Kapitan jachtowy Cezary Bartosiewicz ma na swoim koncie kilka wysoko cenionych w świecie żeglarskim osiągnięć. Jest od niespełna trzech lat tzw. Grotmasztem Bractwa Kaphornowców czyli żeglarzy, którzy opłynęli Przylądek Horn i kolejną kadencję Prezesem Toruńskiego Stowarzyszenia Żeglarzy Morskich.
Tym razem postawił sobie nowe wyzwanie.
- Razem z grupą toruńskich żeglarzy postanowiliśmy zaliczyć kolejną granicę oceanów czyli przepłynięcie z jednego oceanu na drugi - wyjaśnia kpt. Bartosiewicz. - W tym przypadku chodziło o Ocean Spokojny i Ocean Indyjski. To byłaby nasza trzecia granica oceanów.
W 2008 jako I oficer i 2010 roku już jako kapitan opłynął on Przylądek Horn czyli styk Atlantyku i Pacyfiku na południowym krańcu Ameryki Południowej. W 2015 r. z tą samą załogą opłynął Przylądek Igielny na południowym krańcu Afryki i wpłynął z Atlantyku na Ocean Indyjski.
Zobacz także: Auto w Chełmży ostrzelane z wiatrówki
- Pozostała nam do „zdobycia” trzecia granica czyli Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego - mówi nasz rozmówca. - W tym roku, postanowiliśmy opłynąć Przylądek Północno-Wschodni na Tasmanii po drodze z Hobart przecinając południk graniczny 146º 55’ E.
Ośmiosobowa załoga z kapitanem jachtowym Cezarym Bartosiewiczem na czele wyleciała do Melbourne w Australii 18 stycznia tego roku.
- Po dotarciu do Hobart na Tasmanii, zaokrętowaliśmy się na wyczarterowany jacht i popłynęliśmy w kierunku naszego celu - granicy oceanów - wyjaśnia kpt. Bartosiewicz. - Drugiego dnia, często przy wietrze przeciwnym, w okolicach przylądka przekraczającym 34 węzły, osiągnęliśmy South East Cape. W drodze powrotnej widzieliśmy latarnię morską, którą mijają jachty uczestniczące w słynnych regatach Sydney - Hobart. Po szczęśliwym powrocie do portu w Hobart i przylocie do Melbourne, odetchnąłem z ulgą, gdyż główny cel naszej podróży został osiągnięty. Jeszcze w kraju rozmawialiśmy o tym, że szkoda byłoby przylecieć taki kawał z Polski i nie zwiedzić Australii.
Żeglarze zmienili się więc w lądowych zdobywców najmniejszego z kontynentów, wynajęli dwa kampery i pojechali na Grand Ocean Roud. Jest to droga stanowa pomiędzy miastami Torquay a Warrnambool w stanie Wiktoria. Grand Ocean Roud to największy pomnik ofiar wojny, wybudowana po I wojnie światowej przez żołnierzy, którzy wrócili z wojny, w hołdzie ich poległym kolegom. Budowa zajęła 16 lat.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE >>>>
Zwiedzili też okolice Adelajdy i światowe centrum wydobycia opali miasto Coober Pedy.
Nazwa Coober Pedy pochodzi od aborygeńskich słów KUPA PITI, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „biały człowiek w dziurze”.
- Pojechaliśmy też do świętej góry Aborygenów Uluru, znanej też jako Ayers Rock - opowiada kpt. Bartosiewcz. - Leży ona w samym sercu Australii. Tę górę należy oglądać o zachodzie i wschodzie słońca, bo w różnych godzinach ma inny kolor. Tak też zrobiliśmy. Później pojechaliśmy do Kings Canyon w Parku Narodowym Watarrka i do Alice Springs. To miasto jest położone 900 km od najbliższego oceanu i 1500 km od innego większego miasta.W sumie kamperami pokonaliśmy 3500 km. Z Alice Springs polecieliśmy na północno-wschodnie wybrzeże do miasta Cairns, gdzie wsiedliśmy na katamaran i popłynęliśmy na Wielką Rafę Koralową. Zaliczyliśmy oczywiście trochę nurkowania, aby pooglądać ten bajecznie piękny podwodny świat.
- Stamtąd był lot do Sydney, gdzie przyjęła nas Konsul RP Regina Jurkowska. W konsulacie zostawiliśmy dary od marszałka województwa Piotra Całbeckiego i prezydenta Torunia Michała Zaleskiego dla pogorzelców z „Polskiego Miejsca”. To do niedawna atrakcja Queensland na wschodnim wybrzeżu, które przyciągało turystów nie tylko pięknymi górskimi widokami.
Zobacz także: W Zalesiu morsy pokazały, czym może się skończyć ryzykowne chodzenie po kruchym lodzie
„Polskie Miejsce” prowadzone było przez Annę Sowter wielokrotnie nagradzaną na kulinarnych konkursach, znaną w okolicy działaczkę kulturalną, nagrodzoną nawet przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Niestety, pod koniec 2016 roku jej dom, pełen pamiątek gromadzonych latami i przedmiotów kojarzących się z Polską, spłonął w pożarze.
- Bardzo się wzruszyliśmy, kiedy przekazując dary z Polski dziękowano nam za przedmioty z dalekiej ojczyzny. Polonia w Sydney była wręcz zdumiona tym, że ktoś w Polsce tak szybko zareagował na nieszczęście państwa Sowter .
Kolejny dzień w Australii to oglądanie Gór Błękitnych, około 100 km na zachód od Sydney. Zawdzięczają one swoją nazwę porastającym je eukaliptusom. Ulatniające się olejki eteryczne, zawarte w ich liściach powodują, że góry oglądane z pewnej odległości, wyglądają jakby były przykryte lekką, niebieskawą mgłą, poświatą.
- Pożeglowaliśmy też po zatoce sydnejskiej. Przepływaliśmy najpierw pod mostem, pod którym w czasie zlotu żaglowców w 1988 r. kpt. Leszek Wiktorowicz przepłynął Darem Młodzieży pod pełnymi żaglami, dalej obok słynnej opery oraz przez linię startu regat Sydney - Hobart.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?