Strefa Biznesu: Transformacja energetyczna w Polsce faktycznie się dzieje, to nie ulega wątpliwości, ale brakuje nam spójnej i dobrej polityki energetycznej łączącej zmiany po stronie sieci, jak i rynku. Dlaczego?
Maciej Bukowski, prezes zarządu WiseEuropa: Dzieje się, na całym świecie. Obecnie znajdujemy się w zupełnie innej sytuacji niż 15 lat temu, kiedy wielu bardzo powątpiewało, ale teraz wszędzie – od Chin po Stany Zjednoczone, na wielką skalę, rozwijane są Odnawialne Źródła Energii (OZE) – wiatraki, a przede wszystkim fotowoltaika oraz magazyny energii. W USA trwa niesamowity boom na te ostatnie. Polska nie jest tutaj wyspą, która technologicznie może się odizolować, nawet gdyby chciała to zrobić.
– Poza nielicznymi środowiskami, ludzie rozumieją, że są to tanie technologie, które są jednocześnie najlepszymi wyborami energetycznymi. To się dzieje. Od 2019 roku mamy ogromny wzrost mocy z fotowoltaiki i one cały czas przyrastają.
Ale po drodze nastąpiło spowolnienie w rozwoju OZE. Mówię tutaj o energetyce wiatrowej.
Tak, mieliśmy regulacyjne spowolnienie w przypadku wiatraków. Jednak one dalej się rozwijają, ale zdecydowanie poniżej swojego potencjału, który mógłby rosnąć zdecydowanie silniej. Energia z wiatru mogłaby rosnąć także dzięki tzw. repoweringowi, czyli stawianiu w miejscu już istniejących, bardziej wydajnych turbin. Jednak w tym przypadku rząd cały czas spóźnia się z poprawką legislacji. Moim zdaniem mamy problem regulacyjnego klinczu w Polsce. Rząd może uchwalić każdą ustawę, ale następnie spotyka się ona z prezydentem, który ją wetuje.
Kwestia wspomnianych wiatraków jest dla opozycji dość newralgiczna, co może być jednym z powodów dla których „wiatraki stoją”, a to błąd, ponieważ jest to bardzo dobra technologia, a w Polsce mamy ich relatywnie mało. Będziemy ich potrzebować kilkukrotnie więcej w sensie mocy, żeby zasilić przyszły miks energetyczny.
Warto przypomnieć, że już za poprzedniego rządu planowano znaczne zwiększenie tych mocy, co prawda po 2030 roku. Liberalizacja bez wątpienia czeka. To, co zrobił rząd, to uaktualnienie Krajowego Planu na Rzecz Energii i Klimatu do 2030 roku, który stał się bardziej „zielony” i nisko emisyjny. Strategia zawarta we wspomnianym planie poszła w kierunku zwiększenia mocy odnawialnych oraz redukcji emisji.
Czy ten plan jest realny?
Tak, ale częściowo wymaga legislacji, która się nie wydarza. Przy okazji możemy wspomnieć o tym, co stało się w USA. Nie można stać w poprzek postępowi technologicznemu, ponieważ traci się szansę, którą inni wykorzystują. To jest ta podstawowa rzecz, która w Polsce się nie dzieje, czyli rozwój wiatraków.
Na morzu jakoś to idzie w przypadku przygotowania projektów. Jednak sporo jest do zrobienia w sieci, zarówno wysokich napięć, które miałyby doprowadzić energię i rozprowadzić ją po kraju, jak i z ewentualnego projektu jądrowego, który „idzie swoim tempem”. Owszem, pewne rzeczy się dzieją, ale nie jest to błyskawiczny proces, który trwa już od wielu lat.
No właśnie, o energii jądrowej w Polsce słyszymy od dawna. Szacunkowy koszt budowy bloków jądrowych do 2040 r. wyniesie ok. 105 mld zł – wyliczają analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Jakie szanse powodzenia ma ten projekt?
Dalej nie wiem, czy ten projekt w Polsce się wydarzy, czy nie. Jeżeli zbudujemy elektrownię, to gdzie? W jakiej skali? Ponieważ 3 GW nie rozwiązują nam żadnego istotnego problemu, w kontekście przyszłego miksu energetycznego.
Dlaczego jest to tak ważne?
Energia jądrowa ogranicza problem budowy dużych ilości mocy odnawialnych, których istotna część jest zbędna, póki mamy w systemie jej mało. Służą one jako oszczędzacze paliw. Jednak jak jest ich bardzo dużo, to podczas kilku dni w roku produkują one za dużo energii i nie ma co z nią zrobić.
W tym kontekście, czy Polska ponownie może stać się eksporterem energii elektrycznej?
W latach 90. byliśmy eksporterami energii elektrycznej. Teraz „jesteśmy praktycznie na zero” – czasem pełnimy rolę eksportera, a czasem importera. W przyszłości ponownie możemy stać się eksporterem, ponieważ Polska ma do tego warunki, zwłaszcza w wietrze.
Gdybyśmy byli jeszcze silniej połączeni, to pozwoliłoby nam jeszcze lepiej mitygować problem nadmiernych mocy. Drugim ewentualnym sposobem jest właśnie energia jądrowa, która weszłaby w miejsce węgla brunatnego. W momencie taniejących magazynów energii i dobrych rozwiązań rynkowych, tak, jak w USA, te magazyny się rozwijają, a to z kolei stawia duży znak zapytania nad energią jądrową.
W jakim sensie?
Może się okazać, że ona nie będzie bardzo potrzebna, ponieważ przy dostatecznie tanich magazynach energii, które na przestrzeni ostatnich 20 lat gigantycznie potaniały, nawet o 90 proc. i potanieć jeszcze mogą, co oznacza, że w przyszłości mogą odgrywać istotną rolę w systemie. Dzięki nim będzie można przetrzymywać energię nawet przez kilka tygodni.
Natomiast w Polsce obserwujemy rozwój OZE, zwłaszcza fotowoltaiki i wygląda na to, że w końcu otworzy się wiatr zarówno na morzu, jak i na lądzie. Przy okazji pojawiają się różnego rodzaju projekty gazowe. To z kolei daje nam około 30 proc. OZE w miksie energetycznym i cały czas rośnie, co jest realną szansą, że w 2030 roku przekroczy 50 proc. Rola węgla spada i ta redukcja emisji będzie dość znacząca w ciągu najbliższej dekady.
– Mamy szansę zbudować w pełni zeroemisyjny albo bliski zero emisyjności system elektroenergetyczny, ale jednocześnie znacznie mniej emitować w ciepłownictwie do 2040 roku.
Ale?
Polska ma ten problem przejściowy. Z jednej strony w pełni jest możliwe zbudowanie na czas odpowiednich mocy zero emisyjnych z uzupełnieniem gazowym/ CCS do roku 2040, być może z jakąś rolą energii jądrowej, ale z drugiej strony znikną nam stare moce, wyczerpuje się węgiel brunatny, co w konsekwencji będzie skutkowało takim newralgicznym okresem, który może potrwać nawet kilka lat. Mamy spore, potencjalne deficyty, czyli z jednej strony nie zdążymy uruchomić nowych mocy, a stare już nie będą działały.
Na to, że dane złoże się wyczerpuje, nic nie poradzimy. To, czym zastąpimy węgiel brunatny, jest bardzo ważne. Z drugiej strony, jeśli chodzi o węgiel kamienny, to tutaj pojawia się problem starych bloków, które są nieekonomiczne.
Tutaj zbliżamy się do rynku mocy. W jakim kierunki powinien zmierzać?
Rynek mocy jest jakąś odpowiedzią na ten problem, gdzie płaci się za faktyczne usługi dostarczane do systemu, czy za pewnego rodzaju gotowość. Jednak powinien on być bardzo zróżnicowany. Są różne sposoby na to, żeby ten rynek realizować. Rynek mocy jest potrzebny, ale z drugiej strony legislacja UE idzie w inną stronę, więc trzeba się do niej dostosowywać.
W jaki sposób powinna zostać przeprowadzona konsolidacja rynku energetycznego w Polsce?
W Polsce przede wszystkim potrzebujemy więcej rynku, ponieważ doszło do pewnej monopolizacji. Mamy ten problem starych mocy i tego, kto powinien za nie płacić, a kto powinien dostawać te pieniądze i jak, zwłaszcza w tym okresie przejściowym. Poprzedni rząd miał pomysł, żeby sformułować nowy podmiot – NABE, czyli Narodową Agencję Bezpieczeństwa Energetycznego, choć chwilowo sprawa ucichła, nie mamy jasnej deklaracji rządu co dalej w tej sprawie.
NABE miało umożliwić odciążenie bilansu spółek energetycznych, żeby te budowały to, co jest potrzebne, czyli OZE. To był jeden ze sposobów na to, żeby państwo, trochę jak w spółce restrukturyzacji kopalń stworzyło spółkę od węglowej energetyki, która by stopniowo wygaszała te aktywa, ale też tak nie musi być. Można to przeprowadzić na zasadach rynkowych, płacąc spółkom energetycznym za utrzymywanie tych mocy i powolne, kontrolowane wygaszanie, czyli mówiąc wprost – trzeba mieć plan. Nie wiem, jak to zostanie rozwiązane, ponieważ nie pojawiły się jasne, strategiczne deklaracje.
Na początku tygodnia Arkadiusz Krężel mówił o tym, że restrukturyzacja energetyki węglowej powinna zostać przerzucona na ARP.
To może inna nazwa dla NABE, ponieważ do tego samego się to sprowadza, czyli państwo przejmuje odpowiedzialność za utrzymanie pewnego rodzaju mocy, natomiast pytanie, co z resztą? Można tak to rozwiązać, ale wtedy państwowe spółki energetyczne powinny zostać sprywatyzowane przy jednoczesnej liberalizacji rynku energetycznego. To, co zostanie ze spółek państwowych, będzie odnawialną, niskoemisyjną częścią i w większości może zostać sprywatyzowana. Spółki są notowane na giełdzie, więc wtedy można oddać nad tym kontrole i jednocześnie dopuścić prywatne podmioty, żeby brały udział w budowie.
W takim przypadku państwo przyjmuje rolę podmiotu odpowiedzialnego za regulację systemu i posiada te aktywa u siebie, a następnie stopniowo je przekształca z węglowych, np. na gazowe i jednocześnie załatwia dla siebie samego kwestie np. CCS-u. Jeśli mamy mieć zeroemisyjną energetykę w 2040 roku, muszą być źródła sterowalne. Załóżmy, że one będą gazowe, to znów pojawia się kwestia CCS-u. To z kolei wymaga zmiany odpowiedniej legislacji i doprowadzenia do tego, żeby ten CCS zaistniał, ale to wymaga zmian i ten proces powinien znacznie przyspieszyć.
Chodzi o to, żeby państwo, nieważne jak to nazwiemy albo w jakiej spółce, miało źródła sterowalne oraz emisyjne i stopniowo je przybudowywało, „dewęglowało” w kierunku gazu, ostatecznie będzie mniej mocy, reszta jest zliberalizowana i prywatna – mamy źródła odnawialne. Być może państwo będzie miało jakąś spółkę jądrową, która dostarczy określoną liczbę GW i będzie posiadała status priorytetowy w systemie, jak to na przykład mają obecnie elektrociepłownie. Państwo dzięki temu, że ma tylko te aktywa nie jest już „koślawym regulatorem”, tylko regulatorem, który zajmuje się tą sprawą – z jednej strony będzie mogło wygasić moce węglowe, a z drugiej strony zbudować lub zarządzać tymi mocami gazowymi i tak zmienić prawo, żeby one stały się niskoemisyjne albo zeroemisyjne poprzez CCS, a przy okazji koordynując to z dekarbonizacją przemysłu. CCS jest potrzebny również dla przemysłu, niektórych branż, np., dla cementu, czy dla szeroko pojętego przemysłu petrochemicznego.
– W Polsce jest już budowana pierwsza instalacja CCS, więc faktycznie będzie wyłapywany dwutlenek węgla i najprawdopodobniej będzie on wysyłany do Norwegii, ale to składowanie mogłoby się także odbywać w Polsce.
Jak podało MAP, Grupa Tauron wystąpiła o dodatkowe wsparcie dla swoich jednostek węglowych.
Węgiel od lat nie jest bardzo rentowny, przez krótki czas był, kiedy te ceny poszybowały w górę, ale ogólnie rzecz biorąc mamy z węglem problem. Mamy to obciążenie, kamień w postaci górnictwa. To należy wyraźnie powiedzieć – to jest kamień dla finansów publicznych, dla polskiej energetyki.
Górnictwo, które jest bardzo niewydajne, górnicy, którzy wydobywają mało węgla w przeliczeniu na jednego górnika, w konsekwencji jest bardzo drogie. Dużo lepiej byłoby zamknąć cały sektor z dnia na dzień i importować węgiel, jednak z różnych względów nie jest to możliwe, ale plan jest tam potrzebny.**
Tu Polska wymaga strategii. Powinniśmy się zastanowić, jak wyjść z tego galimatiasu. [b]Węgiel historycznie był dla nas ważny, ale jego czas dobiega końca i musimy o tym mówić. Musimy przestać grać w tę grę, że będziemy go używać do 2049 roku, ponieważ to nie ma sensu. Węgiel już jest mocno nierentowny i kopalnie powinny zostać zamknięte.** Rok 2040 wydaje się sensownym limitem – wygaszanie górnictwa i energetyki węglowej do tego czasu, a po drodze potrzebujemy „pomostu”.
W jaki sposób powinien zostać on skonstruowany?
Czy to poprzez subsydia np. do Tauronu, czy w innej, specjalnej spółce, ale powinno być jasno zakomunikowane, że jest to określone w czasie. Redukcja mocy jest planowana w odpowiedni sposób i to po obu stronach jednocześnie, czyli także po stronie wydobywczej, poprzez różnego rodzaju programy redukcji zatrudnienia.
Czy w drugiej połowie roku faktycznie powinniśmy się obawiać rachunków za energię elektryczną?
My aż tak dużo za prąd nie płacimy, pomimo znacznych wzrostów cen. Moim zdaniem podwyżki cen są nieuniknione, ponieważ nie mamy tej dostatecznej mocy. Trochę znaleźliśmy się w energetyce w takiej sytuacji, jak z telefonią komórkową pod koniec lat 90., kiedy trzeba było zbudować całą potrzebną infrastrukturę telekomunikacyjną. Żeby spłacić te inwestycje, sms’y i połączenia musiały być droższe, a teraz już nikt o tym nie myśli.
– W ten, czy w inny sposób, za te zamiany musimy zapłacić. Czy to będzie w rachunkach, czy w podatkach, w których już za to płacimy, pozostaje w decyzji rządu. Refundacja dekarbonizacji, planowego wygaszania różnych mocy może pochodzić z podatków, czyli z ETS-u, co z kolei wymaga dopięcia innych kwestii budżetowych, ponieważ jest to znaczący element finansów publicznych.
O jakich podwyżkach mówimy? Zgodnie z otrzymywanymi prognozami, mogą wynieść nawet kilkadziesiąt procent?
Niekoniecznie to się tak wydarzy, czy się zmaterializuje, ale problem jest. Mamy rosnące koszty, które też rosną w dużej mierze dlatego, że państwo od lat nie chce konkretnie zaadresować tego problemu, jakim jest przerost zatrudnienia w energetyce, a zwłaszcza w górnictwie, co generuje koszty.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Biznesu codziennie. Obserwuj StrefaBiznesu.pl!