Minęło 100 dni od momentu, kiedy zasiadł Pan w fotelu prezydenta Torunia. Co okazało się największym zaskoczeniem w sprawowaniu tej funkcji?
Przez ponad trzy lata pełniłem funkcję zastępcy prezydenta, wcześniej byłem także radnym, dlatego znałem strukturę urzędu i sposób pracy jego kierownictwa. Zaskoczyło mnie jednak zainteresowanie ze strony osób z zewnątrz i chęć spotkań – aktualnie mój kalendarz jest wypełniony aż do końca listopada. Kolejna rzecz, której nie odczuwałem jako zastępca prezydenta, to skala odpowiedzialności. Mam ostatnie, jedyne drzwi, do których pukają zarówno mieszkańcy, jak moi współpracownicy, którzy chcą przeanalizować pewne tematy albo uzyskać konkretne decyzje. Dlatego wniosek z tych stu dni jest taki, że liczba spraw do załatwienia jest naprawdę ogromna i bardzo ważna jest strategia, by wiedzieć, co się chce uzyskać będąc prezydentem. Cieszę się, że nadal mam w sobie dużo radości, energii i chęci do podejmowania wyzwań. Skupiam się na potrzebach mieszkańców, bo taka jest moja rola.
A jeśli chodzi o bieżące funkcjonowanie miasta – czy tu nie było niespodzianek? Jak chociażby analiza z 2017 roku dotycząca trasy staromostowej między targowiskiem a cmentarzem św. Jerzego, że wystarczy tam jedna jezdnia a nie dwie...
Moja wizja, w oparciu o tę analizę i całą sytuację związaną z tym obszarem jest odmienna. W planowaniu miast odchodzi się od tego typu rozwiązań – wielopasmowych ulic, które prędzej czy później i tak się zakorkują. Nasze opracowania wskazują, że pas „jeden na jeden” wystarczy. Chcemy utrzymać ten charakter trasy na linii północ-południe, uwzględniając lokalne potrzeby i nie wykluczając mieszkańców okolicznych osiedli, klientów targowiska i handlujących na nim osób. Taką decyzją dajemy ponadto sygnał, jak widzimy dziś i w przyszłości realizację zadań infrastrukturalnych w Toruniu.
Czy dziś Pański pomysł z kampanii wyborczej, by przenieść budynki z muru pruskiego na Winnicę jest realny?
Tak, choć należy do zadań trudnych do realizacji. Będę rozmawiał z mieszkańcami o wydzieleniu fragmentu terenu na tego typu sytuacje interwencyjne. W kampanii starałem się tłumaczyć, że to jest plan „B”, stosowany w nadzwyczajnych sytuacjach. Załóżmy, że mamy kamienicę z muru pruskiego, której inwestor nie chce, ale nie może jej po prostu wyburzyć ze względu na obostrzenia konserwatorskie. Wówczas szukamy rozwiązania, na przykład takiego, że inwestor przenosi budynek na swój koszt we wskazane przez miasto miejsce, a my go rekonstruujemy. I nie chodzi tu o masowe przenoszenie budynków z muru pruskiego z terenu całego miasta na Winnicę. Dyslokacja tych zasobów jest bowiem nierealna finansowo. Wystarczy zobaczyć, ile kosztowało przeniesienie domu Grossówny z ul. PCK na Wolę Zamkową. Dla mnie kluczem powodzenia utworzenia parku kulturowego toruńskiego muru pruskiego jest oczywiście pozyskanie środków zewnętrznych i w tym zakresie też będziemy prowadzić działania.
Sama Winnica natomiast musi się zmienić. Obecnie jest to teren nieuporządkowany, z dużym problemem zaśmiecenia, a powinien służyć mieszkańcom. Wkrótce rozpoczynamy konsultacje społeczne w tej sprawie.
Czy to pytanie mieszkańców, oddawanie im głosu w wielu sprawach stanie się znakiem rozpoznawczym Pańskiej prezydentury?
Chciałbym, choć to trudny znak rozpoznawczy, bo wiąże się z nim wiele wyzwań, ogromna odpowiedzialność i zawsze trzeba być gotowym na krytykę. Jak dotąd jestem dumny z dwóch pilotażowych konsultacji z mieszkańcami, działając w pełni transparentnie. To konsultacje partycypacyjne dotyczące ulicy Szczecińskiej, gdzie każdy mógł się wypowiedzieć o funkcjonalności centrum osiedlowego, które tam planujemy. Ten sam model został zastosowany w o wiele trudniejszych warunkach przy okazji konsultacji parametrów przebiegu trasy staromostowej. Takie podejście, czyli kompleksowe konsultacje z mieszkańcami, rozciągają proces decyzyjny w czasie. Uważam jednak, że na końcu i tak dostajemy produkt o wiele bardziej atrakcyjny z punktu widzenia władz miasta, bo przedyskutowany w największym możliwym zakresie, i taki, który nie będzie powodował perturbacji w trakcie realizacji danej inwestycji. Do tej pory organ wykonawczy rysował sobie priorytety inwestycji, był proces konsultacji, ale w małym zakresie, pojawiało się na nich 4-5 osób. Skutkowało to tym, że dopiero w czasie realizacji danej inwestycji odzywała się duża grupa osób, szła do mediów i mówiła, że się nie zgadza na jej przeprowadzenie w takim kształcie. Okazywało się, że wszystko już ruszyło, a ludzie mówią „nie”. Zdecydowanie wolę, żeby decyzje o kształcie i harmonogramie realizacji inwestycji były nieco przesunięte w czasie, ale okres jej przygotowania był dłuższy, pełniejszy i bardziej reprezentatywny jeśli chodzi o decyzyjność mieszkańców. To też leży w interesie władz miasta.
Czy ta transparentność i to słuchanie ludzi nie bywają czasem problemem? Takie wrażenie można było odnieść, patrząc na sytuację związaną z budową ciepłociągu na starówce…
Z ciepłociągiem było trochę inaczej. To inwestycja w bardzo trudnym terenie. Może zasadniczym błędem było zbyt pochopne potraktowanie tego obszaru jako bezproblemowego? Tu miasto było w specyficznym położeniu, bo nie byliśmy inwestorem, ale teren należał do nas. Wszystko co jest pod ziemią to też jest dziedzictwo Torunia. Zdecydowałem, żeby powołać zespół złożony ze specjalistów, który nie tyle będzie nadzorował, bo nie było takiej formuły prawnej, za to będzie współpracował z inwestorem, czyli z PGE i przyglądał się tej inwestycji. Uważam, że Take rozwiązanie, wychodzenie z pewną inicjatywą i pomysłem, zabezpiecza interes gminy, w tym przypadku w sprawie dziedzictwa kulturowego. Za chwilę pojawiłby się głosy: prezydencie, dlaczego nic nie robisz.
Ulica Olsztyńska. To też był ważny temat w kampanii wyborczej. Jaki jest stan przygotowań do jej przebudowy?
Projekt przebudowy ul. Olsztyńskiej powstał w 2015 roku i chociażby z uwagi na to analizujemy go bardzo wnikliwie. Optymalizujemy to, co jest związane z przyłączami, z połączeniem nowej Olsztyńskiej z istniejącym układem drogowym. Próbujemy zaprojektować skrzyżowania w ruchu okrężnym, co stało się standardem, analizujemy przejście ul. Olsztyńskiej nad torami - obecny wiadukt jest maksymalnie obniżony, a niestety PLK nie opracowały żadnego innego wariantu przekroczenia linii kolejowej w tym punkcie. Do końca tego roku chcemy zamknąć analizy dotyczące całej infrastruktury. W tym przypadku muszą powstać dwie jezdnie, by ul. Olsztyńska spełniała swoją rolę. W tej sprawie wypowiadała się Rada Okręgu, wiedzą o tym mieszkańcy.
Pozostaje też kwestia finansowa. Trwają starania o pieniądze na to zadanie, a chodzi o 160 mln zł. To górna granica tej inwestycji i taką sumę musimy zabezpieczyć. Będziemy szukać finansowania zewnętrznego, ale zdajemy sobie sprawę, że w większości jako gmina sami będziemy musieli wyłożyć środki na to zadanie. Ulica Olsztyńska bezwzględnie musi się pojawić w przyszłym budżecie Torunia i będzie stanowiła jedną z najważniejszych inwestycji infrastrukturalnych przez najbliższe 2,5 roku.
A nad czym obecnie pochylają się prezydent i jego urzędnicy?
Analizujemy wszystkie poziomy funkcjonowania miasta, zastanawiamy się nad infrastrukturą drogową czy terenami inwestycyjnymi. Mamy wiele śmiałych planów. Jeden z nich dotyczy stworzenia w zachodniej części miasta prawdziwej strefy rozwojowej. Mamy na to konkretny pomysł, a nawet nazwę – Park Biznesowy Toruń Zachód. Zamierzamy przeznaczyć w tej części miasta, na północ od ścieżki rowerowej, aż 22 hektary ziemi, na cele inwestycyjne. Dodatkowo mamy tam jeszcze teren, gdzie zamierzamy ulokować zajezdnię tramwajową.
Czyli nie na ul. Olsztyńskiej?
Nie na ul. Olsztyńskiej i nie na Koniuchach, choć po objęciu fotela prezydenta zastałem na biurku w zasadzie już gotową decyzję mojego poprzednika, żeby zgłosić dofinasowanie na realizację tej inwestycji właśnie na Koniuchach, na obszarze obecnej zajezdni autobusowej MZK. Jednak nie możemy tego terenu przeznaczyć pod funkcje uciążliwe, generujące hałas. W planach jest natomiast posadowienie tam dużego hangaru, gdzie będą stacjonować nowoczesne tramwaje. Całe to przedsięwzięcie będziemy chcieli dyslokować na zachód miasta, a dokładnie na północ od Castoramy. W perspektywie najbliższych 5-6 lat w nowej bazie MZK znajdą się zarówno autobusy, jak i tramwaje.
Teren obecnej zajezdni, jak i znajdujących się w jej pobliżu MPO i ZGM, przeznaczony zostanie na funkcje mieszkaniowe. W okolicy mamy teren bazy postradzieckiej, którym zarządza Urbitor. Jego zadaniem na przyszły rok jest rozwiązanie umów z najemcami, którym będą proponowane inne miejsca. Chciałbym, aby te prawie 4 ha już w 2025 roku znalazły się na liście terenów do sprzedaży pod budownictwo mieszkaniowe. Do ujednolicenia pozostaje jeszcze teren przy ul. Żółkiewskiego, Skłodowskiej-Curie i Wschodniej, czyli wokół CH Copernicus. Tam też jest w przygotowaniu miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Musimy wychodzić z założenia, że to co było kiedyś peryferiami przeznaczonymi pod funkcje przemysłowo-usługowe, teraz znajduje się w centrum zurbanizowanego Torunia.
Czyli wyprowadzamy bazy spółek miejskich z ich obecnych lokalizacji...
Tak. Nie mogłem dopuścić do sytuacji, w której w środku osiedli mieszkaniowych powstałaby duża baza dla tramwajów i autobusów. Te zmiany, o których mówię są kosztochłonne, ale i prorozwojowe. To może być koło zamachowe i rozwojowe dla miasta na 10-15 lat.
Za chwilę, a na pewno w tej kadencji zmierzy się Pan z problemem wschodniej części Torunia, a dokładnie istniejących tam budynków oświatowych, gdzie już dziś bardzo widać niż demograficzny. Ma Pan na to pomysł?
Na pewno będę przeciwny sprzedaży szkolnych gmachów. Musimy pamiętać, że mamy do czynienia z pewną fluktuacją, cykl populacji potrafi się zmienić na przestrzeni np. 10 lat. Na tę chwilę rzeczywiście sytuacja jest trudna, są problemy z naborami do niektórych szkół. Już analizujemy stan oddziałów w naszych placówkach. We wschodniej części Torunia szkoły były budowane pod potrzeby wielkich osiedli z ogromnym potencjałem kubaturowym jak na tamte czasy. Musimy bardzo ostrożnie podchodzić do usuwania funkcji oświatowych i burzenia obiektów w całości. Łatwo jest to zrobić, ale gdy zmieni się demografia, trudniej będzie te funkcje przywrócić.
Jeśli nie cele komercyjne, nie wyburzenia - to co?
W budynkach oświatowych chcemy lokować zadania realizowane przez Gminę Miasta Toruń, jak np. wsparcie dla osób starszych czy dzienne domy pobytu dla seniorów. Będziemy starali się zagospodarowywać te powierzchnie na potrzeby urzędu miasta, poszczególnych wydziałów i jednostek, a także po trosze je komercjalizować, ale na zasadzie wynajmu czy dzierżawy. Mogą tam powstawać np. prywatne żłobki czy przedszkola. Nie mam jednak wątpliwości – te budynki muszą pozostać własnością miasta. Dodam tylko, że jednym z moich priorytetów w tej kadencji będzie utworzenie jeszcze co najmniej jednego przedszkola miejskiego oraz żłobka.
Co dalej ze szpitalem miejskim? Czy nowy dyrektor to nowy początek tej placówki?
Toruń powinien rozwijać swoje usługi medyczne na najwyższym poziomie. Co do tego nie ma wątpliwości. Specjalistyczny Szpital Miejski to placówka z ogromnym potencjałem, a w mojej ocenie powinien się jeszcze bardziej wyspecjalizować i sprofilować. To prawda, szpital był w złej kondycji finansowej, ale mamy znaczącą poprawę. Wszystko zaczęło się od pierwszego programu
naprawczego napisanego przez zewnętrznego operatora. Od tego momentu można mówić, że kierownictwo lecznicy ma inny ogląd na jej finasowanie, bardziej zorientowany na ekonomikę funkcjonowania. Każda decyzja dotycząca nowych usług czy zakupu nowego sprzętu musi mieć odzwierciedlenie w wycenach usług oferowanych przez NFZ. Teraz możemy mówić, że sytuacja szpitala nadal jest wyzwaniem, ale jego finanse są uporządkowane.
Bardzo ważne jest zakończenie procedury konkursowej na stanowisko dyrektora. Wierzę, że przyniesie ona takie rozstrzygnięcie osobowe, które usatysfakcjonuje nas wszystkich i szpital dalej będzie pracował w spokoju. Dobrym krokiem, który zrobiono w nieco inną stronę niż do tej pory, jest rozpoczęcie współpracy z Wojewódzkim Szpitalem Zespolonym. Mamy wiele obszarów współpracy.
Panie prezydencie, jest Pan mężem, ojcem dwóch małych chłopców. Jak udaje się godzić pracę z rodziną, jak Pan sobie ułożył tę prezydencką codzienność?
Wciąż jesteśmy na etapie układania metodologii pracy. To też jest pole do rozmowy o tym, jak zmieniliśmy w mojej kadencji sposób wewnętrznego zarządzania miastem i ludźmi na kaskadowy. Sporo odpowiedzialności scedowałem na moich zastępców, zwiększyliśmy odpowiedzialność finansową i decyzyjność dyrektorów. W ten obieg decyzyjny wprowadziłem też nowe osoby, a mianowicie pełnomocników prezydenta miasta, którzy zajmują się sprawami strategicznymi, współpracują z otoczeniem zewnętrznym. I nie chodzi o to, że się wyzbyłem odpowiedzialności, bo i tak ostatecznie wszystkie najważniejsze zagadnienia i decyzje trafiają do mnie. Taki schemat pracy pozwala mi mieć czas na spotkania z mieszkańcami Torunia, co uważam za bardzo ważne i naturalne.
A jeśli chodzi o sprawy rodzinne… Cóż, na pewno nie jestem w stanie poświęcać tylu weekendów mieszkańcom Torunia i pracy, co mój poprzednik. Mamy z żoną na razie niepisaną umowę, że jeden z czterech weekendów w miesiącu jest roboczy, pozostałe trzy spędzam z rodziną – z nią i z synami. Na co dzień staram się wcześniej zaczynać pracę, z większością mojej ekipy jesteśmy w urzędzie o 7.30. Pracujemy do 17.00 - 18.00, wtedy zamykamy sprawy operacyjne. To mi pozwala być w domu o ludzkiej porze. Daję jeszcze radę porozmawiać z żoną, synami i mieć chwilę dla siebie. Mam świadomość upływu czasu i że pewnych chwil nie da się przeżyć po raz drugi. Widzę, że nie jest to łatwe, ale te dwie miłości do mojej rodziny i Torunia są absolutnie do pogodzenia.
Poznaj ciekawe grupy lokalne na Facebooku: