Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznaj Go w siedem minut

Lucyna Tataruch
Na szybkich randkach panowie wyglądają jak na rozmowach o pracę i recytują wyuczone formułki. O żartach i flirtach możemy zapomnieć. Te spotkania są dla nich ogromnie istotne. Przyszli tu znaleźć partnerkę życia i mówią o tym otwarcie.

„Nie wiem, czy wiesz, ale przeciętny singiel wydaje rocznie ok. 3 tys. złotych na szukanie partnera lub partnerki” - czytam przypadkiem na pewnej stronie internetowej. „Wchodzą tutaj w grę abonamenty na portalach randkowych, różnego rodzaju wyjścia, imprezy, wyjazdy. Jeśli chcesz zaoszczędzić swój czas i pieniądze, przyjdź do nas”.

Do nas, czyli na „szybkie randki”, powszechnie znane raczej z amerykańskich filmów. Chodzi o te spotkania, gdzie kilkanaście osób rozmawia ze sobą w parach - każdy z każdym - przez siedem minut, a potem ocenia z kim zaiskrzyło. Do miłości ponoć tyle czasu wystarczy, przynajmniej według teorii o wadze pierwszego wrażenia. Czy to faktycznie tak działa? Czy da się w ten sposób poznać drugą połówkę? Skoro speed dates odbywają się w tym miesiącu w Bydgoszczy, postanawiam to sprawdzić.

Wysyłam maila i czekam na potwierdzenie mojego udziału. Dostaję je dopiero w dzień spotkań. Organizatorka tłumaczy, że zawsze mają podobny problem: - Zgłasza się więcej kobiet niż mężczyzn, dlatego czekamy… - przyznaje. - Ale teraz mamy już wszystkich po równo. Zapraszam panią serdecznie. Dziś będzie 18 osób, od 30 do 50 lat.

CZEŚĆ, JESTEM LUCYNA

Do wyznaczonego klubu docieram przed czasem. W sali panuje półmrok, uczestnicy w większości pozajmowali już miejsca, kilku osób brakuje. Dostaję numerek i mam czekać na start.

Dosiadam się do ludzi przy moim stoliku - ja jako „jedynka” do pana z tą samą liczbą. Obok kręci się „dwójka”, trzydziestoparoletnia blondynka, jeszcze bez przyszłego towarzysza rozmowy. Od oficjalnego rozpoczęcia randki dzieli nas 10 minut. Jest cicho i dość niezręcznie. Bez sensu - myślę, patrząc na innych. Przecież mamy się poznać. Dlaczego nikt nie korzysta z bonusowego czasu i nie zagaduje sąsiadów od razu?

- Cześć, byliście już wcześniej na takich randkach? - zaczynam… ale nikt mi nie odpowiada. - Fajnie tu jest? - próbuję raz jeszcze. - Może już się poznamy? Jestem Lucyna - zwracam się do pana jedynki. On ewidentnie nie chce mną rozmawiać. Nawet nie podniósł wzroku. Dlaczego? Co robię nie tak? Aż tak mu się nie spodobałam?

- Ja jestem Ania… - dwójka niepewnie ratuje sytuację. - I jestem tu pierwszy raz…
Wygląda na sympatyczną osobę i już żałuję, że to nie z nią będę spędzać te siedem minut. Bo na miłą damsko-męską wymianę zdań w pierwszej parze mi się nie zapowiada.

Kiedy wszyscy docierają na swoje miejsca, słyszymy dzwonek oznaczający, że randki startują.
Wtem pan jedynka nachyla się do mnie. Podaje mi rękę i pełnym sympatii głosem zaczyna: - Cześć, jestem Mariusz. Co u ciebie słychać? Jak się dziś czujesz? Jak masz na imię?

Patrzę na niego dość zbita z tropu. No bo przepraszam cię, Mariusz, ale czy ty włączyłeś jakiś magiczny guziczek? Coś się zresetowało i zaczynamy od nowa? Przecież od kilku minut próbowałam do ciebie zagadać!

Tłumię w sobie chęć wyjaśniania sytuacji. OK, może to taka konwencja, może nie znam zasad, może przed dzwonkiem nie wolno rozmawiać? Nieważne. - Cześć, jestem Lucyna - przedstawiam się po raz drugi. I czekam na pasjonującą przygodę.

A LUBISZ DZIECI?

Od początku bardzo się staram. Może za bardzo? Odpowiadam pełnymi zdaniami i zadaję zwrotne pytania. Próbuję być po prostu normalną dziewczyną, która chce poznać normalnego faceta. Szybko jednak wychodzi na jaw, że ja i Mariusz nie mamy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Każdy temat kończy się po dwóch zdaniach.

Dowiaduję się, że mój towarzysz jest zawodowym kierowcą. Nie pogadamy jednak o podróżach, bo twierdzi, że prawie nie ogląda świata za szybami samochodu. Nie rozwiniemy też wątku samej jazdy autem, bo ja mówię, że lubię jeździć, a Mariusz jednak nie bardzo. Przeciwieństwa się nie przyciągają i coś się nie klei. Co teraz?

Przypominam sobie wskazówki ze strony organizatora: „Podczas randki możesz od razu zapytać o rzeczy, które dla Ciebie są najistotniejsze”. Co by to mogło być…? - A lubisz dzieci? - wypalam nie wiedzieć czemu, bo ani to nie jest dla mnie istotne ani jakoś specjalnie mnie nie interesuje. Chyba podświadomie uznałam, że to będzie takie miłe pytanie. Może tak właśnie objawia się stres?

Mariusz odpowiada, że lubi i chciałby mieć dwójkę. Pyta, co ja o tym sądzę. No cóż… Nawet nie wiem, dlaczego zaczynam kłamać. Mówię, że lubię, że też dwójkę i w ogóle - dzieci są super. Po co ja to wymyślam? To musi być jakiś dziwny tik - wyrzucam z siebie to, co mi ślina na język przyniesie, żeby tylko rozmowa nie przestała znów płynąć. Wiem już, że nie zaznaczę „Tak” przy Mariuszu i prawie zaczynam modlić się w duchu do jego krzyża na szyi, by te siedem minut jak najszybciej minęło.

LUBISZ CHODZIĆ PO JASKINIACH?

Te randki wcale nie są takie łatwe. Szczególnie, gdy od początku widać, że siedzący przed tobą mężczyzna nie będzie wybrankiem twojego serca. Może nie zawsze uświadamiasz to sobie już podczas przywitania, jednak jest duża szansa, że wyczujesz brak chemii po pierwszych dwóch zdaniach. Wtedy rozmowa staje się sztuczna i trudna.

Tak chyba miała Ania, która w pewnym momencie randki z Mariuszem po prostu wstała i powiedziała, że musi wyjść gdzieś zadzwonić. Już nie wróciła.

Ja siedzę dalej. Rozmawiam kolejno z Andrzejem, Tomkiem i Kacprem. Każdy z nich jest inny, ale jednak jakoś całkiem podobny do reszty. Pogawędki toczą się jedna za drugą. Niektóre płyną sprawniej, inne wloką się tak, że mimochodem rozmyślam o względności czasu.

Jak sprawić, by siedem minut było wiecznością? Andrzej to wie. Uśmiecha się i wygląda dość sympatycznie w czerwonej koszulce z kaczorem Donaldem. Na stoliku położył czapeczkę z daszkiem - taką jakie nosiło się w latach 90. Mimo słabości do kreskówek ma chyba grubo powyżej czterdziestu lat. Zagajam rozmowę: Co lubisz? Czym się zajmujesz? Kogo szukasz? Jakie lubisz kobiety?

Odpowiada jedynie półsłówkami, nie dowiaduję się prawie niczego. Pewnie zadaję beznadziejne pytania. A właściwie, dlaczego tylko ja je zadaję?
- Jest coś, czego chciałbyś się o mnie dowiedzieć? - zachęcam.
- Czemu nie… - podłapuje niepewnie. - Lubisz chodzić po jaskiniach?
Wspaniale! Jest jakiś wątek, Andrzej pewnie jednak ma hobby. Bardzo podoba mi się ta niespodziewana reakcja.
- Raz próbowałam - wyznaję. - Mam kumpla, który to lubi i kiedyś zabrał mnie na taką wyprawę. Miałam wrażenie, że te głazy za chwilę mnie ścisną i już nigdy się stamtąd nie wydostanę. Ale może warto jeszcze raz spróbować? Kto wie… A ty? - kończę z uśmiechem.
- Ja? Nie, ja nie lubię - wzrusza ramionami.
I koniec.
Siedzimy w milczeniu, jednak nie wytrzymuję:
- Czemu spytałeś o te jaskinie?
- Byłem ciekawy - oznajmia.

CZY TRUMP WYGRA WYBORY?

Już przy trzeciej rozmowie czuję, jak wchodzę na Mount Everest swojej wytrzymałości. Przekonuje mnie o tym roztrząsany z pasją wątek „Jakie lubisz zwierzęta?” i siedmiominutowa rozmowa o pupilach Tomka - szczególnie o jednym, który zginął kilka lat temu. Po chwili Kacper opowiada mi, jak wydzierżawił działkę za miastem. Żaden z nich mnie o nic nie pyta.

Słucham też historii, które brzmią niczym wyuczone formułki. Mam wrażenie, że niektórzy długo je trenowali. Panowie wyglądają jak na rozmowie o pracę. O flirtach możemy zapomnieć. Te randki są dla nich bardzo istotne. Przyszli tu znaleźć poważną partnerkę i mówią o tym otwarcie. Wytrzymuję, ale mam pełną świadomość, że to nie mój świat i nie moje sprawy.

Nie jest jednak możliwe, bym nagle nie umiała odbyć ani jednej ciekawej rozmowy. Co się ze mną dzieje? Przecież robię to na co dzień i za to mi płacą - rozmawiam z ludźmi, wyciągam z nich to, co najlepsze, a potem piszę o tym w gazecie. Czemu tym razem miałoby być inaczej i to jeszcze dziewięć razy pod rząd? Gdy do stolika dosiada się Marek, w moim odczuciu całkiem przystojny blondyn, postanawiam nadać tej sprawie ciut inny bieg.
- Jak myślisz, kto wygra wybory w Stanach, Trump? - pytam i jest mi wszystko jedno, kogo mój towarzysz wybierze. Chcę po prostu w końcu porozmawiać o czymś innym niż „co słychać u ciebie?”.
- Myślę, że nie, ale gdyby wygrał, to chyba nie byłoby dobrze… - zastanawia się chwilę. - Interesujesz się polityką? Czym jeszcze?
- Lubię kino - wybieram neutralny wątek… i rozmowa zaczyna się kleić. Omawiamy nowego Batmana, rzucamy kilka zdań o komiksach. Żadna to emocjonująca wymiana podtekstów, raczej kumpelska pogawędka, ale bawię się nieźle. Przy okazji słyszę, że Marek jest radcą prawnym i przyszedł tu dzisiaj, bo chce znaleźć żonę. Koledzy już mają, a on za dużo pracuje. To chyba pierwsza normalna randka tego wieczoru, Marek wygląda na zadowolonego. Podejrzewam, że zaznaczy przy moim numerku „Tak”.

MÓWIŁAŚ JUŻ INNYM?

Po Marku zdecydowanie wracają mi siły. Jestem gotowa na kolejne spotkanie i w głowie obmyślam z jakim pytaniem wyskoczyć. Nie muszę jednak nawet próbować. Adam podchodzi i sam postanawia wyłożyć karty na stół: - Słuchaj, jestem tu w bardzo konkretnym celu - zaczyna, a mnie otwierają się szerzej oczy. Siada przede mną wysoki brunet w typie hiszpańskiego kochanka. Frywolnie rozpięta koszula, fala z włosów na głowie. - Nie jest mi łatwo znaleźć partnerkę, bo mam swoje zasady. Na pierwszym miejscu jest Bóg.

Przyznaję, tego się nie spodziewałam...

- Kobiety wokół ciebie mają inne zasady? - podpytuję ostrożnie.
- Pfff... - parska lekceważąco. - Zupełnie inne, nie szukają tego, co ja. Nie szanują siebie i drugiego człowieka. Chodzi im tylko o przyjemność, zabawę. Byłem w związku kilka lat, ale nie wyszło, więc teraz próbuję... A ty? Jesteś rozwódką?
- Nie… - odpowiadam zdziwiona. Wyglądam jak rozwódka? Tzn. jak wyglądają rozwódki? Skąd w ogóle takie pytanie?
- To dobrze, rozwódki nie wchodzą w grę. Żadnych rozwódek - wyrzuca z siebie.
- … czyli rozumiem, że ważne są dla ciebie też takie zasady, jak czystość przed ślubem? - pytam z najszczerszym zaciekawieniem.
- Tak. Tego się trzymam - odpowiada stanowczo.
- Czyli jak byłeś w tym kilkuletnim związku, to wy nie…
- Wtedy jeszcze nie miałem takich zasad - przerywa mi szybko. - Ale od czasu, gdy odnalazłem Boga i mówię o tym otwarcie, mój najdłuższy związek trwał kilka dni. A ty? Do jakiej parafii należysz?

Wiem już, że za chwilę rozmowa się skończy, choć nie będzie to moja inicjatywa.
- Jestem ateistką - postanawiam być szczera. A nuż zacząłby przepytywać mnie z Biblii? Ryzyko jest zbyt duże, by ściemniać.
- Naprawdę? Jak to możliwe?! - dziwi się bardzo. - Jak ty z tym żyjesz? Jesteś chyba jedyną ateistką, jaką w życiu poznałem!

Oboje czujemy, że nic z tego nie będzie. Adam jednak postanawia jeszcze dopytać: - Mówiłaś tu innym, że nie wierzysz w Boga?
- Nie, nie pytali - przyznaję.
- Ale może chcieliby wiedzieć.
- Skoro nie pytali, to widocznie nie chcieli.
- Myślę, że powinnaś to mówić.
- Myślisz, że powinnam zaczynać od tego rozmowy?
- A dlaczego nie? Ja mówię od razu jak jest.

Widzę, że na swojej kartce z numerkami ma obszerne notatki do każdej odbytej randki. Co wpisze przy mnie? Wielkie, drukowane NIE. Robi to przed upłynięciem naszych niezręcznych siedmiu minut. I nawet się z tym nie kryje.

ŻYCZĘ CI JAK NAJLEPIEJ

Podczas kolejnych dwóch randek jest tak, jakby panowie zatoczyli koło i drugą szansę dostał Mariusz lub Andrzej. Albo Tomek czy Kacper. Ze zmęczenia przestaję rozróżniać osoby. Gdy podchodzi do mnie ostatni mężczyzna, pytam go wprost: - Też masz już dość? Te randki zabierają energię!

Miłosz jednak jest tak zdenerwowany, że ledwo wydusza z siebie prośbę, bym powtórzyła. Nawet na mnie nie patrzy, co chwilę poprawia kołnierzyk koszuli i rozgląda się dookoła. Jego kartka z ocenami kobiet wygląda, jakby wyjął ją z wody - tak bardzo pocą mu się dłonie. Robi mi się głupio, bo nie wiem, jak mogę mu pomóc.

Udaje mi się ustalić, że ma 46 lat, jest trochę nieśmiały, mieszka z mamą i psem. Przyjechał tu spod Bydgoszczy, bo chciałby kogoś poznać. Próbował w internecie, jednak potem, gdy umówił się już dziewczyną w realu, to ona nie przyszła.

- Nie martw się, to już prawie koniec - mówię, gdy minuty dobiegają tej ostatniej siódemki. Widzę, że każde słowo sprawia mu trudność. Ta forma poznawania miłości zdecydowanie nie jest dla niego. Wygląda, jakby zdawał najważniejszy egzamin w życiu. Czy zda? Ile będzie miał punktów? Trudno powiedzieć, niektóre kobiety przecież lubią nieśmiałych i skromnych facetów…

Słyszę dzwoneczek i żegnając się z Miłoszem w duchu życzę mu jak najlepiej. Sama czuję się, jakbym przebiegła maraton, wychodzę ostatnia. Do wszystkich ocen dokładam swoją niewypełnioną kartkę. Nikogo nie zaznaczyłam.

- Będę mogła wysłać pani w mailu jedynie liczbę panów, którzy wpisali przy pani „Tak”. Nie wolno mi wymienić waszych telefonów. Tak robimy tylko wtedy, jeśli obie osoby zaznaczą się zgodnie - tłumaczy organizatorka.
- W porządku. Nie znalazłam nikogo dla siebie, ale to było bardzo ciekawe doświadczenie. Ciekawe i stresujące… - przyznaję.
- Ale musi pani wiedzieć, że w zeszłym roku skojarzyliśmy dwa małżeństwa. Mamy zdjęcia z ich ślubów. Ludzie się tu naprawdę dobierają w pary.
- Nie wątpię, na pewno tak jest. Ja chyba po prostu akurat nie trafiłam na swoją grupę… Ale to nic, cieszę się, że już wiem, jak to wygląda. Dziękuję, będę czekać na maila.

Wychodzę na powietrze i oddycham z ulgą. To jednak też nie jest dla mnie. Wspominam poszczególne rozmowy i uzmysławiam sobie, że można było poprowadzić je jakoś ciekawiej… Tylko że moi partnerzy w większości wcale mi nie pomagali! No i prawie wszyscy mieli zupełnie inne oczekiwania niż ja - szukali tu kogoś, z kim mogliby od razu założyć rodzinę…

Mimo to zastanawiam się, który z nich mnie zaznaczył. Mam swoje typy i chyba jest to już kwestia ambicji - fajnie jakby ktoś uznał, że miło mu się ze mną gadało. A jeśli nikt mnie nie wybrał? To też jest możliwe. Wszak siedzieliśmy tam razem i skoro ja czułam, że nic nas nie łączy, to moi rozmówcy musieli mieć chyba podobne wrażenia. Poza tym, nie wiem z jakiego grona mnie wybierano. Nie miałam okazji rozmawiać ze swoją dzisiejszą konkurencją. Inne kobiety widziałam jedynie przy wyjściu i wszystkie wyglądały w mojej ocenie naprawdę dobrze. Szczerze mówiąc, chyba lepiej niż męska część sali.

Ciekawe, ile par dobrało się tego wieczoru? Ile osób umówiło się na kolejne spotkania? Co ich urzekło w sobie nawzajem? To temat na kolejny odcinek.

Po dwóch dniach dostaję obiecanego maila z werdyktem. Sześć razy „Tak”.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Poznaj Go w siedem minut - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska