Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podwójna trauma. Dzieci trafiły do adopcji, ale z tej adopcji wróciły do placówki

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Dziecko, które nie wychowuje się z biologicznymi rodzicami, już raz przeżyło traumę. Drugą wtedy, gdy trafia do adopcji, ale z niej wraca.
Dziecko, które nie wychowuje się z biologicznymi rodzicami, już raz przeżyło traumę. Drugą wtedy, gdy trafia do adopcji, ale z niej wraca. Sławomir Kowalski
Dziecko, które trafia do domu dziecka, potrzebuje wyjątkowo dużo miłości. A ono doznaje wyjątkowej krzywdy, gdy zostaje adoptowane, ale na krótko.

Zobacz wideo: 500 plus. Od lutego 2022 nowy nabór - wnioski tylko online

od 16 lat

Dziewczynka ma 10 miesięcy. Po swojemu mówi i tańczy. Stoi, a pewnie niedługo wystartuje na nóżkach. Rozwija się jak jej rówieśnicy. Od nich różni się jednak tym, że nie wychowuje się w zwyczajnym domu.

Mieszka w Rodzinnym Domu Dziecka w Trzeciewnicy, powiat nakielski. Trafiła tutaj, mając 1,5 miesiąca. Biologiczni rodzice nie robią nic, żeby malutka (jest ich jedynym dzieckiem) wróciła. Opiekunowie zastępczy starają się natomiast zostać jej rodzicami. - Chcemy adoptować tę dziewczynkę - przyznaje pani Anna, która z mężem prowadzi placówkę w Trzeciewnicy.

Nie tylko dlatego, że brzdąca bardzo pokochali i się do niego przywiązali, bo każde dziecko, któremu zapewniają dach nad głową, jest przez nich tak samo traktowane. - Mamy nadzieję uchronić małą przed traumą, której mogłaby później doświadczyć.

Przyszłość pokaże

Kobieta wyjaśnia: - Gdyby została jeszcze jako małe dziecko adoptowana, mogłoby się okazać po paru, nawet po kilkunastu latach, że jest niepełnosprawna. Na razie lekarze nie zdiagnozowali u niej opóźnienia rozwojowego ani chorób. Wady niekiedy ujawniają się później, np. dopiero u nastolatka.

Biorąc pod uwagę stan zdrowia prawdziwych rodziców (potrzebna im pomoc specjalistów), nie ma gwarancji, że u ich córki te dysfunkcje nie wystąpią. - Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której malutka trafi do adopcji, a potem zostanie oddana przez rodziców adopcyjnych właśnie ze względu na to, że zostanie u niej zdiagnozowana niepełnosprawność i choroby.
To dlatego pani Anna wraz z mężem złożyli w sądzie rodzinnym dokumenty o adopcję 10-miesięcznej podopiecznej. Procedura dotycząca przysposobienia ruszyła. Dom dziecka pod Nakłem istnieje 7 lat, lecz to będzie pierwsza adopcja, na jaką zdecydowali się małżonkowie.

Sytuacji, w których dzieci jednak przeżywają koszmar, bo były adoptowane, ale nowi rodzice je oddali do placówki opiekuńczo-wychowawczej, nie brakuje w województwie kujawsko-pomorskim. I poza nim.

Grześ miał 3 latka, gdy samotna kobieta została jego adopcyjną mamą. Jak skończył 6, wrócił do domu dziecka. Mama stwierdziła, że nie daje sobie rady z wychowaniem buntownika, u którego zdiagnozowano nadpobudliwość psychoruchową. Nie mogła liczyć również na wsparcie swoich bliskich. Oni od początku sprzeciwiali się temu, aby ona adoptowała dziecko. Namawiali ją do oddania chłopca. Tak też zrobiła. Złożyła pozew o rozwiązanie przysposobienia, czyli o cofnięcie adopcji. Sąd orzekł rozpad rodziny adopcyjnej. Przedszkolak wrócił do koleżanek i kolegów z domu dziecka.

Cyrklem po ścianie

Polewanie ręczników płynem na owady, wybijanie szyb w drzwiach do pokoju, niszczenie ścian cyrklem, nawet chowanie sztucznej szczęki dziadkowi. To miały być grzechy główne Kuby, którego rodzice adoptowali, jak miał 2 lata. Już wtedy zdiagnozowano u niego zaburzenia emocjonalne. Przyszli rodzice sądzili natomiast, że dadzą mu tyle uczuć i otoczą troską, że jego stan umysłowy się unormuje. Nie unormował. Nastolatek, wolą sądu, znowu zamieszkał w placówce.

Scenariusz życia

Michalina pierwsze pół roku życia spędziła w domu dziecka. Potem zgłosiła się para, pragnąca ją adoptować. Złożyła wniosek. Poległa w trakcie diagnozy, która obejmuje m.in. badania psychologiczno-pedagogiczne. Specjaliści rozmawiający z kandydatami nie byli przekonani, że para poradzi sobie z rolą rodziców. Kandydaci za bardzo zaplanowali przyszłość dziewczynce. W scenariuszu zabrakło miejsca na wybory podejmowane przez dziecko.

Żona i mąż podjęli ponowne starania o Misię. Tym razem proces weryfikacji przeszli pozytywnie. Pani i pan adoptowali 2-letnią blondyneczkę. Gdy Michalina miała naście lat, rodzice skierowali do sądu pozew o zakończenie rodziny adopcyjnej. Córka, ich zdaniem, nie spełniła ich aspiracji. Oni oczekiwali, że Michalina będzie się wzorowo uczyć, jeździć konno lub grać na pianinie, później zostanie lekarzem. A ona miała średnią ocen 3,7. Żadne tam pianina i medycyny nie były jej w głowie. Jak już, to piwo. Nastolatka wróciła do domu dziecka.

Trudny chłopiec

Michał razem z siostrą zostali adoptowani. Nowi rodzice wiedzieli o problemach psychicznych syna. Pracownicy ośrodka adopcyjnego przestrzegali, że chłopiec jest trudny. Kobieta i mężczyzna nie sądzili jednak, że choroba syna wpłynie negatywnie na rodzinę. Zdecydowali się adoptować rodzeństwo. Z córką nie było kłopotów. Z synem były.

- Chciał mnie zamordować - mówiła o nim adopcyjna matka. - Przyszedł w nocy z nożem. Nie zdążył zadać ciosu. Złapałam jego rękę z nożem, odepchnęłam. Upadł.

Później Michał tłumaczył, że jakaś postać kazała mu zabić matkę. Wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Rodzice mieli go odebrać, ale odmówili. Podkreślali, że w jego obecności nie czują się bezpiecznie. Zamieszkał w placówce opiekuńczej. Matka i ojciec nie pozwolili mu zabrać do niej niczego, oprócz albumu z rodzinnymi zdjęciami. Zakazali córce go odwiedzać. Wystąpili o rozwiązanie przysposobienia. Sąd się nie zgodził, argumentując, że kobieta nie przedstawiła decydującej sytuacji, jakoby syn z premedytacją usiłował ją zabić.

Ciocie w szoku

Bywa i tak: 17-latek przez 13 lat żył w rodzinie adopcyjnej. Kadra jego dawnego domu dziecka doznała szoku, gdy się do niej zgłosił. Opowiadał, jak mu źle z rodzicami - kazali mu się uczyć, wracać o ustalonej godzinie z imprez na mieście. Zakazywali picia i palenia. Im bardziej matka i ojciec mu nakazywali i zakazywali, tym bardziej się sprzeciwiał. Pracownicy domu dziecka przeżyli szok nr 2. Nie spodziewali się bowiem, że sąd rozwiąże adopcję, a tak uczynił, uzasadniając, że postawy małżonków i syna nie dawały nadziei na poprawę relacji. Kobieta i mężczyzna w ogóle nie walczyli o rodzinę.

Totalna porażka

- Każde rozwiązanie adopcji oznacza totalną porażkę - mówi Krzysztof Jankowski, dyrektor Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych. - To dramat nie tylko rodziców, ale także osób, odpowiedzialnych za procedurę adopcyjną, także nas, jako pracowników domu dziecka. Nie można obarczać winą jedynie dziecka. Często jest tak, że gdzieś diagnostyka zawiodła, ale skutki da się zauważyć dopiero po latach.

Często muszą minąć lata, żeby dorośli i przysposobiona córka lub syn się dotarli. Psychologowie wspominają o dwóch etapach. W pierwszym dziecko jest przeraźliwie grzeczne. Zamierza zdobyć miłość i zaufanie nowych krewnych. Druga faza łączy się ze zmianą nie do poznania. Dziecko dokazuje. Na swój sposób sprawdza wytrzymałość rodziców. Jeśli wytrzymują, to ono przekonuje się, że nawet jak będzie bardzo niegrzeczne, to mama i tata go nie oddadzą. Po tych dwóch fazach powinno zacząć się normalne życie rodziny.

U jednych adoptowanych dzieci te dwa okresy trwają po kilka dni, u drugich po parę lat. Niekiedy rodzicom brakuje cierpliwości. Następuje rozłam.

Z ostatnich danych Urzędu Statystycznego w Bydgoszczy wynika, że w ciągu roku w rodzinach adopcyjnych w naszym regionie umieszczono 72 dzieci. W kraju od paru lat liczba adopcji spada o kilkadziesiąt rocznie. W 2016 roku do adopcji przekazano 1404 dzieci, w 2020 roku - 1140.

Zmartwieniem nie jest deficyt kandydatów. Kolejka chętnych do tego, aby wychowywać nie swoje - ale jak swoje - dziecko, w niektórych ośrodkach co roku się wydłuża. - Cieszylibyśmy się, gdyby mała liczba adopcji świadczyła o poprawie kondycji rodziny. Tak jednak się nie dzieje. Adopcji jest mało ze względu na długi czas regulowania sytuacji prawnej dziecka. Dopóki ono nie będzie miało uporządkowanych spraw z przeszłości, nie może zacząć innej przyszłości - zaznaczają dyrektorzy ośrodków adopcyjnych.

Uregulowana sytuacja prawna

Najwyższa Izba Kontroli, która pochyliła się nad kwestią adopcji, wyciągnęła wnioski, potwierdzające słowa dyrektorów. Inspektorzy wskazywali: - Procedura adopcyjna trwa przeciętnie 2 lata. Liczba potencjalnych rodziców znacznie przewyższa liczbę dzieci z uregulowaną sytuacją prawną, umożliwiającą ich adopcję. Problemem jest brak jednolitych dla całego kraju wymogów i kryteriów stosowanych podczas adopcji, dlatego praktyka różni się w ośrodkach. (...) Wielokrotnie ustalają one własne zasady, wykraczające poza uregulowania ustawowe, np. w kwestii dokumentacji, szkoleń, kryteriów kwalifikacyjnych. Część ośrodków adopcyjnych żądała zaświadczeń o stanie zdrowia, wykraczających poza przepisowe wymogi. W niektórych przypadkach wymagane były zaświadczenia lekarskie dotyczące przyczyn bezdzietności albo od psychiatrów i z poradni leczenia uzależnień.

Opinia parafii

To jeszcze nic: w innych ośrodkach, jak informują kontrolerzy Izby, kandydaci przedstawiali dane z wyroków rozwodowych w przypadku drugiego małżeństwa. W dwóch katolickich ośrodkach gromadzono dane dotyczące kandydatów na rodziców pochodzące z opinii parafii i świadectwa ślubu kościelnego. W następnych wprowadzono kryteria odnośnie wieku kandydatów starających się o adopcję.

A propos wieku: - Polskie prawo nie przewiduje maksymalnego wieku dla rodziców adopcyjnych - tłumaczy Anna Sobiesiak, dyrektor Kujawsko-Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Toruniu. - Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy mówi jedynie o tym, że pomiędzy adoptowanym a rodzicami powinna istnieć odpowiednia różnica wieku. W naszym kraju przyjęło się, że ma być to nie mniej niż 18 lat i nie więcej niż 40. Stąd rodzice, którzy skończyli 40 lat, mają mniejsze szanse na adopcję noworodka od osób, które są 10 czy 20 lat od nich młodsze. Chodzi przede wszystkim o to, aby rodzice mieli możliwość zapewnienia dziecku opieki i wychowania aż do uzyskania przez adoptowanego pełnego usamodzielnienia. W rodzinie adopcyjnej powinny panować warunki jak najbardziej zbliżone do tych, które spotyka się w rodzinach biologicznych. Osoby, które ukończyły 40. rok życia, mogą adoptować dzieci, uwzględniając odpowiednią różnicę wieku.

Pani dyrektor zwraca uwagę na kolejny aspekt. - Dzieci adoptowane chcą mieć atrakcyjnych rodziców podążających za ich potrzebami emocjonalnymi, zdrowotnymi czy fizycznymi. Nie zapominać należy również o różnicy międzypokoleniowej. Naturalnym jest także to, że osoby powyżej 45 czy 50 lat przygotowują się już do pełnienia roli dziadków.

Pewien psycholog mówi: - Niektórzy kandydaci na rodziców zachowują się jak klienci sklepu. Myślą, że przyjdą do domu dziecka i wybiorą sobie córkę czy syna. Będą kierować się wyglądem wychowanka. Ładne dziecko będzie pasować do ładnego domu. Naszą rolą jest w takiej sytuacji wskazać tym zainteresowanym właściwą drogę. Tę do wyjścia z placówki.
PS Imiona dzieci zmieniono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Podwójna trauma. Dzieci trafiły do adopcji, ale z tej adopcji wróciły do placówki - Gazeta Pomorska

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska