorsza. Z tym właśnie problemem przyszła na terapię. Dopiero na trzecim spotkaniu wyznała, że pochodzi z niepełnej rodziny. Jej rodzice się rozwiedli, mama przerzuciła na nią odpowiedzialność za zajmowanie się domem i sprawowanie opieki nad młodszym rodzeństwem. Skupiła się na sobie, swoim bólu, przegranym - jak twierdziła - życiu. Córka przyjęła rolę rodzica, nawet na początku była dumna, że taka jest dorosła. Potem jednak zaczęła czuć ciężar. Takie zjawisko odwrócenia ról - według prof. Katarzyny Schier z Wydziału Psychologii UW - nosi nazwę parentyfikacji. Chodzi o sytuacje, kiedy dziecko opiekuje się rodzicem w sposób, który jest nieadekwatny do wieku i możliwości.

To bardzo ograniczająca relacja.
Tak, na szczęście była to historia, która skończyła się optymistycznie. Podczas terapii pacjentka zaczęła się zmieniać, a jej zmiana pociągnęła za sobą kolejną zmianę - w matce. Ta, gdy zauważyła metamorfozę córki, zaczęła z nią inaczej rozmawiać i sama zapisała się na warsztaty rozwojowe, na których odkryła między innymi, co to znaczy być matką… Nastąpiło pojednanie.

Jakie inne problemy się zdarzają?
Najlepiej to widać na przykładach z terapii. Dorosła córka skarży się, że mama nigdy jej nie kochała, nie przytulała, wszystko inne było ważniejsze niż ona, nawet ojciec alkoholik. Matka żyje ze świadomością, że córka wie o braku uczucia. „Już sama nie wiem, czy ją kocham, czy nie kocham? Więc co to za uczucie?” - pyta matka. Okazuje się, że bardzo chciała urodzić syna. Dlaczego chłopca? Bo chłopcy mają łatwiej w życiu. Córka była rozczarowaniem, którego nie umiała ukryć. „Trzymałam to zawiniątko i myślałam sobie, że przyszła na świat kolejna, której będzie ciężko” - wspominała… Z moich doświadczeń terapeutycznych wynika, że w zrozumieniu relacji matka-córka bardzo pomocne są dwa kluczowe pojęcia: przekonania i oczekiwania.

One determinują te relacje?
Wszyscy przychodzimy na świat w rodzinach, w których funkcjonują różne przekonania. Nasza matka odziedziczyła pewne schematy zachowań od swojej matki, ta od swojej itd. Jedne są prawdziwe, inne nie, ale wszystkie traktujemy poważnie, bo odbieramy je od mamy, której ufamy bezgranicznie. Do 12. roku życia mózg rozwija się najintensywniej, tworząc modele zachowań, więzi, wyrażanie emocji. Taki swoisty skrypt, z którego korzystamy w ciągu naszego późniejszego, dorosłego życia.

Jakie to mogą być przekonania?
Niektóre są budujące, ale w większości nas obciążają. Na przykład takie, że kobiety mają gorzej. „Zobacz, tata nic nie robi, faceci mają lepiej”. Albo takie, że najpierw kobiety w okresie dojrzewania dostają okres, potem rodzą dzieci i do końca wszystko już mają na swojej głowie. Inne: „tylko pięknym w życiu się udaje”, „kobieta bez mężczyzny nic nie znaczy”, „nie wolno się rozpychać”, „świat i ludzie są niebezpieczni”, „nie można ufać”… To nie przynosi nic dobrego, jest bardzo ograniczające. Rzeczywistość, którą przedstawia matka, staje się światem córki. Z przekonaniami z domu wchodzi się potem nieświadomie w dorosłe życie. Chcemy czy nie, one funkcjonują w naszej głowie.

Jak te przekonania wpływają na późniejsze relacje?
Jeżeli matka w myśl swoich toksycznych przekonań czuje się fatalnie jako kobieta, nie lubi siebie, nie za bardzo lubi mężczyzn, bo oni tacy wykorzystujący i ma przeświadczenie, że kobiety mają pod górkę, to córkę przed tym wszystkim głównie ostrzega. Ma wobec niej w związku z tym oczekiwania. I ma nadzieję, że córka będzie uważała na te rzeczy, o których tyle słyszała. Bo to jest świętość. W związku z tym nie będzie akceptować inności, odwagi, parcia do przodu. Wręcz będzie mówiła, że to, co robi córka, jest złe.

Matka się boi, że córka będzie się niepotrzebnie narażać…
I dziewczynka faktycznie nie chce się narażać, bo pragnie zasłużyć na miłość. Zaczyna ten schemat dostrzegać dopiero, gdy zawiązuje przyjaźnie, opuszcza dom. Porównuje swoją sytuację z innymi. Nie chce już spełniać oczekiwań mamy. W związku z tym rodzi się bunt. Wtedy słychać: „Córko, przecież ja chcę dla ciebie dobrze, czemu mnie nie słuchasz, przecież ja jestem matką, wiem najlepiej”. I konflikt gotowy.

A córka na to, że nie chce być taka jak jej matka!
Ale też nie wie, jaka chce być. Chce być w opozycji do matki i nie zachowywać się tak, jak ona. Na przykład: „Moja matka ma obsesję sprzątania, to ja nie będę sprzątać”. Chce inaczej, ale nie bardzo wie jak. Tworzy swój obraz z obserwacji, z książek, z filmów. To wyobrażenie jest wyidealizowane i nieprawdziwe. Problemem jest fakt, że młoda kobieta nie ma pierwowzoru, który byłby jej bliski, a sama opozycja w stosunku do matki w niczym jej nie pomaga.

Patowa sytuacja.
Ale jest optymistyczny akcent, bo zawsze wszystko można zmienić.

W każdym wieku?
Najstarsza kobieta, która przyszła na terapię, miała 72 lata. Jej mama nie żyła już od 15 lat. Przyszła, usiadła i poprosiła, żebym pomogła jej z mamą. Jak miałam pomóc? Okazało się to możliwe. Jej mama była osobą bardzo zimną, nie przytulała jej, nie mówiła miłych słów, nie wspierała. Ta starsza pani przyszła po pomoc, bo doszła do wniosku, że całe życie powielała schemat zachowań swojej mamy. I choć teraz córki są już dorosłe, mają po czterdzieści parę lat, to ona jeszcze ciągle „mądruje”, udziela rad, których one i tak nie chcą słuchać. A starsza pani bardzo chciała, żeby było inaczej… To, co powiedziała mi o swojej mamie, brzmiało jak ogromny żal straconych uczuć. Na terapii zrozumiała, że jej matka była dzieckiem wojny, że wówczas liczyło się przetrwanie, a nie przytulanie. Matka dała jej tyle, ile dać mogła. Aby sprawę zamknąć, napisała do niej piękny list, przeczytała go na cmentarzu, spaliła i zakopała. Następnie pojechała do swoich córek, opowiedziała im o terapii i o tym, co zrobiła. Wszystkie się popłakały. Poprosiła, żeby usiadły jej na kolanach, jak małe dziewczynki…

To materiał na scenariusz filmowy.
Jest takie określenie mistrzyni terapii Virginii Satir, że człowiek robi tyle, ile umie. Jeżeli czegoś nie robi, to nie dlatego, że nie chce…

A jak to jest, gdy współczesna matka nie radzi sobie ze światem?
Wtedy przedstawia córce życie, jako coś trudnego, bolesnego. Nie będzie patrzeć z miłością, jak jej dziecko eksploruje świat, bo on jest niebezpieczny. Córka nie chce być kalką takiej matki, nie chce jej słuchać, ale za popełnione błędy obwinia ją jeszcze bardziej.

Jak przerwać to błędne koło?
Wiele nieporozumień wynika z faktu, że w relacji z matką dorosła córka dalej funkcjonuje w roli dziewczynki, w roli dziecka. Wówczas na każde słowa matki typu: „Jest zimno, a ty nie nosisz czapki”, zaczyna się tłumaczyć, a matka na to: „Przecież ja nic od ciebie nie chcę, tylko mówię, że nie dbasz o siebie”. Córka w środku się gotuje, ale gdyby zrozumiała, że nie jest już dzieckiem, tylko dorosłą kobietą, to mogłaby zareagować: „Mamo, masz rację, nie mam czapki”. To jest fakt. Matka może powie wtedy nieśmiało: „No właśnie, mogłabyś założyć”, a ona: „Tak mamo, mogłabym założyć, ale nie założyłam. Jestem dorosła i wiem, co robię”. Kiedy dorosłe córki wyjdą z opcji „dziewczynka” i wejdą w opcję „kobieta”, to kończy się walka. Nie ma relacji podległości. W mojej pracy terapeutycznej spostrzegłam, dlaczego takie relacje występują właśnie między matką a córką - bo matka patrzy na swoją córkę tak jak na siebie. Ale siebie uważa za „dużą kobietę”, więc wie lepiej, a „mała kobieta” powinna słuchać, ale i czuć dokładnie to samo, co ona.

A matka i syn? Jest też taki stereotyp, że lepiej się dogadują. Dlaczego tak jest?
Ważną rolę odgrywa różnica płci. Chłopak jest trochę zagadką. Kobieta inaczej niż mężczyzna patrzy na świat…

Matka tak do końca nie rozumie syna, więc się za bardzo nie narzuca?
Mało tego, stara się o niego zabiegać. On zadaje inne pytania, inaczej reaguje. Przykłady? Matka głęboko przeżywa moment, gdy syn idzie do przedszkola, bo wówczas pojawia się konkurentka w postaci pani wychowawczyni. Później trudno jej zrozumieć, że syn nastolatek nie chce się przytulać, opędza się od jej czułości, jak od natrętnej muchy. Matka musi się sporo natrudzić, by zyskać aprobatę syna.

Natomiast córkę uważa jak swoją własność?
Właściwie, jak przedłużenie siebie…

Należy się z taką sytuacją pogodzić?
Nie da się, ot tak, pogodzić! Jeżeli jest trudna sytuacja, to trzeba się jej przyjrzeć. Samemu się nie uda, bo emocje są zbyt wielkie, żal zbyt duży i albo zacznie się udawać, że nie ma problemu, albo toczy się bunt. A to ma wpływ na nasze życie. Trzeba więc to przepracować… Dla siebie, a w konsekwencji dla matki i swoich bliskich. Ale musimy zacząć od siebie.

To nie jest takie proste. Znam przypadek stosunkowo młodej matki, od której odsuwa się córka, nie chce kontaktu…
Taka matka zwykle twierdzi, że to z córką jest coś nie tak. Powinna się przyjrzeć, jak sama postępuje.

Twierdzi, że nic złego nie robi…
… że się stara, tylko córka nie spełnia jej oczekiwań, nie słucha, żyje byle jak, źle wyszła za mąż, nie umie wychować dzieci… Matka przy tym czuje się źle, twierdzi, że córka jej nie rozumie. Jest rozżalona, niedoceniona.

Okazuje się, że wyznanie: „Najbardziej wkurza mnie własna matka” nie jest problemem wymyślonym…
Gabinety terapeutyczne pokazują, że jest to bardzo duży problem. Coraz więcej kobiet o tym po prostu głośno mówi, mając nadzieję na uporządkowanie tych relacji. Może nie wszystko stracone?

Barbara Nasarzewska

pedagog, terapeuta uzależnień, socjoterapeuta, mediator rodzinny, od wielu lat zajmuje się terapią indywidualną, rodzinną, osobami uzależnionymi, działalnością szkoleniową i treningową. Mieszka i pracuje w Toruniu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nikt mnie tak nie wkurza, jak własna matka - rozmowa z terapeutką Barbarą Nasarzewską - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska