Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatnie dni wakacji 1939

Jerzy Roth
Szczęśliwa rodzina przy świeżo zakupionym samochodzie. Autor na pierwszym planie
Szczęśliwa rodzina przy świeżo zakupionym samochodzie. Autor na pierwszym planie Nadesłana
- My, jako chłopacy, nie mogliśmy doczekać się wybuchu wojny - wspomina torunianin

[break]
Mieszkałem w Toruniu przy ul. Podmurnej 1 w dużym mieszkaniu służbowym ojca, w starym Dworze Mieszczańskim, którego okna i duży balkon wychodziły w stronę Wisły.
Z drugiej strony okna patrzyły na piękny sad pełen kwiatów i drzew owocowych - dumę mojego ojca.
W 1939 roku rodzina moja składała się z ojca Ferdynanda, inżyniera rozbudowy miasta, niepracującej mamy, Marii i siostry Zosi, mającej wówczas 19 lat, studentki chemii na uniwersytecie poznańskim, no i mnie, wówczas 12-letniego chłopca. Ukończyłem szóstą klasę szkoły podstawowej i od września miałem uczyć się w gimnazjum im. Kopernika.
Ojciec zarabiał bardzo dobrze, o ile dobrze pamiętam, 500 złotych miesięcznie. Mieliśmy wszystko, czego dusza zapragnie. Na początku 1939 roku ojciec kupił samochód osobowy marki opel, którym nieco zwiedziliśmy województwo pomorskie, którego Toruń był wówczas stolicą. Ja po ukończeniu szkoły otrzymałem w prezencie rower młodzieżowy. Grasowałem nim po leśnych drogach leśnictwa Skrzyńska, położonego pięknie na wzgórzu nad jeziorem. Słoneczne lato 1939 roku, jak co roku spędzaliśmy w Borach Tucholskich u przybranego wujka i cioci Czajkowskich, rodziny leśniczych.
Z ojcem pływaliśmy łódką i kajakiem łowiąc dorodne okonie, płocie, leszcze. Za łódką ciągnęliśmy nowość na linie z kołowrotkiem umocowanym do łodzi, wymyślną blachę z trójgrotem. Złapaliśmy na nią niewiele, bo tylko jednego, kilogramowego okonia.
Ojciec często opuszczał nas wyjeżdżając służbowo. Dokąd jechał, tego dowiedziałem się później. Jak się okazało, uczestniczył w budowie umocnień wojskowych w rejonie Tucholi. Każdy dorosły człowiek i my chłopcy, rozmawialiśmy o wiszącej w powietrzu wojnie, o ruchach wojsk polskich i niemieckich.
Witałem się z marszałkiem
Ja z chłopakami cieszyliśmy się, że nareszcie będzie wojna i damy szkołę Niemcom.
Każdy z nas posiadał już przygotowany korkowiec i kombinował, jak go przerobić na prawdziwy pistolet. Nasze drewniane szpady i indiańskie tarcze odłożyliśmy do lamusa. Kadry ołowianych żołnierzyków pochowane w drewnianych fortecach czekały na decydujący bój. Miałem tych żołnierzy chyba ze sto, ale myśl o nich przyćmiewała prawdziwa wojna, nasze zwycięstwo. Nareszcie pojawią się prawdziwe czołgi i samoloty, zaświszczą prawdziwe pociski. Sprawdzimy Niemcom tęgie lanie.
Byłem pod wrażeniem parady naszych wojsk podczas odwiedzin Torunia przez marszałka Rydza Śmigłego w czerwcu 1938 roku. Miałem to szczęście, że marszałek uścisnął mi dłoń i pogładził po głowie, gdy dziękował ojcu za zbudowanie placu dla pokazów na łąkach wiślanych. Na pokazie szedłem jako wojak w jakiejś dużej czapce i spodniach z lampasami. Zewsząd zapewniano, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Pamiętam słowa piosenki:
Marszałek Śmigły Rydz,
Nasz drogi dzielny wódz,
Nikt nam nie zrobi nic,
Nikt nam nie zrobi nic,
Bo z nami Śmigły, Śmigły
Rydz
A tu nad Wisłą sam wódz ściska mi dłoń i gładzi po głowie, mnie, małego żołnierzyka.
Byłem mistrzem maski
Wróćmy do 1939 roku i Borów Tucholskich. 20 sierpnia przyjechał oplem ojciec i kazał spakować rzeczy. Wojna wisiała na włosku. Wędki poszły na strych, kajak i łódka do stodoły. Całusy dla wujka i cioci Czajkowskich. Wieczorem byliśmy w domu.
Okna wyglądały dziwnie. Szyby na krzyż poklejone taśmami papieru. Wieczorem całkowite zaćmienie mieszkania. To nakaz OPL - obrony przeciwlotniczej. Rano nadeszły wezwania do odbioru masek przeciwgazowych. Cieszyłem się, że będę miał prawdziwą maskę (wędrowała z nami aż na Sybir). Ćwiczyłem jej zakładanie i zdejmowanie. W tej dziedzinie biłem rekord w rodzinie. Przez miasto od strony mostu drogowego wieczorami szły i jechały wojska. W dzień latały samoloty i wywijały w powietrzu esy floresy. Na dachu pobliskiej szkoły i szpitala ustawiono karabiny maszynowe.
Ćwiczenia obrony przeciwlotniczej trwały dniem i nocą. Wyły syreny, ludzie z ulic chowali się do korytarzy. Ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia.
Ja z kolegą Heniem biegaliśmy po pobliskich ulicach i murach. Ulice pełne haseł i ostrzeżeń przed bombardowaniem. Nie mogliśmy się doczekać, żeby wreszcie się zaczęło.
Noc z 31 sierpnia na 1 września była normalna. Kilka próbnych alarmów i spanie. Jednak alarm o piątej nad ranem trwał wyjątkowo długo i nikt go nie odwołał. Jakimś nowym dźwiękiem zawyły samoloty, coś przeraźliwie zagwizdało. Nadbiegł ojciec. Natychmiast do schronu w piwnicy. Odgłosy lecących samolotów, gwiżdżących bomb i strzelających baterii przeciwlotniczych zlewały się w jedno. To już nie ćwiczenia, to wojna. Piwnica do której zeszliśmy, znajdowała się głęboko pod budynkiem, miała gotyckie zwieńczenie. Na początku roku została przerobiona na schron. Zainstalowano grube, stalowe drzwi, okno i wentylację. Zgromadzono w niej zapasy żywności i wodę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska