Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polskie mrówki chcą na Zachód

Redakcja
Gdyby wyobrazić sobie Europę jako ogromne mrowisko, okazałoby się, że większość mrówek robotnic ma polski paszport. Od roku opanowujemy europejskie rynki pracy. Jesteśmy tani, pracowici i nie narzekamy.

Gdyby wyobrazić sobie Europę jako ogromne mrowisko, okazałoby się, że większość mrówek robotnic ma polski paszport. Od roku opanowujemy europejskie rynki pracy. Jesteśmy tani, pracowici i nie narzekamy.

<!** Image 2 align=right alt="Image 18921" >Edyta myje i karmi starszych ludzi w Nottingham, Adam robi remonty w Berlinie, Maciej gra na klarnecie dla turystów na statkach pasażerskich kursujących po świecie. Każde z nich jest specjalistą w swojej dziedzinie. Mimo że praca dla nich jest, nie chcą pracować w kraju, bo: nie są tu w stanie utrzymać rodziny, nie mają perspektyw rozwoju, nie docenia się ich fachowości. Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej każdego miesiąca tysiące takich jak oni przekracza granicę, by szukać szczęścia na Zachodzie. I znajdują.

Europa wysysa fachowców

Z otwartymi rękoma przyjmowane są pielęgniarki i lekarze (w Sztokholmie działa klinika dentystyczna zatrudniająca tylko polskich stomatologów); budowlańcy wszystkich specjalności (w Niemczech pracują całe brygady złożone z naszych rodaków); kierowcy (nasi powoli opanowują autobusy miejskie i transport budowlany na Wyspach Brytyjskich); kucharze, barmani i kelnerzy (pracują na promach w Irlandii i pasażerskich liniowcach). Według warszawskiego Ośrodka Badań nad Migracjami, każdego roku wyjeżdża z Polski ok. 600 tys. ludzi. Jedna trzecia osiedla się za granicą na stałe, ale aż 70 procent to wyjazdy czasowe, polegające na podejmowaniu okresowego zatrudnienia.

Pracujemy wszędzie. Jesteśmy w krajach Beneluksu, na Wyspach Brytyjskich i w Skandynawii. W Niemczech tak nasyciliśmy rynek pracy, że niektóre zawody - np. sprzątaczka czy budowlaniec - kojarzone są tylko z naszą nacją. Powoli zaczynamy szukać nowych kierunków - w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech.

Dla zagranicznych pracodawców jesteśmy atrakcyjni z dwóch powodów. Nie grymasimy na pieniądze, z pocałowaniem ręki przyjmując najniższe w danym kraju stawki. Po drugie nie brzydzimy się żadnej pracy.

- Niemiecki fachowiec zaczyna rozmowę od 18 euro za godzinę, a ja dostaję 10 euro i czuję się, jakbym złapał Pana Boga za nogi. Bo tak: pracuję legalnie w niemieckiej dużej firmie, pieniądze regularnie wpływają na konto, pracodawca opłaca wszystkie ubezpieczenia, do tego moja praca jest doceniana - wylicza Adam. Remontuje biura i mieszkania. W Polsce prowadząc małą firmę zarabiał do 4 tysięcy złotych. W Berlinie ma dwa razy tyle i nie musi się martwić o zlecenia.

Edyta, mimo że w Polsce była cenioną instrumentariuszką, w Anglii zadowala się posadą pomocy pielęgniarskiej w domu opieki. Zarabia 6 funtów na godzinę i za nic nie chce wracać do kraju. Tu dostawała 1200 złotych miesięcznie, tam otrzymuje pięć razy więcej.

- Mimo że zagraniczni pracodawcy oferują najniższe stawki, czyli np. 5,05 funta za godzinę, to i tak jest to kusząca propozycja dla pracowników z Polski. Brytyjczyk w życiu nie podjąłby się pracy na budowie czy w domu pogodnej starości za 5 funtów. A Polak tak - mówi Wojciech Janisiewicz z pośrednictwa pracy Eures, działającego przy Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Toruniu. Ma kilkadziesiąt tysięcy propozycji pracy za granicą. Potwierdza, że zachodnie rynki pracy na ogromną skalę wysysają z Polski najlepszych fachowców.

Prezesi mówią o katastrofie

Drenaż polskich kadr odbywa się branżami. Na rodzimym rynku pracy zaczyna brakować anestezjologów, pielęgniarek, murarzy, tynkarzy, cieśli, kafelkarzy, betoniarzy, stolarzy, barmanów, kucharzy, kierowców, rzeźników, spawaczy.

- Najbardziej widać to w budownictwie. W ubiegłym roku mieliśmy ponad czterysta ofert pracy w tej branży - przyznaje Tomasz Zawiszewski z Powiatowego Urzędu Pracy w Bydgoszczy.

Prezesi firm budowlanych mówią o katastrofie.

- W tej chwili damy pracę 50 osobom, ale trudno nam skompletować obsady na budowach. Czasem sięgamy po fachowców mniejszej klasy, na przykład więźniów. Jedyny ratunek to praca w nadgodzinach i zatrudnianie pracowników ze Wschodu - nie ukrywa Stefan Burdach, wiceprezes toruńskiego Budleksu.

Brak rąk do pracy w budownictwie stał się problemem w połowie ubiegłego roku. Przedsiębiorcy alarmują, że z każdym miesiącem sytuacja się pogarsza. Plagą powoli stają się porzucenia miejsc pracy z dnia na dzień. Eksperci przewidują, że skutki, które odczujemy już niedługo, będą opłakane. Wzrosną ceny usług, a co za tym idzie podrożeją mieszkania. Będzie się budować mniej i byle jak, bo wybór firm zostanie mocno ograniczony. Już są problemy ze znalezieniem podwykonawców. Pracodawców nie dziwią masowe wyjazdy „za pracą”, ale nie są w stanie przebić brytyjskiej czy niemieckiej stawki.

- Wyjeżdżają tacy, którzy już coś umieją, trzydziestolatkowie i starsi. Nie ma kto szkolić młodych - narzeka Józef Rusiecki z firmy Solbud.

O „dziurze pokoleniowej” zaczynają mówić zresztą nie tylko budowlańcy.

- Uciekają młodzi, wyszkoleni lekarze, niektórzy zaraz po stażach. Strach pomyśleć, co będzie dalej - mówi bydgoski neonatolog Jarosław Szułczyński. Znajomi oferowali mu posadę szefa kliniki w Szwecji. Miał zarabiać 20 tys. zł miesięcznie. Odmówił.

Woli Niemcy, choć tęskni

- Nie mamy pielęgniarek. Wyjechały do Włoch i Wielkiej Brytanii. Mamy 5 wolnych etatów dla pielęgniarek anestezjologicznych i nie możemy nikogo znaleźć. Jest źle, a będzie dramatycznie - nie ma złudzeń Bogumił Kurowski, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Toruniu. Chciałby podwyższyć pensje swoim pracownikom, ale nie ma z czego.

- O czym w ogóle mówimy? - nie kryje wzburzenia lekarz anestezjolog (prosi o niepodawanie nazwiska). - Lekarz po studiach dostaje 1100 złotych brutto. Ja za godzinę pracy przy operacji mam 12 złotych. Żeby jako tako zarobić, biorę dodatkowe dyżury. Potem jestem tak wykończony, że nie wiem jak się nazywam.

Edyta już nie wróci. Namawia do wyjazdu na stałe swoje koleżanki z Polski. Kilka już się szykuje. Adam chce zostać jeszcze ze dwa lata. Mimo że dostaje mnóstwo ofert z kraju i tęskni za rodziną, woli Niemcy niż Polskę. Maciej po każdym zejściu ze statku obiecuje sobie zakończyć tułaczkę. Miał nawet propozycję pracy w Polsce. Orkiestra dawała 150 zł tygodniowo...

- Jak już sporo odłożę, to wrócę do pracy w filharmonii. Będzie to moje hobby - żartuje.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska