Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oni ciągle żyją tą tragedią

Jacek Kiełpiński
Nie tylko bezpośredni uczestnicy katastrofy pod Otłoczynem, w której zginęło 67 osób, przeżywają ją do dziś.

Nie tylko bezpośredni uczestnicy katastrofy pod Otłoczynem, w której zginęło 67 osób, przeżywają ją do dziś.

<!** Image 2 align=none alt="Image 156251" sub="Pasażerowie pierwszego wagonu nie mieli żadnych szans. Ich ciała rozbiły się o tył lokomotywy / Fot. Archiwum Mirosława Fiedziuszko">Nie mogą o niej zapomnieć także ratownicy, personel medyczny, ale też osoby związane z kolejnictwem, które tylko otarły się o tamtą tragedię.

O trzydziestej rocznicy Otłoczyna, największej katastrofy kolejowej po wojnie, przypomnieli ratownicy, biorący wtedy udział w akcji. Dzięki nim 19 sierpnia władze województwa zorganizowały obchody i godnie upamiętniły to tragiczne wydarzenie. Jednak do dziś zgłaszają się do redakcji osoby, które chcą podzielić się swoimi wspomnieniami, refleksjami, przypuszczeniami, wśród których nie brakuje też sensacyjnych wyjaśnień przyczyn katastrofy. Mimo umorzenia pod koniec 1980 roku śledztwa w tej sprawie, w którym uznano winę zmarłego tragicznie maszynisty pociągu towarowego z Chojnic, zdecydowaliśmy się na publikację wspomnień osoby, która pamięta dokładnie, o czym wówczas mówiło się w kręgach kolejarskich.

<!** reklama>- Wtedy byłam kierownikiem pociągu z Kutna do Torunia - wspomina Stanisława Kaźmierczak. - Zatrzymano nas w Aleksandrowie. Gdy po jakimś czasie dotarłam samochodem na miejsce katastrofy, zobaczyłam widok tak przerażający, że... zwyczajnie nie byłam w stanie na to patrzeć. Wtedy wielu mówiło o zamachu, jak wiadomo był to gorący okres początków „Solidarności”, na Wybrzeżu strajkowano. Gdy dziś czytam publikacje na ten temat, ciągle czuję, że coś tu nie gra, czegoś nie sprawdzono, że to nie było tak.

<!** Image 3 align=none alt="Image 156251" sub="Wynoszenie ciężko rannego maszynisty pociągu osobowego, Gerarda Przyjemskiego, który w tym momencie stracił przytomność / Fot. Archiwum Mirosława Fiedziuszko">Zdaniem Stanisławy Kaźmierczak wówczas wśród kolejarzy panowała opinia, że załoga pociągu towarowego, który ruszył samowolnie pod prąd z Otłoczyna, nie mogła popełnić takiego błędu. - Gdyby nawet ktoś w tej lokomotywie oszalał, to przecież nie dwie osoby jednocześnie.

Stanisława Kaźmierczak mimo upływu trzydziestu lat ciągle pamięta relację załogi pociągu jadącego z Krakowa do Olsztyna, który mijał stojący w Otłoczynie pociąg towarowy na kilka minut przed tym, nim ruszył on nieprawidłowym torem. - Maszynista zapewniał, że dostrzegł w oświetlonej kabinie mijanej lokomotywy trzy, a nie dwie osoby. Tym trzecim nigdy, z tego co wiem, się nie zajmowano. Potem głośno było o śladach gazu paraliżująco-łzawiącego we włosach maszynisty i pomocnika pociągu towarowego. Jakiś czas później byłam na imieninach koleżanki, której mąż był pułkownikiem. Gdy towarzystwo popiło, usłyszałam niezwykłą rozmowę. Jeden z wojskowych wspomniał, że w zasadzie o tej porze miał jechać radziecki transport wojskowy przygotowywany do odprawienia na stacji towarowej w Toruniu. A gdyby to on uległ katastrofie „pół Podgórza poszłoby z dymem”. Jak wiadomo, pociąg do Łodzi był opóźniony, bo czekano na wagony pociągu z Kołobrzegu, więc to wszystko się jakoś klei... Nie twierdzę, że tak było, ale od trzydziestu lat nie daje mi to spokoju.

W zamach absolutnie nie wierzy Mirosław Fiedziuszko, w tamtym czasie pracownik działu trakcji, zajmujący się stanem lokomotyw i prezes klubu krwiodawców PKP węzła Toruń, posiadacz wstrząsających zdjęć, które przez lata funkcjonowały na kolei jako materiał szkoleniowy.

- To był fatalny błąd maszynisty. Tego, moim zdaniem, nie da się inaczej wytłumaczyć - zapewnia. - Jednak o zamachu faktycznie wtedy było głośno. Tamtego ranka 19 sierpnia jechałem pociągiem do pracy. Też zatrzymano nas w Aleksandrowie. Gdy pytałem, co się stało, wspominano delikatnie o jakimś zderzeniu. Na miejsce także dotarłem samochodem. Wtedy akcja zaczęła się dopiero na dobre rozwijać. Pamiętam doktora Janusza Cettlera z przychodni kolejowej, który był pierwszym lekarzem na miejscu wypadku. Nie tylko podawał środki przeciwbólowe ciężko rannym i umierającym, ale też próbował zbierać pasażerów, którzy w szoku biegali po lesie. Nie mogę zapomnieć kobiety, wzywającej swojego męża, która leżała pod resztkami wagonu. Gdy strażacy poduszką powietrzną podnieśli nieco zwały metalu, zobaczyliśmy potworny widok. Kobieta w tym momencie skonała. Na dachu lokomotywy leżała kobieta z długimi czarnymi włosami, miała wbitą w głowę ogromną drzazgę... Pamiętam dziennikarza „Nowości”, Zbigniewa Juchniewicza, który kawałek dalej o coś mnie pytał. Nie byłem w stanie odpowiadać. Wiedziałem, że mogę zrobić tylko jedno - postarać się, by dla rannych nie zabrakło krwi.

To Mirosław Fiedziuszko uruchomił wszystkie znane mu w środowisku krwiodawców kontakty. - Dzwoniłem do prezesów klubów krwiodawców z „Elany”, „Merinoteksu”, „Polchemu”, „Metronu” i innych firm. Wszyscy włączyli się błyskawicznie. Gdy dojechałem do szpitala na Bielanach, by oddać krew, stała już tam kolejka kilkunastu osób. Niestety, ja sam, po raz pierwszy w życiu krwi nie mogłem oddać. W wyniku szoku miałem za wysokie ciśnienie... Oddałem w życiu 35 litrów krwi, a wtedy nie mogłem...

Obie rozbite lokomotywy stały przez wiele miesięcy pod parowozownią Kluczyki. Kolejarze tam pracujący do dziś wskazują, w jakim dokładnie miejscu. - Już po wszystkich oględzinach i ekspertyzach obejrzałem wrak lokomotywy pociągu pasażerskiego. I znalazłem wierzch czyjejś czaszki - dodaje słabym głosem Mirosław Fiedziuszko. - Wiele razy próbowałem potem dowiedzieć się od Gerarda Przyjemskiego, maszynisty tej lokomotywy, który cudem przeżył, jak to naprawdę było. On nie chciał do tego wracać, ale kiedyś mi opowiedział. Gdy zza łuku torów zobaczył światła, był oczywiście przekonany, że nadjeżdżający pociąg jedzie sąsiednim prawidłowym torem. Gdy zrozumiał, że tak nie jest, zdążył tylko krzyknąć „na nas!” i runąć do tyłu na drzwi do korytarzyka wzdłuż lokomotywy. Miały one założony zamek patentowy, bo się samoczynnie otwierały, co denerwowało załogę. Jednak tym razem, od ruszenia z Torunia, ani razu się nie otworzyły, więc patent nie został przekręcony. Gerard mówił, że przeżył dzięki temu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska