Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oceniamy filmowy rok 2019. Pewnego razu w kinie, czyli felieton "Spod ekranu"

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Jaki był ten filmowy rok? Z odpowiedzią na takie pytanie zawsze jest problem nielichy. Bo w końcu kino to w dużej mierze emocje, a te w krótkim dystansie wciąż są w nas jeszcze za gorące. I tu kłania się test pięciolatki. Bo tak naprawdę na takie pytanie odpowiemy sobie za lat pięć, kiedy okaże się, które filmy zostały w nas na dłużej, a które przypominamy sobie z trudem. A tak na szybko? To był rok przeciętny aż do bólu.

Zacznijmy od naszych cudów, czyli polskiego kina - które ponoć od lat paru kwitnie i chwałę nam narodową przynosi... Jak było? Chyba więcej wtop niż radochy. Każdego musiało ruszyć “Boże ciało”, film o tym, do czego potrzebny jest ksiądz, który ma prawdziwe powołanie. Zaskoczyła “Supernova” - mocna przypowieść rozgrywająca się w czasie rzeczywistym. Ale za to nie trafił do mnie “Obywatel Jones” pani Holland, tyle poruszający i słuszny, co klasycznie sztywny. Nie wyszły za dobrze – choć powinniśmy dostać perełki - ani “Ciemno, prawie noc” pana Lankosza, ani “Zabawa, zabawa” pani Dębskiej, sztampowa rzecz o alkoholizmie kobiet.

Smętna porażka to kino bardziej pop. Tu błysnął tylko komediodramat “Nieznajomi”, ale to niestety wszechświatowy format. Filmy pana Vegi – a mieliśmy i “Kobiety mafii 2” i “Politykę” – zmieniły się już w autoparodię Vegańskich dzieł. Kryminał? “Solid Gold” z duetem Gajos – Seweryn, czyli tandemem klasy De Niro – Pacino, to klęska. Jeszcze raz potwierdziło się też, że nie ma co włazić do tej samej rzeki, bo “Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3” to jakieś żałosne echo po jednym z najpopularniejszych polskich cykli komediowych.

“Gwiezdne wojny”, które jeszcze raz utwierdziły mnie w przekonaniu, że z kinem jest jak z ubraniami za młodu. Niestety z czasem się z nich wyrasta.

Na świecie mieliśmy paradę gigantów, bo swoje filmy zrobili ci, których kocham bardzo, albo najbardziej. Świetny, “testamentowy” film – czyli “Ból i blask” - zafundował nam Almodovar. Za panem Tarantino przepadam od czasu “Wściekłych psów”, więc i “Pewnego razu w Hollywood” mnie ruszyło. Choć nie wiem, czy na Polskę to nie za hermetyczne kino, w końcu amerykańskiej popkultury z tamtych lat liznęliśmy ledwo co. A i alternatywne zakończenia, w których Tarantino kinem poprawia świat, też nie do wszystkich trafiają. Zasmucił mnie pan Allen swoim “W deszczowy dzień w Nowym Jorku” – ponoć swoim najlepszym filmie od lat, a dla mnie wręcz przeciwnie. O dziwo nie oczarował mnie “Irlandczykiem” wielki Martin Scorsese. Doceniam aktorów, ale do wrażenia po “Chłopcach z ferajny” są tu lata świetlne.

Poza tym mieliśmy kilka smacznych ciekawostek – poprawny, ciepły i fajny “Green Book”, rewelacyjny społeczny, po azjatycku zrobiony “Parasite”, świetne filmy o kobietach – “Faworytę”, “Przedszkolankę” czy “Królową kier”. Mieliśmy obrzuconego nagrodami “Jokera” czy “Oficera i szpiega”. No i mieliśmy nowe “Gwiezdne wojny”, które jeszcze raz utwierdziły mnie w przekonaniu, że z kinem jest jak z ubraniami za młodu. Niestety z czasem się z nich wyrasta.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska